Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Może harcerstwo? Mamy nieobsadzone!

2020-09-12 20:10:23(ost. akt: 2020-09-11 11:37:14)

Autor zdjęcia: Władysław Katarzyński

Zaczęła się szkoła, ale nie jestem pewien, czy wraz z nią ruszyły również zajęcia pozalekcyjne. Po pierwsze, pandemia, więc po co dyrekcje mają obarczać się dodatkowymi obowiązkami w postaci zabezpieczenia zdrowia uczniów po lekcjach. Po drugie, jeśli coś się z oszczędności w szkole obcina, to takie właśnie zajęcia.
Jak już kilka razy wspominałem, swoją edukację rozpocząłem w wieku siedmiu lat w Szkole Podstawowej im. Ryszarda Knosały przy ulicy Moniuszki. Po ukończeniu piątej lub szóstej klasy zaproponowano nam kilka rodzajów zajęć pozalekcyjnych, jak kółko historyczne, harcerstwo, SKS, czyli Szkolny Klub Sportowy, czy też koło filatelistyczne. Rodzice z radością zgodziliby się na każdą moją decyzję, żeby tylko wolny czas po lekcjach był wypełniony czymś pożytecznym, a nie jakimiś głupotami.

Najbardziej odpowiadał mi SKS, byłem bowiem pasjonatem czynnego uprawiania sportu, a w szczególności piłki nożnej. Niestety, już na pierwszych zajęciach srodze się rozczarowałem. Podobnie jak na wuefie, bo tę dyscyplinę z uwagi na jej kontuzjogenność z zajęć wykluczono. Dziwiło mnie, że nie dotyczyło to piłki ręcznej, która była w programie, jak wiadomo, gry bardziej kontaktowej. Ja zresztą ze swoimi skromnymi warunkami fizycznymi nie mogłem się równać z dryblasami z mojej klasy.

Ale któregoś dnia wuefista prowadzący SKS zachorował i na zastępstwo przyszła jakaś praktykantka, studentka Studium Nauczycielskiego. Przyjrzeliśmy się jej uważnie: co prawda miała na sobie dresy, ale do tego buty na wysokich obcasach. Wyjęła z kieszeni gwizdek.
— Pewnie znowu zacznie od rozgrzewki, a potem będziemy grali w rękę! — pomyślałem.

Ale nie, zamiast tego pani ta rzuciła nam futbolówkę, po czym zarządziła grę w moją ulubioną nogę. Sama usiadła na ławce, podwinęła nogawki dresów i zaczęła sobie robić pedicure. Tak zeszły nam na radosnej grze w nogę dwie godziny. Nic to, że upadłem tak pechowo, że zdarłem skórę z kolan, było to wszak wkalkulowane!

Niestety, na następnym SKS-ie zajęcia poprowadził nasz wuefista i znowu graliśmy w rękę! Już więcej na SKS nie przyszedłem. Potem dowiedziałem się że owa adeptka wychowania fizycznego wyjechała do Brazylii, gdzie poślubiła potentata w branży kukurydzianej.

Mnie natomiast zainteresowało koło filatelistyczne. Pasją zbieractwa znaczków pocztowych zaraził mnie mój ojciec. Pierwszy znaczek, jaki znalazł się w mojej kolekcji, w kolorze błękitnym upamiętniał Wyścig Pokoju w 1955 roku. Potem tata wykupił mi abonament w sklepie filatelistycznym i odtąd z nowościami byłem na bieżąco. Dodam, że kilka lat wcześniej na strychu naszej kamienicy znaleźliśmy z bratem dwa poniemieckie klasery z przedwojennymi znaczkami z całej Europy. Poza kilkoma znaczkami, które były szare, nieciekawe, pozostałe wymieniłem z sąsiadem z mojego bloku — starszym — panem na nową futbolówkę.

