Sędzia zacisnął zęby i nie żałuje
2022-01-20 15:00:00(ost. akt: 2022-01-20 10:14:46)
PIŁKA NOŻNA\\\ Początki zawsze są trudne i specyficzne. Jak się przetrwa pierwsze dwa-trzy lata, nabierze się umiejętności, to przy odpowiednim nastawieniu w rok lub dwa można awansować o klasę wyżej - mówi Marcin Szczerbowicz, Sędzia Roku.
- Jak to się stało, że zostałeś sędzią piłkarskim?
- Piłka była moją pasją, zawsze była w moim sercu. Grałem w Warmii Olsztyn w juniorach młodszych u trenera Bergera. Z różnych względów - trochę przez szkołę, rodzinę i kolegów z podwórka - zrezygnowałem po dwóch latach. Jednak nadal chciałem być przy piłce nożnej, dlatego na pierwszym roku studiów postanowiłem, że albo wrócę do gry, albo zapiszę się na jeden z kursów: trenerski lub sędziowski. Uznałem, że do grania jestem już za wiekowy. Bardziej interesował mnie kurs trenerski, ale kosztował wtedy kilka tysięcy złotych, a sędziowski jedynie sto złotych. Decyzja dla studenta była zatem bardzo prosta. W siedzibie Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej trafiłem na panią Bożenkę z sekretariatu, która mnie poinstruowała, jak zapisać się na kurs. Natomiast teraz wystarczy wypełnić specjalny formularz na stronie internetowej związku (wmzpn.pl - red.).
- Pamiętasz swój pierwszy mecz?
- Kurs zacząłem w listopadzie 2005 roku, a swój pierwszy mecz sędziowałem w kwietniu następnego roku. Najpierw sędziowałem juniorów w Jezioranach, a potem byłem asystentem sędziego Pawła Pykało w spotkaniu A-klasy z udziałem miejscowego MKS.
- Sędziowanie niższych lig to chyba ciężki kawałek chleba?
- Tak, bo tam dopiero zaczyna się sędziować. A klasa i B klasa są specyficzne, poza tym do każdej ligi trzeba się umieć dostosować, bowiem na każdym poziomie rozgrywkowym inaczej się prowadzi spotkania.
- Były takie chwile, w których miałeś dość sędziowania i chciałeś gwizdek rzucić w kąt?
- Było takie spotkanie w Gągławkach. Chociaż uwielbiam piłkarzy Fortuny i prezesa tego klubu, to pamiętam, że w meczu klasy A, gdy byłem asystentem, miejscowi piłkarze tak zaszli mi za skórę i napsuli krwi, że pomyślałem, że nie dam rady, bo nie nadaję się do sędziowania. Szybko jednak przypomniałem sobie, że w piłkę przestałem grać po dwóch latach, więc postanowiłem, że drugi raz tak szybko się nie poddam. Zacisnąłem zęby, dałem radę, no i nie żałuję. Początki zawsze są trudne i specyficzne. Jak się przetrwa pierwsze dwa-trzy lata, nabierze się umiejętności, to przy odpowiednim nastawieniu w rok lub dwa można awansować o klasę wyżej.
- Jak to się stało, że Alojzy Jarguz stał się twoim mentorem?
- Teraz każdy sędzia ma swojego opiekuna, który uczy go zawodu, podpowiada, jak może się zachować w pewnych sytuacja. Kiedyś tego nie było, a Alojzy Jarguz pełnił taką rolę nieformalnie. Pan Alek wybierał sobie jednego sędziego w sezonie i jeździł z nim na mecze. Był osobą bardzo krytyczną wobec swoich podopiecznych. Kto jednak wyszedł spod skrzydeł Jarguza, ten bardzo to sobie to chwalił i potem radził sobie na boisku. Oprócz mnie wychowankami pana Alojzego są też m.in. Karol Mazuro i Wojtek Krztoń.
- W grudniu w plebiscycie Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej zostałeś uznany za Sędziego Roku. Co to wyróżnienie oznaczało dla ciebie?
- Przede wszystko było dla mnie bardzo ważne. Cztery razy byłem nominowany i w końcu mi się udało wygrać. To dużo dla mnie znaczy, bo znam środowisko z Warmii i Mazur. Do każdego meczu podchodzę tak samo, nie ma znaczenia, czy to I, II liga, czy mecz A-klasy. Jestem oceniany przez pryzmat swojego doświadczenia.
- Pamiętasz swój pierwszoligowy debiut?
- Było to w meczu Arki Gdynia z Chojniczanką Chojnice. Zresztą w swoim ostatnim występie na tym poziomie rozgrywkowym, tuż przed spadkiem do II ligi, też sędziowałem gdynianom, którzy grali z Bytovią. Jak widać, Arka jest dla mnie i szczęśliwa, i pechowa. Teraz ponownie wróciłem do I ligi, no i ostatnio sędziowałem mecz Resovii z GKS Katowice.
- No to teraz pewnie myślisz o Ekstraklasie?
- Nie stawiam sobie takich celów, że muszę koniecznie tam się dostać. Chociaż przyznaję, że gdy byłem młodszy, wówczas inaczej do tego podchodziłem. Natomiast obecnie robię małe kroczki, cieszę się z tego, co mam, a gdy w I lidze zaliczę kilkanaście dobrych występów, wtedy może moi szefowie dadzą mi szansę w Ekstraklasie.
- W obecnym sezonie na boiskach I ligi zadebiutował VAR (Video Assistant Referee - red.), z tym że w wersji light (na ekranie sędzia nie widzi komputerowo wyrysowywanych linii spalonego - red.). Szybko z tym nowym systemem się polubiliście?
- Musieliśmy, nie było wyjścia. Warto zauważyć, że Polski Związek Piłki Nożnej jest prekursorem w Europie, jeżeli chodzi o drugi poziom rozgrywkowy. My się zatem uczymy, UEFA się uczy, razem wyciągamy wnioski, a potem przekazujemy je dalej. Na meczu są tylko cztery kamery, więc w kontrowersyjnych sytuacjach nie mamy takiej jakości powtórek jak w Ekstraklasie, gdzie jest minimum 16 kamer. Mimo to VAR light w znacznej mierze ograniczył błędy sędziowskie, co mogą przyznać chociażby kibice Stomilu (jeden gol w Katowicach został nieuznany dzięki technologii VAR - red.).
- Jest może jakiś przepis, który byś zmienił, gdybyś miał taką władzę?
- Zdarza się, że po zdobyciu gola piłkarz z radości ściąga koszulkę, pod którą ma inną, na przykład ze zdjęciem rodziny. Obecnie takie zachowanie musimy karać żółtą kartką, chociaż ja nie widzę w tym nic złego. Dlatego chciałbym, żeby ten przepis dawał sędziemu możliwość interpretacji zdarzenia. Jeśli szczęśliwy strzelec pokazuje jedynie coś neutralnego i radosnego, wtedy kary nie ma, ale jeśli na tej drugiej koszulce byłyby jakieś kontrowersyjne treści lub zawodnik zacząłby prowokować rywali lub ich kibiców, wówczas żółta kartka jak najbardziej się należy.
- Dlaczego warto zostać arbitrem i zapisać się na zbliżający się kurs sędziowski?
- Bo jest to sposób na realizację życiowej pasji, na życie z ukochanym sportem. Prowadząc mecze piłki nożnej jest się w samym środku wydarzeń, bo bez sędziego gry nie odbędzie. Wrócę jeszcze do swoich początków. Jak byłem studentem, wtedy miałem okazję prowadzić mecze w weekendy i czasami w środę. Dostawałem za to wynagrodzenie i dla mnie była to fajna sumka w czasach studenckich. Obecnie związek umożliwia łącznie dwóch pasji, czyli można być zawodnikiem i zarazem sędziować, oczywiście poza meczami własnej drużyn. W sobotę można więc grać w lidze, a w innych dniach biegać po boisku z gwizdkiem. A potem można awansować na szczebel centralny, co się wiąże z poznaniem najlepszych polskich sędziów.
