Karol, który napisał piękną historię

2023-02-10 14:00:00(ost. akt: 2023-02-10 10:23:54)

Autor zdjęcia: karoljablonski.pl

BOJERY\\\ Podczas niedawno zakończonych w USA mistrzostw świata Karol Jabłoński (OKŻ Olsztyn) wywalczył srebrny medal. Dwunastokrotny mistrz świata pierwszy raz na drugim stopniu podium tej imprezy olsztynianin stanął... 30 lat temu.
- Czy najbardziej utytułowanego bojerowca w historii srebrny medal ucieszył, czy też może jednak trochę zmartwił?
- Oczywiście, że ucieszył, tym bardziej że mam już swoje lata (25 sierpnia 2022 roku Karol Jabłoński skończył 60 lat - red.). Przy okazji przypomnę, że po raz pierwszy wicemistrzem zostałem 30 lat temu, zresztą też w Stanach na jeziorze Geneva (w Wikipedii umieścili te mistrzostwa w... Szwajcarii - red:-). Teraz jestem dokładnie o 30 wiosen starszy, więc tak naprawdę za ocean poleciałem tylko dlatego, że były to 50. mistrzostwa świata. Uznałem, że będzie to znakomita okazja do pożegnania, ponieważ więcej bojerowych podróży do USA już nie planuję. Każda taka wyprawa jest bardzo kosztowna, poza tym wymaga dużo czasu oraz sił, a jednocześnie pogoda staje się ekstremalna i nieprzewidywalna, przez co coraz więcej godzin trzeba poświęcić na szukanie odpowiedniego lodu.
- Mistrzostwa świata odbyły się na jeziorze Kegonsa koło Madison w stanie Wisconsin, gdzie sześć lat temu wygrałeś. Czułeś się więc tam chyba jak w domu?
- Nie. Przede wszystkim dlatego, że termin regat w USA dla Europejczyków jest zdecydowanie za wczesny, bo wylecieć musimy około 15 stycznia, a przecież do tego momentu ostatnio w Europie prawie nie ma lodu, na którym można byłoby pościgać się bojerem.

My byliśmy jedynie na krótkim wypadzie do Estonii, gdzie spędziliśmy zaledwie kilka dni na lodzie. Poza tym tuż przed świętami Bożego Narodzenia zamarzło jezioro Klebarskie, więc tam polataliśmy trzy dni. I to były całe nasze przygotowania do mistrzostw świata.

Dla odmiany Amerykanie znakomite warunki mieli już od początku listopada! Całymi godzinami ścigali się zatem po - jak to sami określili - hollywoodzkim lodzie, czyli po idealnej lodowej tafli. A wracając do twojego pytania, to miejsce było mi oczywiście znane, ale to samo mogło powiedzieć wielu innych zawodników. Na pewno jakieś wnioski z poprzedniego startu wyciągnąłem, lecz generalnie warunki na tym małym jeziorze były trudne. Przede wszystkim sporo problemów stwarzał zmienny wiatr, czyli wiejący z różną siłą i w różnych kierunkach. W efekcie podczas wyścigów często to wiatr rozdawał karty, co w paru przypadkach kosztowało mnie kilka straconych miejsc na mecie. Potem miało to odzwierciedlenie w klasyfikacji końcowej, tyle że oczywiście te kłopoty dotykały też moich rywali, w tym Amerykanina Matta Struble, który ostatecznie zdobył złoty medal. Swoją drogą, gdyby na koniec z generalki nie odrzucano najgorszego wyniku, to ja te mistrzostwa bym wygrał (Jabłoński miałby 23, a Struble i Łukasz Zakrzewski po 24 punkty. W bojerach im mniej punktów, tym lepiej - red.). Ale nie narzekam, bo ze srebrnego medalu też jestem bardzo zadowolony. Pamiętajmy, że o miejsce na podium za każdym razem walczy około dziesięciu bojerowców, z których każdy w przeszłości już zdobywał medale mistrzostw świata. Dlatego zawsze jest zażarta walka, w której coraz trudniej jest mi dotrzymać kroku rywalom. Każdy start kosztuje mnie coraz więcej sił, w efekcie jestem zmęczony, a wtedy głowa też nie funkcjonuje jak należy. A przecież podczas wyścigu trzeba podejmować decyzje w ułamku sekundy.
- Dobrze, że chociaż lód mieliście hollywoodzki...
- A gdzie tam! Taki lód to mieli Amerykanie na treningach tuż przed mistrzostwami. Przyjechałem tam w czwartek to warunki jeszcze były znakomite, więc jakieś trzy godziny sobie polatałem. Ale w nocy, niestety, spadł deszcz ze śniegiem, który natychmiast się rozpuścił. W efekcie w piątek nie pozwolili nam trenować, poza tym miałem spory problem z doborem płóz, których miałem tylko dziewięć. Normalnie biorę ich ze sobą nawet 30. Teraz jednak musiałem liczbę płóz ograniczyć ze względu wysokie koszty transportu lotniczego, tym bardziej że i tak już miałem ponad 200 kilogramów bagażu.