Prowadzący kółko filatelistyczne był, jak słyszałem, emerytowanym wojskowym i już na pierwszych zajęciach obejrzał nasze uczniowskie kolekcje. Na zbiory innych nie zwrócił większej uwagi, zainteresował się natomiast jednym ze znaczków z mojego klasera, wydanym przez pocztę brytyjską. Tym, który zostawiłem sobie ze znaleziska na strychu.
— Usterka! – skrzywił się pogardliwie. — Dam ci za to Senegala!

Doszło do wymiany, moja kolekcja wzbogaciła się o znaczek z gorylem z Senegalu. Uważałem, że zrobiłem dobry interes i dopiero w sklepie filatelistycznym sprzedawca uświadomił mi, że znaczki z usterki, z błędami, należą do najbardziej poszukiwanych i cenionych. To mnie zniechęciło na zawsze do kółka filatelistycznego.

Z zajęć pozalekcyjnych pozostało mi już tylko harcerstwo. Z zainteresowaniem oglądałem przez otaczająca szkołę siatkę harcerskie apele oraz filmy o harcerzach, którzy byli bohaterami telewizyjnych seriali. Podpatrywaliśmy i przenosiliśmy do naszego podwórkowego życia różne harcerskie akcje, jak np. „Niewidzialna ręka”. Pewnego dnia sąsiadowi, emerytowi kolejnictwa przywieziono i zrzucono na podwórko węgiel. Dziadek był schorowany, więc nadarzała się okazja, żeby zorganizować mu pomoc „Niewidzialnej ręki”. Z zapałem wrzucaliśmy kilka godzin ten węgiel do piwnicy. Kiedy już kilkutonowa pryzma z podwórka zniknęła, nagle usłyszeliśmy głos sąsiadki:
— To nie ta piwnica, tamta jest obok!

Następnego dnia po lekcjach nasza akcja poszła do poprawki. Nie zniechęciło mnie do jednak do harcerstwa i pewnego dnia zgłosiłem się w szkole na zbiórkę. Liczyłem, że natychmiast otrzymam mundur, ale okazało się, że rodzice muszą mi go kupić. Przy okazji dostałem też od nich w prezencie finkę. Tak zaopatrzony zjawiłem się na kolejnej zbiórce. Drużynowy się spóźniał, postanowiłem więc go zastąpić.
— Zagramy w noża? — zaproponowałem druhom.

W tej dziedzinie na podwórku byłem jednym z lepszych. Okazało się jednak, że harcerska finka do gry w noża się nie nadaje. Mój autorytet z lekka ucierpiał.
— No, to może w żyletę? – kusiłem.

Wyjąłem szwedzką żyletkę z twardej stali, wygiąłem ją odpowiednio w dwóch palcach, po czym wystrzeliłem. Akurat w kierunku drużynowego, który właśnie nadszedł. Trafiłem go prosto w udo, pozostawiając w spodniach rozcięcie. Zrozumiałem, że do harcerstwa też się nie nadaję. Ale ono mnie w końcu dopadło.
Minęły lata, ukończyłem polonistykę i jako nauczyciel otrzymałem przydział do Szkoły Podstawowej we wski Jaroty. Miałem uczyć polskiego, historii, wuefu oraz...
— Może harcerstwo? Mamy nieobsadzone! — zaproponował kierownik szkoły.

Nie mogłem się nie zgodzić, a na SKS nie mogłem liczyć, bo gość był zdaje się przeciwnikiem sportu i sztorcował mnie, kiedy grałem z uczniami po lekcjach w nogę. Do jarockiej drużyny ZHP zapisało się wtedy kilkunastu uczniów, w większości dzieci Warmiaków. Rodzice niektórych, jak Malewskich, chodzili do przedwojennej szkoły polskiej w Jarotach i to ich zaczęliśmy odwiedzać w domach. Spisywaliśmy wspomnienia byłych uczniów, robiliśmy im zdjęcia, potem powstały z tego opasłe albumy, a drużyna została laureatem jednego z konkursów historycznych. Ja zaś uzyskałem w Hufcu Warmińskim im. Ryszarda Knosały stopień przewodnika i mogłem kupić sobie wreszcie wymarzony mundur.

A potem moi harcerze Warmiacy jeden po drugim zaczęli wyjeżdżać do Niemiec, ja zaś przeniosłem się do szkoły w Giławach. Na radzie pedagogicznej poprzedzającej rozpoczęcie roku szkolnego, po przydzieleniu nam przedmiotów, kierownik zapytał z nadzieją w głosie:
— A może ktoś obejmie SKS i harcerstwo?

Podniosłem palec, a nawet dwa. Już po trzech miesiącach zbudowaliśmy z uczniami wokół boiska tor przeszkód, a potem zagospodarowaliśmy strych po starym sklepie, a wcześniej poniemieckiej szkole na harcówkę. Stanęły tam ławy, na ścianach zawisły podarowane nam przez miejscowego leśnika poroża. Żeby kupić mundury, harcerze zbierali makulaturę, pracowali na wykopkach. Obozy dofinansowywało kuratorium oświaty.

Co do SKS-u, to w tej małej szkółce, z niewielką liczbą uczniów (w części przedmiotów klasy były łączone) pole do popisu było niewielkie. W starszych klasach miałem w sumie tylko 11 chłopaków. Akurat tylu, żeby utworzyć drużynę piłkarską. Ale o wiele za mało, żeby osiągać większe sukcesy poza gminnymi.

Podczas zajęć pozalekcyjnych prowadziłem też z moim kolegą od muzyki Ryszardem Wieczorkiem koło teatralne, kabaret „Ściąga”. Robiliśmy te zajęcia nieodpłatnie, tacy byli z nas pasjonaci. Dzisiaj koła pozalekcyjne są płatne, ale chyba zbyt nisko, bo trudno znaleźć nauczycieli do ich prowadzenia albo w ogóle kasy na nie szkoła nie ma.

I na koniec, jakiś czas temu przysłała mi na Messengera z Niemiec była uczennica z Jarot swoje zdjęcie w harcerskim mundurku. Swój natomiast, po przejściu do pracy w „Gazecie Olsztyńskiej”, zdałem do hufca. Harcerzy zaś odwiedzam podczas ich wakacyjnych obozów w Bałdach nad Gimem. Czuję się tam jak u siebie. Za pobyt dzieci na obozie rodzice muszą już niestety płacić.

Władysław Katarzyński



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl

Komentarze (3) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Joanna #2971538 | 195.136.*.* 13 wrz 2020 08:26

    Ten sklep filatelistyczny byl magiczny - zabieral mnie tam starszy brat bo samym dzieciom nie mozna bylo wchodzic.  Pamietam znaczki z olimpiad, kolarstwo, wizerunki znanych osób,  bitwy, przyroda, ptaki, kwiaty  – caly swiat w znaczku 2 na 3 centymetry .... Bylo tam w tym sklepie inne swiatlo i szafki ze szklem i pan w okularach bardzo powazny.  Taki zniewalający urok jakichś miejsc i osób - ten sklep filatelistyczny na ulicy Sklodowskiej, tak jak kino Polonia ze swoim zyrandolem ... i sklep mysliwski kolo koktajlu, z zapachem skor ...i skladnica harcerska na Starowce. 

    Ocena komentarza: warty uwagi (13) odpowiedz na ten komentarz

  2. abc #2971527 | 195.136.*.* 13 wrz 2020 08:03

    A ja pamiętam ze szkoły podstawowej obietnicę zucha "Obiecuję być dobrym zuchem - zawsze przestrzegać Prawa Zucha."

    odpowiedz na ten komentarz

  3. Wiecho #2971466 | 188.146.*.* 12 wrz 2020 21:06

    Władziu , fajne stare foto też mojej szkoły z 1955/56 roku ..dodam ,że sklep filatelistyczny odwiedzałaem na Curie -Słodowskiej a byłem też zapalonym harcerzem zwłaszcza na biwakach k/ Wadaga Pozdrawiam ...

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)