EM
- Piłka była moją pasją, zawsze była w moim sercu. Grałem w Warmii Olsztyn w juniorach młodszych u trenera Bergera. Z różnych względów - trochę przez szkołę, rodzinę i kolegów z podwórka - zrezygnowałem po dwóch latach. Jednak nadal chciałem być przy piłce nożnej, dlatego na pierwszym roku studiów postanowiłem, że albo wrócę do gry, albo zapiszę się na jeden z kursów: trenerski lub sędziowski. Uznałem, że do grania jestem już za wiekowy. Bardziej interesował mnie kurs trenerski, ale kosztował wtedy kilka tysięcy złotych, a sędziowski jedynie sto złotych. Decyzja dla studenta była zatem bardzo prosta. W siedzibie Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej trafiłem na panią Bożenkę z sekretariatu, która mnie poinstruowała, jak zapisać się na kurs. Natomiast teraz wystarczy wypełnić specjalny formularz na stronie internetowej związku (wmzpn.pl - red.).
- Pamiętasz swój pierwszy mecz?
- Kurs zacząłem w listopadzie 2005 roku, a swój pierwszy mecz sędziowałem w kwietniu następnego roku. Najpierw sędziowałem juniorów w Jezioranach, a potem byłem asystentem sędziego Pawła Pykało w spotkaniu A-klasy z udziałem miejscowego MKS.
- Sędziowanie niższych lig to chyba ciężki kawałek chleba?
- Tak, bo tam dopiero zaczyna się sędziować. A klasa i B klasa są specyficzne, poza tym do każdej ligi trzeba się umieć dostosować, bowiem na każdym poziomie rozgrywkowym inaczej się prowadzi spotkania.
- Były takie chwile, w których miałeś dość sędziowania i chciałeś gwizdek rzucić w kąt?
- Było takie spotkanie w Gągławkach. Chociaż uwielbiam piłkarzy Fortuny i prezesa tego klubu, to pamiętam, że w meczu klasy A, gdy byłem asystentem, miejscowi piłkarze tak zaszli mi za skórę i napsuli krwi, że pomyślałem, że nie dam rady, bo nie nadaję się do sędziowania. Szybko jednak przypomniałem sobie, że w piłkę przestałem grać po dwóch latach, więc postanowiłem, że drugi raz tak szybko się nie poddam. Zacisnąłem zęby, dałem radę, no i nie żałuję. Początki zawsze są trudne i specyficzne. Jak się przetrwa pierwsze dwa-trzy lata, nabierze się umiejętności, to przy odpowiednim nastawieniu w rok lub dwa można awansować o klasę wyżej.
- Jak to się stało, że Alojzy Jarguz stał się twoim mentorem?
- Teraz każdy sędzia ma swojego opiekuna, który uczy go zawodu, podpowiada, jak może się zachować w pewnych sytuacja. Kiedyś tego nie było, a Alojzy Jarguz pełnił taką rolę nieformalnie. Pan Alek wybierał sobie jednego sędziego w sezonie i jeździł z nim na mecze. Był osobą bardzo krytyczną wobec swoich podopiecznych. Kto jednak wyszedł spod skrzydeł Jarguza, ten bardzo to sobie to chwalił i potem radził sobie na boisku. Oprócz mnie wychowankami pana Alojzego są też m.in. Karol Mazuro i Wojtek Krztoń.
- W grudniu w plebiscycie Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej zostałeś uznany za Sędziego Roku. Co to wyróżnienie oznaczało dla ciebie?
- Przede wszystko było dla mnie bardzo ważne. Cztery razy byłem nominowany i w końcu mi się udało wygrać. To dużo dla mnie znaczy, bo znam środowisko z Warmii i Mazur. Do każdego meczu podchodzę tak samo, nie ma znaczenia, czy to I, II liga, czy mecz A-klasy. Jestem oceniany przez pryzmat swojego doświadczenia.
- Pamiętasz swój pierwszoligowy debiut?
- Było to w meczu Arki Gdynia z Chojniczanką Chojnice. Zresztą w swoim ostatnim występie na tym poziomie rozgrywkowym, tuż przed spadkiem do II ligi, też sędziowałem gdynianom, którzy grali z Bytovią. Jak widać, Arka jest dla mnie i szczęśliwa, i pechowa. Teraz ponownie wróciłem do I ligi, no i ostatnio sędziowałem mecz Resovii z GKS Katowice.
- No to teraz pewnie myślisz o Ekstraklasie?
- Nie stawiam sobie takich celów, że muszę koniecznie tam się dostać. Chociaż przyznaję, że gdy byłem młodszy, wówczas inaczej do tego podchodziłem. Natomiast obecnie robię małe kroczki, cieszę się z tego, co mam, a gdy w I lidze zaliczę kilkanaście dobrych występów, wtedy może moi szefowie dadzą mi szansę w Ekstraklasie.
- W obecnym sezonie na boiskach I ligi zadebiutował VAR (Video Assistant Referee - red.), z tym że w wersji light (na ekranie sędzia nie widzi komputerowo wyrysowywanych linii spalonego - red.). Szybko z tym nowym systemem się polubiliście?
- Musieliśmy, nie było wyjścia. Warto zauważyć, że Polski Związek Piłki Nożnej jest prekursorem w Europie, jeżeli chodzi o drugi poziom rozgrywkowy. My się zatem uczymy, UEFA się uczy, razem wyciągamy wnioski, a potem przekazujemy je dalej. Na meczu są tylko cztery kamery, więc w kontrowersyjnych sytuacjach nie mamy takiej jakości powtórek jak w Ekstraklasie, gdzie jest minimum 16 kamer. Mimo to VAR light w znacznej mierze ograniczył błędy sędziowskie, co mogą przyznać chociażby kibice Stomilu (jeden gol w Katowicach został nieuznany dzięki technologii VAR - red.).
- Jest może jakiś przepis, który byś zmienił, gdybyś miał taką władzę?
- Zdarza się, że po zdobyciu gola piłkarz z radości ściąga koszulkę, pod którą ma inną, na przykład ze zdjęciem rodziny. Obecnie takie zachowanie musimy karać żółtą kartką, chociaż ja nie widzę w tym nic złego. Dlatego chciałbym, żeby ten przepis dawał sędziemu możliwość interpretacji zdarzenia. Jeśli szczęśliwy strzelec pokazuje jedynie coś neutralnego i radosnego, wtedy kary nie ma, ale jeśli na tej drugiej koszulce byłyby jakieś kontrowersyjne treści lub zawodnik zacząłby prowokować rywali lub ich kibiców, wówczas żółta kartka jak najbardziej się należy.
- Dlaczego warto zostać arbitrem i zapisać się na zbliżający się kurs sędziowski?
- Bo jest to sposób na realizację życiowej pasji, na życie z ukochanym sportem. Prowadząc mecze piłki nożnej jest się w samym środku wydarzeń, bo bez sędziego gry nie odbędzie. Wrócę jeszcze do swoich początków. Jak byłem studentem, wtedy miałem okazję prowadzić mecze w weekendy i czasami w środę. Dostawałem za to wynagrodzenie i dla mnie była to fajna sumka w czasach studenckich. Obecnie związek umożliwia łącznie dwóch pasji, czyli można być zawodnikiem i zarazem sędziować, oczywiście poza meczami własnej drużyn. W sobotę można więc grać w lidze, a w innych dniach biegać po boisku z gwizdkiem. A potem można awansować na szczebel centralny, co się wiąże z poznaniem najlepszych polskich sędziów.
EM
ZAPISZ SIĘ!
Kurs sędziowski odbędzie się w trzech terminach: 22-23 stycznia, 5-6 lutego, 12-13 lutego. Kandydaci powinni spełniać następujące wymagania: odpowiednia sprawność fizyczna, podstawowa wiedza o przepisach gry w piłkę nożną, ukończone 16 lat, minimum średnie wykształcenie lub zaświadczenie o uczęszczaniu do szkoły, gdzie nauka kończy się maturą. Formularz zapisowy dostępny na stronie wmzpn.pl.
Kurs sędziowski odbędzie się w trzech terminach: 22-23 stycznia, 5-6 lutego, 12-13 lutego. Kandydaci powinni spełniać następujące wymagania: odpowiednia sprawność fizyczna, podstawowa wiedza o przepisach gry w piłkę nożną, ukończone 16 lat, minimum średnie wykształcenie lub zaświadczenie o uczęszczaniu do szkoły, gdzie nauka kończy się maturą. Formularz zapisowy dostępny na stronie wmzpn.pl.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez