Sukcesów i medali nigdy dość
2024-12-21 12:00:00(ost. akt: 2024-12-20 15:51:44)
Aleksandra Mirosław po sukcesie w Paryżu rozpoczęła przygotowania do sezonu, w tym do mistrzostw świata w Seulu. - Uwielbiam wygrywać, to mnie motywuje - powiedziała mistrzyni olimpijska i rekordzistka świata w wspinaczce sportowej na czas.
- Jako jedyna z biało-czerwonych zdobyła pani złoty medal igrzysk w Paryżu. Czy do tej pory emocje olimpijskie towarzyszą pani w codziennym życiu?
- Po zakończeniu igrzysk starałam się żyć Paryżem jak najdłużej. Lubię wracać myślami do tego miejsca, do tego dnia, gdy zdobyłam złoto, na nowo przeżywać emocje. Niedawna Gala Olimpijska, odsłonięcie podobizny w Galerii Mistrzów Centrum Olimpijskiego w Warszawie, a potem złotej plakiety w Muzeum Sportu i Turystyki było domknięciem tego wielkiego projektu "Paryż 2024". Teraz idę dalej. Mam cele na przyszłość, skupiam się na mistrzostwach świata w Seulu, które są zaplanowane na wrzesień przyszłego roku.
- Osiągnęła już pani wszystko w swojej specjalności: złoto olimpijskie, wcześniej dwa razy mistrzostwo globu w 2018 i 2019 roku, regularnie poprawia rekordy świata. Wielu sportowców miałoby kłopot z motywacją. A pani skąd ją czerpie?
- Po prostu uwielbiam wygrywać i to mnie motywuje. Mam jeszcze wiele marzeń sportowych, a tytułów, sukcesów, medali nigdy dość. Można przejść do historii jako multimedalista i to jest mój cel na najbliższe lata.
- I taka motywacja nie osłabnie do kolejnych igrzysk?
- Aż tak daleko w przyszłość, czyli do Los Angeles, nie wybiegam. Nie mam zielonego pojęcia, czy tam wystartuję. Nie mówię "nie", nie powiem "tak". Nie zastanawiałam się nad tym i na razie nawet nie chcę się zastanawiać.
- Czym jest dla pani mistrzostwo olimpijskie?
- Złoty medal w Paryżu fantastycznie domknął moją 10-letnią historię współpracy z Mateuszem, moim trenerem i mężem. Przez dekadę przeżyliśmy bardzo wiele. Wspinaczka stała się sportem olimpijskim, co bardzo dużo zmieniło. Najpierw start w Tokio w trzech konkurencjach, składających się na kombinację, potem ich rozdzielenie. To jest kawałek naszej pięknej historii.
- W Tokio w debiucie olimpijskim zajęła pani czwarta lokatę. Czym były dla pani doświadczenia z Japonii?
- Śmieję się, że japońskie igrzyska były wersją demonstracyjną, nie tylko dla wspinaczki sportowej, ale także dla mnie. Tokio to igrzyska w czasie Covidu, więc doświadczyłam procedur związanych z podróżą oraz wszystkich innych formalności. Jednocześnie mogłam zobaczyć, jak wygląda wioska, poczuć olimpijską atmosferę, choć bez publiczności to było zupełnie coś innego i dopiero w Paryżu naprawdę było kibiców czuć i słychać. Fantastycznie, że tak wielu fanów z Polski zgromadziło się w arenie Le Bourget. To prawda, że "wyłączam się" podczas zawodów i nic nie słyszę, ale w czasie dekoracji odczuwałam obecność Polaków, ich emocje.
- Do projektu "Paryż 2024" przygotowywała się pani przez wiele miesięcy w ciszy, nawet pewnej izolacji, bez fleszy fotoreporterów czy kamer i mikrofonów dziennikarzy...