Po obserwacji warunków, jakie były w USA tuż przed mistrzostwami, nastawiałem się na ściganie po gładkim lodzie, więc tylko takie płozy zabrałem. Niespodziewanie warunki diametralnie się zmieniły, a moje najlepsze płozy na takie ściganie zostały w olsztyńskim garażu (śmiech).

Nie poddałem się jednak, tylko ruszyłem do walki, no i przegrałem tylko z Mattem. Trzeba mu oddać, że Amerykanin zna się na rzeczy, jest już czterokrotnym mistrzem świata, mieszka w Kalifornii i cały rok żegluje. No i na jeziorze Kegonsa doskonale wykorzystał swoje umiejętności, chociaż wynik praktycznie do końca był na styku. Niestety, zdarzyły mi się drobne błędy, co kosztowało mnie utratę kilku punktów. Zbyt długo się ścigam, żeby nie wiedzieć, iż w końcowej klasyfikacji z tego powodu mogło mi zabraknąć kilku oczek. No i tak też było.
- Ostatecznie przeprowadzono tylko sześć wyścigów. Chyba trochę mało?
- Też tak uważam, chociaż wstępnie planowano siedem wyścigów, jednak z powodu słabych warunków atmosferycznych ostatni nie doszedł do skutku. A szkoda, bo mógł jeszcze sporo namieszać w klasyfikacji generalnej. Inna sprawa, że Amerykanie zawsze te mistrzostwa organizują po swojemu. W Europie podczas takiej imprezy ścigamy się minimum dziewięć razy, a niekiedy nawet było 14 wyścigów. Natomiast w USA trwa to wszystko zdecydowanie krócej, w efekcie nie ma czasu na odrobienie strat, tym bardziej że zdarzało się, iż z powodów złej pogody o tytule decydowały zaledwie trzy lub cztery wyścigi.

Można się z tym nie zgadzać, na znak protestu można tupać nóżkami, ale to nic nie da, bo Amerykanie takie mają zwyczaje i przepisy. Mistrzostwa muszą się zacząć w niedzielę i skończyć do wtorku. Jeśli w tym czasie uda się rozegrać minimalną liczbę wyścigów, mistrzostwa uważa się za zakończone.

Ale muszę przyznać, że sześć wyścigów to dobra liczba, mogło być więcej, ale nie ma dramatu. Po końcowych wynikach widać, że światowa czołówka żegluje bardzo blisko siebie, że przypomnę chociażby ostatni wyścig, w którym w ciągu dziesięciu sekund wpadło na metę z 15 bojerów. Tłok był taki, że nie wiedziałem, które miejsce zająłem: trzecie, czwarte a może dziesiąte? Matt Struble też nie wiedział, czy został mistrzem świata. Inna sprawa, że wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że siódmy wyścig nie dojdzie do skutku. Reasumując, srebrny medal jest dla mnie znakomitym wynikiem, tym bardziej że na poprzedzających mistrzostwa zawodach w Estonii nie mogłem nawiązać równorzędnej walki z rywalami. Mój problem polega bowiem na tym, że z racji wieku wolniej od nich biegam. Jak wystartuję czysto, wtedy się utrzymam w czołówce, ale jeśli na starcie mnie chłopaki przegonią, wtedy muszę zrobić jeden-dwa zwroty więcej, co oczywiście wpływa na stratę dystansu, by pożeglować na czystym wietrze. Gdy na drodze jedziesz za jakimś samochodem, wtedy na tym zyskujesz, bo on cię za sobą „wsysa”, natomiast na bojerze jest odwrotnie. Rywal jadący z przodu zabiera ci wiatr, więc musisz zmienić kurs, by szukać „czystego” wiatru, dzięki któremu będziesz mógł utrzymać szybkość.

Może trochę nieskromnie powiem, ale piszę historię tego sportu, i nie świadczą o tym tylko liczne medale mistrzostw świata, ale też odstęp czasu od pierwszego medalu do ostatniego. Dla przykładu pierwszy tytuł zdobyłem, jak miałem 30 lat, a ostatni wywalczyłem jako 55-latek. 25 lat później!

Widać, że chyba wiem, na czym ten sport polega oraz że jednocześnie potrafię panować nad emocjami, czyli i nad głową, i nad sercem.
- I nad wiatrem, w czym bez wątpienia pomaga ci olbrzymie doświadczenie żeglarskie!
- Oczywiście. Zresztą w ostatnich latach wyraźnie widać, że zawodnicy, którzy latem żeglują, zimą uzyskują lepsze wyniki. I odwrotnie - jeśli żeglują zimą, wówczas mają lepsze wyniki latem. Przyznam, że jak z bojerów przesiadam się na żaglówkę, to zawsze czuję się wręcz komfortowo, bo mam dużo czasu na podjęcie decyzji. Natomiast w bojerach tego czasu nie ma, tam decydować trzeba błyskawicznie. O korzystnym wpływie żeglowania na bojery świadczy chociażby przykład Roberta Graczyka. Poza tym żeglują Łukasz Zakrzewski i Matt Struble.
- Wspomniałeś o Graczyku, który po ostatnim wyścigu chyba odczuwał największy niedosyt, bo ruszając na trasę miał nawet szansę na obronę mistrzowskiego tytułu, tymczasem metę minął dopiero jako dziewiąty, w efekcie mistrzostwa ukończył na czwartym miejscu.
- Musimy jednak pamiętać, że i Robert, i Matt, mieli już na koncie po jednym „dole”, co było dla nich olbrzymim obciążeniem, bo zdawali sobie sprawę z tego, że w ostatniej próbie już na żaden błąd pozwolić sobie nie mogą (mówiąc o „dołach” Karol Jabłoński ma na myśli pierwszy wyścig, którego Polak nie ukończył, a Amerykanin zajął dopiero dziewiąte miejsce - red.). Poza tym panowały fatalne warunki, bo lód był miękki, a wiatr słaby. Niekiedy bojer praktycznie się zatrzymywał. Ja sam chyba ze cztery razy wyskakiwałem z bojera, by ponownie go rozpędzić. Masakra (śmiech). Ale takie są bojery.

Robert Graczyk na pewno po ostatnim wyścigu nie był zadowolony, jednak takie historie każdy z nas już przeżył. Ja też kończyłem mistrzostwa świata na czwartym miejscu, więc wiem jak to smakuje, szczególnie jak się broniło tytułu. Jeszcze więc raz powtórzę: szkoda, że nie było siódmego wyścigu.

- Po mistrzostwach na swojej stronie internetowej karoljablonski.pl napisałeś: „Piękna kariera, która powoli dobiega końca… Nadszedł czas zmienić podejście do tego pięknego, ale bardzo wyczerpującego fizycznie sportu”. Możesz wyjaśnić co autor miał na myśli, pisząc o zmianie podejścia?
- Na pewno już więcej do USA na mistrzostwa nie polecę, ale w Europie zapewne jeszcze się na starcie pojawię (mistrzostwa świata na zmianę są organizowane w Ameryce Północnej i w Europie - red.). Poza tym pewnie od czasu do czasu polatam sobie na większym bojerze, na którym można się rozpędzić nawet do 200 kilometrów na godzinę.
Bojery są pięknym sportem, ale ostatnio bardzo pogoda nam psuje szyki. Niedawno chciałem popłynąć na zawody do Szwecji. W środę z powodu sztormu rejs został odwołany, więc w czwartek na promie był olbrzymi tłok, w efekcie nie miałem co liczyć na kabinę. A przecież nie pojadę na regaty, przesypiając całą noc w fotelu. Jestem szczęśliwy, że moja przygoda z bojerami miała miejsce w zdecydowanie lepszych dla tego sportu czasach. Zacząłem żeglować na DN-ie jako 14-latek, wtedy zimy to były zimy, poza tym w bojerach nastąpił wówczas olbrzymi skok technologiczny. Inna, czyli znacznie większa, była też popularność tego sportu. Natomiast obecnie przygotowania są trudniejsze, poświęcamy im więcej czasu, wchodzą najnowocześniejsze, a co za tym idzie bardzo drogie, technologie, jednak nie przekłada się to w żaden sposób na zainteresowanie mediów (czyli „Gazeta Olsztyńska” jest chlubnym wyjątkiem - red.). Mimo to póki będzie mi to sprawiało przyjemność, póty będę startował w regatach.
ARTUR DRYHYNYCZ

MŚ 2023
1. Matt Struble - 15 (9*, 4, 3, 1, 1, 6)
2. Karol Jabłoński - 17 (2, 2, 4, 4, 6*, 5)
3. Łukasz Zakrzewski - 19 (5*, 5, 2, 5, 5)
4. Robert Graczyk - 19 (DNF*, 1, 5, 2, 2, 9)
5. Adam Szczęsny - 30 (11, 23*, 1, 7, 7, 4)
6. Tomasz Zakrzewski - 31 (DSQ*, 7, 7, 3, 4, 10)
*najgorszy wynik został odrzucony

MEDALE MŚ KAROLA JABŁOŃSKIEGO
* Złoto - 1992, 1995, 1996, 1997, 2000, 2001, 2003, 2014, 2015, 2016, 2017, 2018
* Srebro - 1993, 1994, 2002, 2004, 2020, 2023