Zobacz także: Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Ciocia Irenka, czyli jak być nianią 
Pozazdrościła mi żona Irena 14 książek, których jestem autorem i postanowiła, że opublikuje swoją. Przygotowana właśnie do druku książka nosi tytuł „Ciocia...
Zobacz także: Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Potrzeba była matką naszych wynalazków 
Z pewnym niepokojem spoglądam na mojego wnuka, który potrafi godzinami grać w gry komputerowe, co powoduje, że w kąt poszły książki. Za naszych czasów...
Zobacz także: Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Byliśmy wtedy jedną wielką rodziną! 
Ktoś powiedział, że dopiero kiedy się przejdzie na emeryturę, to narzeka się na brak czasu. I to się potwierdza. Ostatnio na zlecenie jednego z olsztyńskich...
Zobacz także: Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Jakoś tak smutno w tej mojej dzielnicy... 
„Jakoś tak jest smutno w tej naszej dzielnicy, gdzie snują się cienie tych, którzy odeszli, wybite w piwnicy pustką okno krzyczy, dawno pozbawione swojej...
Zobacz także: Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Nasze serca zostawiliśmy w sektorze B 
Spacerując ostatnio po Zatorzu, zajrzałem na stadion Warmii Olsztyn. Przedstawia smętny widok. Zniszczone ławki, zachwaszczony teren, domek klubowy z sublokatorami....
Zobacz także: Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Szkoła uczy polskiego, podwórka łaciny 
W czasach mojego dzieciństwa nasze życie toczyło się pomiędzy domem, szkołą a podwórkiem. Moja babcia miała takie powiedzenie: "Szkoła uczy polskiego,...
Zobacz także: Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Pchli targ, czyli towar za złotówkę 
Kiedyś przy ulicy Gagarina, obecnie Sybiraków, było tu boczne boisko Warmii, na którym trenowały dzieci. Dzisiaj jest flumark, czyli pchli targ, gdzie...
Zobacz także: Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Jubileusz mojej starej „budy” 
W czerwcu minęło 75 lat od pierwszej, powojennej inauguracji roku szkolnego w Szkole Podstawowej nr 1. Z tej okazji dyrekcja szkoły zaprosiła byłych absolwentów,...
Zobacz także: Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Tajemnice notesu babci Jasi 
Kilka dni temu w starych szpargałach znalazłem notes babci Jasi, która zapisywała w nim różne przepisy kulinarne, porady „na wszystko” czy daty urodzin...
Zobacz także: Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": A może być na gitarze? Bo niekiedy grywam! 
Felieton || Łagodzone są kolejne restrykcje. Dotyczy to teatrów, kin, koncertów muzycznych. Dobre i to. Zastanawiam się, co było w moim życiu pierwsze:...
Dodajmy, że Dziecięcy Zespół Pieśni i Tańca Radość Wojtek założył w 1976 roku wraz z żoną Bogusią Dziecięcego
Znamy takich hochsztaplerów!
Z Wojtkiem zetknąłem się w 1976 roku na VI Dniach Olsztyna. Utworzył wówczas, przy współudziale Andrzeja Cieślaka Wędrujące Stowarzyszenie Muzyczne Ośka, a do współpracy zaprosił mnie. Moim zadaniem było napisanie tekstów o Olsztynie, w tym jednego związanego z mlekiem. Działalność Ośki, pierwszej w Olsztynie miejskiej kapeli podwórkowej, finansowała bowiem Olsztyńska Spółdzielnia Mleczarska. Wojtek napisał teksty i zaczęła się krótkotrwała kariera grającej na żywo Ośki.
Pamiętam, że w składzie mieliśmy zawodowych muzyków, jak trębacz Czarek czy też przejściowo autentyczny Murzyn, gitarzysta. Ośka wędrowała ulicami miasta, z nagłośnieniem na kółkach, oklaskiwana entuzjastycznie przez mieszkańców. Po Dniach Olsztyna istniała jeszcze jakiś czas, po czym się rozpadła, bo muzycy żądali zapewnienia im występów i coraz wyższych honorariów. Po latach powstała założona przeze mnie wspólnie z Tadkiem Machelą Kapela Jakubowa, ale to już zupełnie inna historia.
Po raz drugi z Jeżem miałem do czynienia w czasach, kiedy Stomil Olsztyn wszedł do II Iigi piłkarskiej. Wpadliśmy na pomysł napisania piosenki klubowej dla Stomilu, która miała pobudzać kibiców do dopingu i zarobienia na niej trochę grosza. Ówczesny dyrektor OZOS Władysław Leonhard z umiarkowanym entuzjazmem podszedł do projektu, ale podpisał z nami umowę. Powstał tekst z „wkładką” w postaci refrenu, który nagraliśmy w Domu Środowisk Twórczych z udziałem bywalców, którzy za skrzynkę piwa zaśpiewali: „Stomil gola, Stomil gola!”. Z piosenką nagraną w olsztyńskim radiu na taśmie magnetofonowej udaliśmy się do dyrektora, który wysłuchał jej, po czym napisał nam podziękowanie na firmowym papierze i polecił wypłacić honoraria. Ja za swoje kupiłem pralkę automatyczną, Wojtek — nie wiem co.
Kiedy jednak przyszło do prezentacji klubowego hymnu, okazało się, że nagłośnienie stadionu nie jest dostosowane do puszczania utworów na taśmie i klubowy hymn wylądował jako pamiątka w szufladzie dyrektora. Postanowiliśmy jednak pójść za ciosem.
— Ile jest I-, II- i III-ligowych klubów w Polsce? — zapytałem Wojtka.
— Na pewno bardzo dużo! — odparł z błyskiem zrozumienia w oczach.
— A ile chciałoby mieć własny klubowy hymn? — ciągnąłem.
— Ty nie kombinuj, tylko działaj! — odparł Wojtek.
Skopiowałem dyrektorskie podziękowanie w kilkudziesięciu egzemplarzach, po czym wysłaliśmy je listownie do klubów i czekaliśmy — ja z długopisem w ręku, Wojtek przy pianinie — na efekt. Otrzymaliśmy tylko dwie odpowiedzi: jedną z Lecha Poznań, że już klubowa piosenkę mają, drugą z Motoru Lublin, że znają takich hochsztaplerów i ich nie naciągniemy.
W tydzień ogłaszali zaręczyny
Odszedł więc Wojtek akompaniować niebiańskiemu chórowi, więcej już z nim żadnego pomysłu nie zrealizujemy. A mógł jeszcze sobie pożyć, bo do stu lat brakowało mu, że ho, ho! I tu moja refleksja na temat długowieczności. Pochodzę z rodziny średnio długowiecznej, chociaż moja babcia Janina Katarzyńska przeżyła 97 lat i do końca zachowała przytomność umysłu. Po śmierci męża Jana wybudowała nawet sobie w rodzinnym Zambrowie dom, który posłużył potem jako coś w rodzaju pensjonatu, w którym wynajmowała pokoje dla dziewcząt pracujących w tamtejszej fabryce włókienniczej i spragnionych chłopaków, do których nader chętnie i ja zaglądałem.
Zaglądali też poznani przez te panienki na miejskiej dyskotece poborowi z miejscowej jednostki wojskowej. Kiedy już odwiedzili je po kilka razy, niektórzy zostając na noc, rankiem moja babcia brała taką parę do siebie na dywanik i pytała surowo:
— A „przymiarka” była?
— Była.
— To kiedy weselisko?
Tak omotani w tydzień później ogłaszali w kościele zaręczyny. A potem, już po dziewięćdziesiątce, babcia była zapraszana na wesele i pozwalała sobie na dwa, trzy kielichy. Ma się rozumieć, że kiedy poznałem moją przyszłą żonę Irenę, zawiadomiona o tym babcia niezwłocznie przybyła do Olsztyna i zadała sakramentalne pytanie o „przymiarkę”. Nie było zmiłuj!
Pamiętam, że jeszcze jako pachole miałem do czynienia w naszej dzielnicy z dziarskim, spacerującym z grubą lachą dziewięćdziesięciolatkiem, którego wprost uwielbialiśmy gnębić. Wiedzieliśmy, że jest jakimś kombatantem, ale słowo to nam wówczas nic nie mówiło. Kiedy tak szedł, oganiając się lachą od podwórkowych burków, krzyczeliśmy za nim:
— To jest ten, co Hitlera do wojny namówił!
Ciskał wtedy za nami przekleństwami i usiłował sięgnąć swoją lachą, ale byliśmy szybsi. Kiedyś usłyszał to tato i wyjaśnił nam, że to weteran wojny z bolszewikami i co to była za wojna. Zrobiło nam się wówczas się bardzo głupio i prześladowań zaprzestaliśmy.
Wykopał kilka kawałków gruzu
W swoim zawodzie dziennikarskim poznałem wiele długowiecznych postaci, które zapamiętam do końca życia. Do jednych z nich, którzy dożyli stu lat, należał Stefan Gratunik z Janowa w gminie Nidzica, przed wojną żołnierz z posterunku na pograniczu Polski, za rzeką Orzyc, gdzie leżało Janowo, i Prus Wschodnich. Jako młodych człowiek pan Gratunik był świadkiem uciekających przez Janowo przed polskimi ułanami bolszewików. Potem, już jako wojak, witał kwiatami prezydenta Ignacego Mościckiego przed szkołą, który po wybudowaniu otwierał. A kiedy wybuchła II wojna światowa, zaciągnął się pan Stefan do ułanów i wziął udział w kampanii wrześniowej, po czym zdemobilizowany wrócił do Janowa. Tu był świadkiem, jak Niemcy obalili stojący w Janowie pomnik Józefa Piłsudskiego, a jego resztki w postaci gruzu zakopali pod płytami na rynku. Kiedy Polska po solidarnościowym zrywie stała się wolna, Stefan Gratunik za zezwoleniem lokalnej władzy wykopał kilka kawałków gruzu, zaopatrzył je z pomocą nidzickich muzealników w certyfikat prawdziwości i wysłał do Instytutu im. Józefa Piłsudskiego do Londynu z prośbą o moralne i finansowe wsparcie, jako że w Janowie zamierzał pomnik Piłsudskiego postawić. Po kilku latach zbiórki społecznej udało się ten cel zrealizować. Pomnik stanął w miejscu, skąd pan Gratunik miał na niego ze swojego okna baczenie. I stoi tak do dzisiaj, choć jego pomysłodawcy już na tym świecie nie ma.
I jeszcze jedno, pan Stefan miał klacz nazwaną na pamiątkę klaczy Marszałka Kasztanką, na której na bujnych okolicznych łąkach lubił sobie pojeździć. Kiedyś, robiąc reportaż z okazji dziewięćdziesiątki pana Stefana, wpadłem na pomysł, żeby zrobić zdjęcie, jak na Kasztankę z miejsca wskakuje, czym się wcześniej ustnie chwalił. Odbił się wówczas pan Stefan od ziemi, po czym przeleciał nad siodłem i wylądował na glebie po drugiej stronie. Zdjęcie się udało.
Dobry klimat dla długowieczności
Innym razem poproszono mnie, abym zrelacjonował jubileusz stulatki z Olsztynka, uprzedzając, że babcia pokłóciła się z rodziną i od kilku miesięcy z nikim nie chce rozmawiać. I tak istotnie było. Babcia, co prawda przyjęła od burmistrza kwiaty, strzeliła sobie kielicha, ale zacięła się i nic! Wtedy zapytałem członków rodziny, czym się seniorka interesuje. Okazało się, że całymi dniami haftuje. Pokazano mi te hafty. Całe ich stosy wypełniały szafy, komodę, nawet tapczan.
— I ty to sama dziewczyno zrobiłaś? – wykrzyknąłem.
— Jo! – odparła babcia i zaczęła o sobie opowiadać.
Dzień później rodzina pojawiła się w redakcji i wręczyła mi kwiaty! Babcia nie tylko odtąd zaczęła trajkotać, ale nawet wyjawiła, gdzie ukryła testament! — relacjonowano mi z entuzjazmem.
Olsztynek zapewne ma dobry klimat dla długowieczności, bo jakiś czas temu uczestniczyłem w uroczystości stulecia urodzin Heleny Kadej, najstarszego kibica piłkarskiej reprezentacji Polski.
Tak naprawdę to coś koło setki
A jeśli chodzi o tych najstarszych, to z poznanych przeze mnie osób aż 117 lat miał pan Józef Buczyło z Zielonki w gminie Szczytno. Kiedy tam pojechałem, właśnie uruchamiał inwalidzki samochód, żeby udać się nim na rynek w Szczytnie.
— Pan naprawdę ma 117 lat? — zapytałem. Na dowód pokazał mi... dowód osobisty, a potem opowiedział, że pochodzi z Białorusi, że jego dokumenty spłonęły w pożarze wsi i kiedy w 1946 roku wyjeżdżał do Polski, zapytany na granicy o datę urodzenia, coś tam wymamrotał. Starszy urzędnik dokładnie nie słyszał i wpisał fikcyjną datę, o wiele wcześniejszą niż w rzeczywistości. Dzięki temu pan Buczyło uniknął wojska i wcześniej przeszedł na emeryturę.
— To ile ma pan lat naprawdę? — zapytałem.
— Coś koło setki! — przyznał.
Niedawno swoje stulecie obchodził Włodzimierz Jarmołowicz, olsztyński chórzysta. Też go kiedyś odwiedziłem...
Władysław Katarzyński
Czytaj e-wydanie 
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.
Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl
Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez
ali #2974505 | 88.156.*.* 19 wrz 2020 20:45
Pan Wojtek Jeżewski był moim nauczycielrm muzyki w SP 10 na Niepodległości w latach 1966-1972
!
odpowiedz na ten komentarz
Gato #2968480 | 83.31.*.* 6 wrz 2020 09:26
Sz. P. Redaktorze... chyba z powrotem, znowu zacznę kupować Gazetę Olsztyńską...
Ocena komentarza: warty uwagi (4) !
odpowiedz na ten komentarz
Eugeniusz J. Lisowiec, dziennikarz, artysta m #2968466 | 88.156.*.* 6 wrz 2020 08:40
To piękni ludzie. Dziękuję Redaktorze!
Ocena komentarza: warty uwagi (6) !
odpowiedz na ten komentarz
pokaż odpowiedzi (1)