- Bo jestem typem zawodnika, który woli bronić się czynami niż słowami. Igrzyska w Paryżu to był skrupulatnie przemyślany plan, poprzedzony istotnymi decyzjami trenera i moimi. Konsultowałam się z moją psycholog Darią Abramowicz i menedżerem Janem Peńsko. To oni działali, a ja - choć byłam w centrum tego wszystkiego - mogłam się skupić wyłącznie na starcie. Mogłam mieć kompletny spokój, a właśnie tego najbardziej potrzebowałam w stolicy Francji. Tuż przed igrzyskami i w momencie wejścia do wioski olimpijskiej wszystko było już ułożone, zaprogramowane i mogłam nie rozmawiać o zawodach. Nie musiałam niczego deklarować. Wszyscy wiedzieli po co przyjechałam na igrzyska. Na to złoto z Paryża pracowałam przez całą karierę, ale od powrotu z Tokio ten cel zaczął się ukonkretniać. Ostatni rok przed igrzyskami to był trudny czas, ale wszystko, co się wtedy wydarzyło, było potrzebne.
- Droga do złota, jak pani wspomniała, nie była usłana różami. W mistrzostwach świata w 2023 roku zdobyła pani brąz, co nie dawało kwalifikacji olimpijskiej. Potrzebny był kolejny start w Rzymie. Musiała się pani odciąć od tego, co już było, wyciszyć, żeby ponownie triumfować?
- Jestem ekstrawertyczką, ale bardzo cenię sobie spokój. Jestem też osobą, o czym dowiedziałam się tak naprawdę w ostatnim roku, która ma bardzo wysoko rozwiniętą cechę lęku. Od wspomnianych mistrzostw świata w Bernie zmagałam się ze stanami lękowymi. Przez ten rok naprawdę dużo się działo i dużo pracy zostało włożone, szczególnie mentalnej, bym w Paryżu mogła walczyć o złoto. Gdyby nie zawody w Bernie, po których bardzo dużo dowiedziałam się o sobie, to myślę, że triumfu w Paryżu mogłoby nie być. To wszystko musiało się zadziać, było po coś...
- Czy poprawiane dwukrotnie w eliminacjach olimpijskich rekordy świata pomogły pani w końcowym zwycięstwie? To było na dwa dni przed walką o medale...
- O rekordach nie myślałam ani w eliminacjach, ani w finale. Miałam po prostu wygrywać. Dzień eliminacji został zamknięty po wyjściu z areny. Chciałam skupić się jak najszybciej na regeneracji, by na finały wrócić pełna energii, ze świeżą głową. Te dwa biegi bardzo dużo mnie kosztowały psychicznie i fizycznie.
- Jak zmieniło się pani podejście do rywalizacji po roku przepracowanym mentalnie pod okiem fachowca?
- W finałowej rywalizacji w Paryżu każdy zakończony bieg traktowałam jak przeszłość. Wyłączając przycisk na górze ścianki zamykałam rozdział. Nie myślałam o tym, co jest za mną i co przede mną, co zrobię jak zdobędę złoto. W każdym biegu żyłam tylko daną chwilą. I to była ta ogromna praca mentalna, która została wykonana.
- Czy zatem pani przemiana psychologiczna i budowana na nowo forma fizyczna oznacza, że może pani przebiec ściankę poniżej sześciu sekund, skoro na igrzyskach uzyskała pani 6,06?
- Rekordy to wypadkowa świetnego przygotowania fizycznego i psychicznego. Wychodząc do biegu nigdy nie skupiam się na pobiciu rekordu. I tak już pozostanie.
- Czy skala zainteresowania pani wyczynem oraz popularność po sukcesie olimpijskim zaskoczyły panią?
- Sądzę, że niewielu zawodników myśli o tym, co będzie, gdy osiągnie życiowy sukces, jakim jest mistrzostwo olimpijskie, bo skupia się na tych małych kroczkach, by dojść do celu. Oczywiście, moje życie zmieniło się po 7 sierpnia, ale staram pozostać się tą samą Olą, która była przed igrzyskami. Popularność jest na pewno większa niż była, więc musiałam nauczyć się na nowo funkcjonowania w przestrzeni publicznej.
- A może pani anonimowo zrobić zakupy anonimowo lub iść na spacer?
- No nie, aż tak to nie. Ludzie mnie poznają, proszą o wspólne zdjęcie, autograf. Ale to jest miłe. Gdy ktoś podchodzi i gratuluje, mówi, że oglądał mój start, że się wzruszył, to jest to niesamowicie przyjemne. W takich momentach zdaję sobie sprawę, jak wiele serc Polaków zostało poruszonych tym startem. I to jest fantastyczne.
- Było jednak coś co panią kompletnie zaskoczyło skalą popularności?
- Tak, jednym z takich fantastycznych przeżyć był... mecz żużlowy w Lublinie, na którym zostałam przywitana przez kibiców. Cały stadion skandował moje imię i to było bardzo wzruszające. Tym bardziej że jestem fanką lubelskiej drużyny.
- A jak zapamięta pani igrzyska w Paryżu?
- Nie śledziłam ich na bieżąco, choć byłam w środku. Nie wiedziałam, co się dzieje w Paryżu, aż do dnia finału wspinaczki. Dopiero po starcie mogłam trochę poczuć atmosferę, choć wtedy igrzyska się już powoli kończyły i zbyt wiele się nie działo. Byłam na meczu siatkarzy. Super sprawa, bo bardzo im kibicuję. Zresztą w Rzymie, po wygranych kwalifikacjach kontynentalnych, także byłam na meczu chłopaków o mistrzostwo Europy. Nasze sukcesy jakoś się "parują". Od siatkarzy bije ogromny profesjonalizm, który podziwiam i szanuję. To jest fantastyczna drużyna.
- Czy jako osoba zorganizowana i "zaplanowana" w każdym detalu ma już pani pomysł na to, co zrobić z nagrodami za złoto – z diamentem, obrazem, voucherem na podróż czy pieniędzmi?
- Planu na zagospodarowanie nagród olimpijskich jeszcze nie mam. Żartowałam z mężem, że całe nasze planowanie skończyło się 7 sierpnia i teraz adoptujemy się do nowej sytuacji. Nawet nie wiem, kiedy nastąpi "podróż marzeń" z otrzymanym voucherem. Na pewno będzie miało to miejsce po mistrzostwach świata w Seulu... Jednego wyboru jednak już dokonałam – mieszkania w "Miasteczku Mistrzów" na warszawskim Ursynowie (natomiast nagrody finansowej PKOl jeszcze medalistom olimpijskim - wbrew zapewnieniom - nie wypłacił - red.).
- A jaki prezent za zdobycie złota olimpijskiego otrzymała pani o męża trenera?
- Żadnego. Wiem, że mam jego miłość na całe życie i to jest najważniejsze. Tak naprawdę największym prezentem było dla mnie to, że czas olimpijski mogliśmy spędzić razem, dzielić się emocjami w trakcie i po zakończeniu zawodów, przeżywać to wszystko na swój sposób. Widzieć w swoich oczach radość, szczęście, satysfakcję z tego, że osiągnęliśmy razem wyznaczony cel.
- Po zakończeniu igrzysk starałam się żyć Paryżem jak najdłużej. Lubię wracać myślami do tego miejsca, do tego dnia, gdy zdobyłam złoto, na nowo przeżywać emocje. Niedawna Gala Olimpijska, odsłonięcie podobizny w Galerii Mistrzów Centrum Olimpijskiego w Warszawie, a potem złotej plakiety w Muzeum Sportu i Turystyki było domknięciem tego wielkiego projektu "Paryż 2024". Teraz idę dalej. Mam cele na przyszłość, skupiam się na mistrzostwach świata w Seulu, które są zaplanowane na wrzesień przyszłego roku.
- Osiągnęła już pani wszystko w swojej specjalności: złoto olimpijskie, wcześniej dwa razy mistrzostwo globu w 2018 i 2019 roku, regularnie poprawia rekordy świata. Wielu sportowców miałoby kłopot z motywacją. A pani skąd ją czerpie?
- Po prostu uwielbiam wygrywać i to mnie motywuje. Mam jeszcze wiele marzeń sportowych, a tytułów, sukcesów, medali nigdy dość. Można przejść do historii jako multimedalista i to jest mój cel na najbliższe lata.
- I taka motywacja nie osłabnie do kolejnych igrzysk?
- Aż tak daleko w przyszłość, czyli do Los Angeles, nie wybiegam. Nie mam zielonego pojęcia, czy tam wystartuję. Nie mówię "nie", nie powiem "tak". Nie zastanawiałam się nad tym i na razie nawet nie chcę się zastanawiać.
- Czym jest dla pani mistrzostwo olimpijskie?
- Złoty medal w Paryżu fantastycznie domknął moją 10-letnią historię współpracy z Mateuszem, moim trenerem i mężem. Przez dekadę przeżyliśmy bardzo wiele. Wspinaczka stała się sportem olimpijskim, co bardzo dużo zmieniło. Najpierw start w Tokio w trzech konkurencjach, składających się na kombinację, potem ich rozdzielenie. To jest kawałek naszej pięknej historii.
- W Tokio w debiucie olimpijskim zajęła pani czwarta lokatę. Czym były dla pani doświadczenia z Japonii?
- Śmieję się, że japońskie igrzyska były wersją demonstracyjną, nie tylko dla wspinaczki sportowej, ale także dla mnie. Tokio to igrzyska w czasie Covidu, więc doświadczyłam procedur związanych z podróżą oraz wszystkich innych formalności. Jednocześnie mogłam zobaczyć, jak wygląda wioska, poczuć olimpijską atmosferę, choć bez publiczności to było zupełnie coś innego i dopiero w Paryżu naprawdę było kibiców czuć i słychać. Fantastycznie, że tak wielu fanów z Polski zgromadziło się w arenie Le Bourget. To prawda, że "wyłączam się" podczas zawodów i nic nie słyszę, ale w czasie dekoracji odczuwałam obecność Polaków, ich emocje.
- Do projektu "Paryż 2024" przygotowywała się pani przez wiele miesięcy w ciszy, nawet pewnej izolacji, bez fleszy fotoreporterów czy kamer i mikrofonów dziennikarzy...
- Bo jestem typem zawodnika, który woli bronić się czynami niż słowami. Igrzyska w Paryżu to był skrupulatnie przemyślany plan, poprzedzony istotnymi decyzjami trenera i moimi. Konsultowałam się z moją psycholog Darią Abramowicz i menedżerem Janem Peńsko. To oni działali, a ja - choć byłam w centrum tego wszystkiego - mogłam się skupić wyłącznie na starcie. Mogłam mieć kompletny spokój, a właśnie tego najbardziej potrzebowałam w stolicy Francji. Tuż przed igrzyskami i w momencie wejścia do wioski olimpijskiej wszystko było już ułożone, zaprogramowane i mogłam nie rozmawiać o zawodach. Nie musiałam niczego deklarować. Wszyscy wiedzieli po co przyjechałam na igrzyska. Na to złoto z Paryża pracowałam przez całą karierę, ale od powrotu z Tokio ten cel zaczął się ukonkretniać. Ostatni rok przed igrzyskami to był trudny czas, ale wszystko, co się wtedy wydarzyło, było potrzebne.
- Droga do złota, jak pani wspomniała, nie była usłana różami. W mistrzostwach świata w 2023 roku zdobyła pani brąz, co nie dawało kwalifikacji olimpijskiej. Potrzebny był kolejny start w Rzymie. Musiała się pani odciąć od tego, co już było, wyciszyć, żeby ponownie triumfować?
- Jestem ekstrawertyczką, ale bardzo cenię sobie spokój. Jestem też osobą, o czym dowiedziałam się tak naprawdę w ostatnim roku, która ma bardzo wysoko rozwiniętą cechę lęku. Od wspomnianych mistrzostw świata w Bernie zmagałam się ze stanami lękowymi. Przez ten rok naprawdę dużo się działo i dużo pracy zostało włożone, szczególnie mentalnej, bym w Paryżu mogła walczyć o złoto. Gdyby nie zawody w Bernie, po których bardzo dużo dowiedziałam się o sobie, to myślę, że triumfu w Paryżu mogłoby nie być. To wszystko musiało się zadziać, było po coś...
- Czy poprawiane dwukrotnie w eliminacjach olimpijskich rekordy świata pomogły pani w końcowym zwycięstwie? To było na dwa dni przed walką o medale...
- O rekordach nie myślałam ani w eliminacjach, ani w finale. Miałam po prostu wygrywać. Dzień eliminacji został zamknięty po wyjściu z areny. Chciałam skupić się jak najszybciej na regeneracji, by na finały wrócić pełna energii, ze świeżą głową. Te dwa biegi bardzo dużo mnie kosztowały psychicznie i fizycznie.
- Jak zmieniło się pani podejście do rywalizacji po roku przepracowanym mentalnie pod okiem fachowca?
- W finałowej rywalizacji w Paryżu każdy zakończony bieg traktowałam jak przeszłość. Wyłączając przycisk na górze ścianki zamykałam rozdział. Nie myślałam o tym, co jest za mną i co przede mną, co zrobię jak zdobędę złoto. W każdym biegu żyłam tylko daną chwilą. I to była ta ogromna praca mentalna, która została wykonana.
- Czy zatem pani przemiana psychologiczna i budowana na nowo forma fizyczna oznacza, że może pani przebiec ściankę poniżej sześciu sekund, skoro na igrzyskach uzyskała pani 6,06?
- Rekordy to wypadkowa świetnego przygotowania fizycznego i psychicznego. Wychodząc do biegu nigdy nie skupiam się na pobiciu rekordu. I tak już pozostanie.
- Czy skala zainteresowania pani wyczynem oraz popularność po sukcesie olimpijskim zaskoczyły panią?
- Sądzę, że niewielu zawodników myśli o tym, co będzie, gdy osiągnie życiowy sukces, jakim jest mistrzostwo olimpijskie, bo skupia się na tych małych kroczkach, by dojść do celu. Oczywiście, moje życie zmieniło się po 7 sierpnia, ale staram pozostać się tą samą Olą, która była przed igrzyskami. Popularność jest na pewno większa niż była, więc musiałam nauczyć się na nowo funkcjonowania w przestrzeni publicznej.
- A może pani anonimowo zrobić zakupy anonimowo lub iść na spacer?
- No nie, aż tak to nie. Ludzie mnie poznają, proszą o wspólne zdjęcie, autograf. Ale to jest miłe. Gdy ktoś podchodzi i gratuluje, mówi, że oglądał mój start, że się wzruszył, to jest to niesamowicie przyjemne. W takich momentach zdaję sobie sprawę, jak wiele serc Polaków zostało poruszonych tym startem. I to jest fantastyczne.
- Było jednak coś co panią kompletnie zaskoczyło skalą popularności?
- Tak, jednym z takich fantastycznych przeżyć był... mecz żużlowy w Lublinie, na którym zostałam przywitana przez kibiców. Cały stadion skandował moje imię i to było bardzo wzruszające. Tym bardziej że jestem fanką lubelskiej drużyny.
- A jak zapamięta pani igrzyska w Paryżu?
- Nie śledziłam ich na bieżąco, choć byłam w środku. Nie wiedziałam, co się dzieje w Paryżu, aż do dnia finału wspinaczki. Dopiero po starcie mogłam trochę poczuć atmosferę, choć wtedy igrzyska się już powoli kończyły i zbyt wiele się nie działo. Byłam na meczu siatkarzy. Super sprawa, bo bardzo im kibicuję. Zresztą w Rzymie, po wygranych kwalifikacjach kontynentalnych, także byłam na meczu chłopaków o mistrzostwo Europy. Nasze sukcesy jakoś się "parują". Od siatkarzy bije ogromny profesjonalizm, który podziwiam i szanuję. To jest fantastyczna drużyna.
- Czy jako osoba zorganizowana i "zaplanowana" w każdym detalu ma już pani pomysł na to, co zrobić z nagrodami za złoto – z diamentem, obrazem, voucherem na podróż czy pieniędzmi?
- Planu na zagospodarowanie nagród olimpijskich jeszcze nie mam. Żartowałam z mężem, że całe nasze planowanie skończyło się 7 sierpnia i teraz adoptujemy się do nowej sytuacji. Nawet nie wiem, kiedy nastąpi "podróż marzeń" z otrzymanym voucherem. Na pewno będzie miało to miejsce po mistrzostwach świata w Seulu... Jednego wyboru jednak już dokonałam – mieszkania w "Miasteczku Mistrzów" na warszawskim Ursynowie (natomiast nagrody finansowej PKOl jeszcze medalistom olimpijskim - wbrew zapewnieniom - nie wypłacił - red.).
- A jaki prezent za zdobycie złota olimpijskiego otrzymała pani o męża trenera?
- Żadnego. Wiem, że mam jego miłość na całe życie i to jest najważniejsze. Tak naprawdę największym prezentem było dla mnie to, że czas olimpijski mogliśmy spędzić razem, dzielić się emocjami w trakcie i po zakończeniu zawodów, przeżywać to wszystko na swój sposób. Widzieć w swoich oczach radość, szczęście, satysfakcję z tego, że osiągnęliśmy razem wyznaczony cel.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez