Jiri Vrablik, czeska gwiazda Dekorglassu Działdowo

2015-01-23 14:41:57(ost. akt: 2015-01-23 12:45:33)

Autor zdjęcia: Grzegorz Czykwin

— Polska Superliga jest coraz mocniejsza. Dzisiaj pod względem poziomu jest na drugim miejscu w Europie. W Polsce nawet jeśli gramy z ostatnią drużyną, to musimy zagrać na sto procent — mówi Jiri Vrablik, tenisista Dekorglassu Działdowo.
— Występuje pan w klubie z Działdowa, jednak w Polsce pan nie mieszka. Jak to jest możliwe?
— Przylatuję na ligowe mecze, jestem tutaj dwa, trzy dni i wracam do Czech. Do tego trzeba doliczyć różnego rodzaju obozy szkoleniowe. W sumie w roku jestem w waszym kraju około trzech miesięcy.

— Jak zaczęła się pańska przygoda z tenisem stołowym?
— Dzięki ojcu, który do tej pory gra amatorsko. Pewnie zaraził mnie tym sportem, żebym w młodości nie wpadł w złe towarzystwo. Pierwszy raz zagrałem z tatą w wieku 7 lat. Szybko zacząłem też wygrywać z moimi starszymi braćmi. W dzieciństwie chciałem jednak grać w koszykówkę, więc ojciec powiedział, żebym jeszcze dwa lata pograł z nim, a później mogę zająć się koszykówką. Po dwóch latach wygrałem turniej tenisa stołowego i... rzuciłem koszykówkę (śmiech). W Mikulovie (na granicy czesko-austiackiej — red.), gdzie się wychowałem, nie było szkółki treningowej, dlatego trzy razy w tygodniu ojciec woził mnie 60 kilometrów na trening do Brna. Nie było autostrad, więc w jedną stronę jechaliśmy godzinę. A później trening i powrót. Podejrzewam, że mimo wszystko ojciec nie spodziewał się, że w przyszłości mogę uprawiać ten sport zawodowo.

— W wieku 15 lat trafił pan do klubu w Ostrawie i uciążliwe dojeżdżanie na treningi się skończyło.
— Wtedy w Ostrawie była najlepsza drużyna w czeskiej lidze. Dzisiaj są trzy drużyny, które się liczą, bo mają pieniądze, a reszta nie ma szans. Później grałem w Bundeslidze, która, moim zdaniem, jest najlepszą ligą tenisa stołowego w Europie. Organizacja spotkań, kibice, zawodnicy i trenerzy — to wszystko jest na bardzo wysokim poziomie.

— A od dwóch sezonów gra pan w drużynie z Warmii i Mazur.
— Dzięki temu widzę, że z roku na rok polska Superliga jest coraz mocniejsza. Dzisiaj pod względem poziomu jest na drugim miejscu w Europie. W Polsce nawet jeśli gramy z ostatnią drużyną, to musimy zagrać na sto procent. Inaczej jest dzisiaj w Czechach, niestety. Ważne, że w Dekorglassie czuję się bardzo dobrze, mam najlepszego trenera (Piotr Kołaciński — red.), prezesa i kibiców. W drużynie panuje bardzo dobra atmosfera, jeden pomaga drugiemu. Niczego mi tu nie brakuje, może jedynie włoskich potraw: makaronów czy ryżu. Przed meczem taki posiłek jest idealny.

— Ale makaron i ryż w każdym sklepie można u nas kupić!
— To prawda. Pytanie tylko, kto przygotuje to jedzenie (śmiech).

