Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Potrzeba była matką naszych wynalazków

2020-08-22 20:10:23(ost. akt: 2020-08-21 11:13:56)
Dzieci Zatorza, połowa lat 60. XX wieku

Dzieci Zatorza, połowa lat 60. XX wieku

Autor zdjęcia: archiwum Władysława Katarzyńskiego

Z pewnym niepokojem spoglądam na mojego wnuka, który potrafi godzinami grać w gry komputerowe, co powoduje, że w kąt poszły książki. Za naszych czasów rozrywki organizowaliśmy sobie sami. A zacznę od naszych zainteresowań militarnych...
Zabawa w wojnę była jedną z form tej rozrywki. Lepiliśmy bomby z piasku polanego wodą oraz z gliny. Żeby zyskały miano odłamkowych, zagniataliśmy je z gwoździami i śrubkami. Inną formą było sporządzenie broni „owadziej”. Pamiętam, jak zbieraliśmy pudełka od zapałek, wkładaliśmy do środka schwytane osy lub szczypawki i rzucaliśmy tymi pudełkami jak minigranatami, wcześniej mocząc je w wodzie, aby szybciej się otworzyły.

Formą łagodniejszą tej zabawy było wkładanie do środka chrabąszczy. Chrabąszcze służyły nam też jako samoloty bojowe. Przywiązywaliśmy do ich nóżek nitki i wypuszczaliśmy w powietrze, a on, rozeźlone, z brzękiem krążyły nad naszymi głowami. Kiedyś to samo spróbowałem uczynić z gołębiem, chwytając go w gołębniku naszego sąsiada kolejarza i przywiązując do nóżki szpagat, a pod skrzydłem list z tajemniczym kodem. W ten sposób ptak stawał się... gołębiem pocztowym. Ponieważ nie chciał lecieć tam, gdzie zamierzaliśmy, został uwolniony.

Jeśli chodzi o inne pojazdy latające, to budowaliśmy z pergaminu latawce, na szkielecie z cienkich listewek oraz z imponującym ogonem z tyłu. Kiedyś taki latawiec wypuściłem nad kasztanowcami przy ulicy Limanowskiego, po czym zaplątał się on w przewody trolejbusowe, wstrzymując ruch na trasie. Z zainteresowaniem obserwowałem potem z bezpiecznej odległości, jak motorniczy, manewrując pałąkami, usiłuje zerwać mój latawiec z przewodów.

Robiliśmy także łuki, wycinając kije z leszczyny w lesie miejskim, a cięciwą był kord z OZOS-u. Aby łuk stał się w pełni użyteczny, należało zaopatrzyć go w strzały. W tym celu łaziliśmy po strzelnicy przy Wojska Polskiego w poszukiwaniu łusek od pocisków oraz nabojów, które strzelający niekiedy gubili. Łuski służyły nam jako czubki do strzał, przez co ewentualne trafienie przeciwnika robiło mu niewielką szkodę, zostawły jedynie siniaki.

Robiliśmy też „zatrute” strzały, zanurzając ich czubki w tuszu, w atramencie albo w nawozie z naszego ogródka. Ochronie naszych tułowi służyły „kamizelki kuloodporne”. Brało się z budowy kawałki falistej blachy i umieszczało pod swetrem albo krótkim kożuszkiem. W upalne lato taka zabawa była udręką. Kiedyś zostałem ugodzony pozbawionym łuski pociskiem pod oko i musiał interweniować lekarz.

Robiliśmy także proce na kamienie i broń „biologiczną”, w tym ostatnim przypadku pociskami były zgniłe ulęgałki.

Proce sporządzaliśmy też z aluminiowego drutu i gumek wyciąganych z majtek, a jako pociski służyły nam skobelki z drutu lub papieru. Wyższą szkołą jazdy było konstruowanie strzelb z drewna, na kolbie i lufie których robiliśmy zagłębienia na pociski wystrugane z leszczyny. Pocisk był miotany za pomocą gumy lotniczej. Robiliśmy też afrykańskie dmuchawki. Strugaliśmy również miecze z desek.
Innym elementem zabawy w wojnę były „miny” zrobione z butelek po wódce, do których wlewało się wodę i wsypywało karbid z pobliskiej budowy. Od huku wylatywały szyby w piwnicach. Używaliśmy także do wzajemnego ostrzeliwania siebie „latających talerzy” w postaci płyt gramofonowych, tak zwanych czarnych naleśników. W ogródkach na drzewach budowaliśmy wieże obserwacyjne, skąd można było również miotać wspomniane pociski. Kiedyś trafiony bombą z piasku, spadłem z takiej wieży na kasztanie, obijając się po drodze od kilku gałęzi, ale poza drobnymi zadrapaniami nic mi się nie stało.

Sporządzaliśmy także bojowe świece dymne ze skrawków piłeczek pingpongowych albo ze starych klisz fotograficznych znalezionych na strychu, upychając je w pudełkach po butach i następnie podpalając. Za każdym razem na widok gęstego dymu unoszącego się nad domami, przyjeżdżała straż pożarna. Przez kilka dni był spokój, ale potem znów był alarm i kolejna interwencja!

Zimą, jak przypomniał mi kolega dawny kolega z dawnego Zatorza, robiliśmy bobsleje z kilku sklejonych ze sobą desek z przybitymi trzema łyżwami i czwartą osadzoną pod deseczką z ruchomą kierownicą albo budowaliśmy bojery, umocowując w naszych bobslejach maszt z płaszcza ortalionowego lub ze „szwedki”. Jeśli ktoś nie miał łyżew, robił je z drewna.

Jeśli chodzi o branżę muzyczną, sporządzało się przystawki do gitar, aby brzmiały „elektrycznie”. Kiedyś zrobiłem sobie „skrzypce” z końskiego włosia rozpiętego na deszczułce.

Od wiosny do początku zimy graliśmy na podwórkach nie tylko w piłkę nożną, ale i w tenisa ziemnego, rozpinając na kijkach siatkę od ping-ponga i używając — zamiast rakietek — deseczek do mięsa. Nie mając sprzętu wędkarskiego, sporządzaliśmy zestawy z kordu, gęsiego pióra jako spławika i haczyków ze szpilki.

Wynalazczość wkroczyła też wtedy do dziecięcej i młodzieżowej mody. Z pomocą pumeksu robiło się dżinsy wycieruchy, a dziewczyny z gumek na kapslach od piwa pod butami wysokie obcasy. W szkole nasza pomysłowość obejmowała sporządzanie ściąg oraz wymyślne sposoby unikania klasówek. Ściągi robiliśmy pracowicie na zwiniętych w harmonijkę i sklejonych ze sobą kartkach papieru — rekordowe miały do dwóch metrów! Treść ściąg pisało się też na wewnętrznych spodach dłoni, na teczkach, a nawet na kolanach (koleżanki).

Jeśli chodzi o sposoby na unikanie klasówek, było ich wiele. Począwszy od wypuszczanych w klasie wspomnianych świec dymnych, również z pudełek mrówek faraona, a skończywszy na zwykłym kłamstwie. Kiedyś poprosiłem matematyczkę o zwolnienie z kartkówki, bo rzekomo zmarła mi nagle babcia. Niestety, ten sam numer powtórzył w tym dniu kolega, który — spóźniony — nie wiedział o wybiegu, jaki przed nim zastosowałem.
— Jakiś pomór na te babcie? – zdziwiła się matematyczka, ale kartkówka się nie odbyła, tak długo trwało dochodzenie.

Trzeci kolega, który nosił się z tym samym zamiarem, swojej babci już nie zdążył „uśmiercić”. Unikało się też kartkówek metodą na „chorego” psa, którego przyprowadzało się do szkoły pod pozorem, że nie ma z nim kto w domu zostać i że natychmiast potrzebny jest weterynarz, więc rozumie pani...

W ciekawych czasach żyliśmy, gdzie potrzeba była matka przeróżnych wynalazków, przez co nie nudziliśmy się ani odrobinę. Na urodziny wnuka Sajmona (zaczął dziesiąty rok życia), który urodził się w Anglii, a teraz przebywa u nas na wakacjach, kupiłem mu „gadający” zegarek. Po kilku dniach, ponieważ okazał się niesprawny, wymieniliśmy go na elektryczne klocki lego. A poza tym — jak kiedyś jego dziadek — lubi łazić po drzewach, gdzie pomiędzy gałęziami można zbudować wieżę obserwacyjną. Jeśli chodzi o książki, Sajmon wróci do nich, jak rozpocznie się nowy rok szkolny...

Władysław Katarzyński



Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl

Komentarze (9) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. miro #2965218 | 93.214.*.* 27 sie 2020 19:15

    Trolejbus obsługiwali dwie osoby ,a wiec kierowca nie motorniczy i konduktor. To panie Władysławie powinien pan jeszcze pamiętać,pozdrawiam Mirosław Słupecki z Chopina.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. Jakub #2964197 | 176.221.*.* 25 sie 2020 18:08

    Przystawki do gitary z pudełka po tabletkach na ból gardła sam robiłem ( Acron chyba się nazywały.) ale całą resztę za mocno Pan doprawił. Bomby piaskowe ze śrubami to już całkowity odjazd. Kiedyś było bardzo dużo zajęć pozalekcyjnych i tam większość z nas się udzielała. Modelarnie, różne kółka zainteresowań były a Panu tylko rozróby w głowie były?

    Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz

  3. aaa #2963488 | 83.31.*.* 23 sie 2020 19:28

    a gra w kapsle?

    Ocena komentarza: warty uwagi (11) odpowiedz na ten komentarz

  4. masakra #2963215 | 88.156.*.* 23 sie 2020 10:09

    Horror. Lepiej zeby dzieci siedziały przed komputerem. Patologia

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-10) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. dumpi #2963137 | 88.156.*.* 23 sie 2020 07:59

      W Pana dzieciństwie, OZOSU jeszcze nie było, więc nie mogliście używać kordu. Pamiętam te czasy. Straszne, Pan, banialuki wypisujesz.

      Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (3)

      Pokaż wszystkie komentarze (9)