— Tenis stołowy jest jedną z najpopularniejszych gier na świecie, biorąc pod uwagę liczbę zawodników uprawiających ten sport. Jednak w Polsce nie jest aż tak popularny jak piłka nożna, siatkówka czy ręczna.
— Wydaje mi się, że w Polsce brakuje sukcesu, który pociąga za sobą zainteresowanie mediów i sponsorów. Dlatego ta dyscyplina nie jest teraz bardzo popularna. Kiedyś mieliście Andrzeja Grubbę, który wyprowadził tenis stołowy na salony, dzisiaj jednak trudno w Polsce czy Czechach o podobny sukces, bo najlepsi zawodnicy są z Chin lub Japonii. Jednak są w Europie kraje, gdzie tenis stołowy cieszy się wielką popularnością. Jest tak na przykład w Niemczech. Podczas mistrzostw Europy czy świata, które są tam organizowane, hale wypełnione są po brzegi. Podobnie jest we Francji, a już w Chinach jest to wręcz sport narodowy. Podczas mistrzostw tworzone są miasteczka kibica, a chińscy tenisiści robią karierę polityczną.

— W Polsce najstarszy tenisista stołowy ma 98 lat. Można zatem powiedzieć, że jest to sport, którzy można uprawiać w każdym wieku?
— Generalnie sport wyczynowy nie jest zdrowy, co innego, jeżeli sport uprawia się jedynie amatorsko. Na przykład ja już w wieku 18 lat przeszedłem operację kręgosłupa i potem przez półtora roku nie grałem. Lekarz powiedział nawet, że nie mam szans na powrót do sportu. Ja jednak wróciłem! Zresztą kontuzje kręgosłupa to częsta przypadłość wśród tenisistów stołowych, zwłaszcza wysokich (Jiri Vrablik ma 190 cm wzrostu — red.). Co prawda mecz trwa jedynie kilkanaście minut, ale trenuje się po siedem godzin dziennie!

— Chciałby pan, żeby pańskie dziecko zostało tenisistą sportowym?
— Raczej tenisistą lub hokeistą, ponieważ tym też się interesuję. W jednej z największych czeskich gazet sportowych jest taka zabawa ogólnokrajowa — menedżer hokejowy. No i jestem liderem tej internetowej rywalizacji! Z tej okazji dziennikarze przeprowadzili ze mną wywiad na całą stronę, a ja przez hokej mogłem opowiedzieć także o tenisie. Żaden najlepszy czeski tenisista stołowy nigdy nie miał tak dużego wywiadu (śmiech).

— Nie marzył pan o występie na olimpiadzie?
— Oczywiście, że marzyłem, ale to już mi się nie uda. Trener reprezentacji wybiera do kwalifikacji trzech zawodników i tyle. Uważam, że w zeszłym roku powinienem się znaleźć w kadrze. Niestety, nie dostałem szansy. Nie gram jednak dla klubu w Pradze czy Ostrawie, więc nie mam poparcia. Trenerzy czy asystenci znają się i wybierają swoich zawodników. Poza tym zawsze wyglądałem na starszego. W wieku 24 lat trener stwierdził, że jestem stary, bo myślał, że mam 30 lat.

— Jakie sportowe cele pan sobie zakłada? W rankingu Superligi jest pan na drugim miejscu.
— W Superlidze występuje 12 drużyn, a naszym celem jest zdobycie medalu. Jesteśmy w grupie mistrzowskiej, rozegraliśmy dwa spotkania i oba wygraliśmy. W tej chwili zajmujemy trzecie miejsce i chcemy awansować do najlepszej czwórki. Jeśli to nam się uda, to będziemy mieli zapewniony brązowy medal (otrzymują je zespoły, które przegrają w półfinale — red.). Co prawda drużyny z Grudziądza i Grodziska personalnie są bardzo silne, ale my będziemy walczyć do końca, bo nie można z góry przewidzieć zwycięzcy.

— Ma pan już jakiś pomysł na życie po zakończeniu kariery sportowej?
— Na razie utrzymuję się z tenisa stołowego i nic innego nie robię. W naszym sporcie zawodnicy grają jeszcze w wieku 49 lat, jak chociażby występujący w Superlidze Joergen Persson, mistrz świata sprzed... 25 lat. A co do życia po zakończeniu kariery, to mam w głowie już pomysł na siebie, ale w tej chwili nie chcę o tym mówić, żeby nie zapeszyć (śmiech).

Rozmowę przeprowadził: Mateusz Przyborowski


Zachęcamy do oddawania głosów w naszym plebiscycie!

Źródło: Gazeta Olsztyńska