Najbardziej brakuje im odwiedzin rodziny i wyjścia na spacer do miasta

2021-03-20 12:00:00(ost. akt: 2021-03-19 10:57:23)

Autor zdjęcia: Renata Szczepanik

Jesteście Państwo parą? Nie! – zaprzeczają oboje ze śmiechem. Pani Danusia mówi stanowczo: — Nie, nie, nie. Raz wyszłam za mąż i wystarczy. Ale pan Ryszard dodaje: — Jak umie robić pierogi, to na żonę się nadaje. Zobaczymy, może coś zaiskrzy... Ale pary się u nas zdarzają – potwierdzają mieszkańcy Domu Pomocy Społecznej w Giżycku.
Oboje lubią żartować, rozmawiać. Choć przez pandemię, izolację, ograniczenia, brak kontaktu z najbliższymi, nie jest im łatwo. Nie tracą poczucia humoru i nadziei na lepsze dni. A życie ich nie oszczędzało. Pan Ryszard urodził się w Giżycku, wychował w Siedliskach, młodość spędził w Lublinie, skąd powrócił do rodzinnego domu na Mazurach, a od dziewięciu lat mieszka w DPS-ie.

– W wieku dziesięciu lat miałem wypadek – opowiada swoją historię 62-letni Ryszard. – Skoczyłem z belki na widły i miałem oczy przebite. Trafiłem do olsztyńskiego szpitala, gdzie leżałem dwa miesiące. Lekarze uratowali mi wzrok, ale widziałem bardzo słabo. Lekarze powiedzieli, że już nie odzyskam w pełni wzroku. A jak będę coraz starszy, to będzie coraz gorzej. To było trwałe uszkodzenie. Dlatego musiałem iść do szkoły dla dzieci niedowidzących. W Lublinie spędziłem młodzieńcze lata. Nauczyłem się zawodu. Jestem elektromechanikiem. Po ukończeniu szkoły zawodowej wróciłem do Siedlisk. W Giżycku pracowałem w różnych firmach, przy produkcji, na stolarni, w ochronie, jako palacz, ale nie pracowałem w wyuczonym zawodzie. Wybierałem taką pracę, z którą mogłem sobie poradzić bez względu na mój słaby wzrok.

Pan Ryszard dwukrotnie się ożenił, ma dwie córki, jedna mieszka w Warszawie, druga w Augustowie, a największą radość sprawiają mu wnuki. Jednak pogarszający się stan zdrowia, kolejne problemy ze wzrokiem, udar, brak samodzielności w poruszaniu się i radzeniu w codziennym życiu, przyczyniły się do zamieszkania w domu opieki. W wieku 53 lat został pensjonariuszem DPS-u w Giżycku.

Fot. Renata Szczepanik


— Miałem udar, nie poruszałem się samodzielnie tylko na wózku — wspomina pan Ryszard. — Mieszkałem na wsi sam, bo rodzice mi zmarli, z żoną byłem po rozwodzie. Dzieci założyły swoje rodziny i wyjechały. Na wsi były obowiązki, z którymi nie mogłem sam sobie poradzić. Ogród, podwórko, palenie zimą w piecu. Nie dawałem sobie rady. Na dodatek odkleiła mi się siatkówka w oku. Miałem zrosty na oczach, nawet laser nic nie pomógł. Tak więc widzę tylko na jedno oko i to bardzo słabo. Potrzebowałem pomocy. Gmina i GOPS mi pomogli zamieszkać w domu pomocy. Zaopiekowali się mną i pomogli dostać się do placówki. W lipcu mija dziewięć lat, odkąd tu mieszkam.

Z bezdomnością spotkała się pani Danuta, 61-letnia pensjonariuszka DPS, pochodząca z Bań Mazurskich, która z nostalgią wspomina szczęśliwe dzieciństwo spędzone na wsi, rodzinnie wycieczki, wyjazdy na wakacje. Zawsze z mamą, która teraz ma 87 lat i sama wymaga opieki. Od 22 lat jest wdową, mąż zmarł w wieku 42 lat. Kilka lat temu została bez pracy i domu. Cztery lata temu trafiła w ciężkim stanie do szpitala. Na szczęście znalazła pomoc i opiekę.

– Jakoś tak się złożyło, że zamieszkałam tutaj, bo byłam bezdomna – wyznaje pani Danuta. – Moja mama mieszka u siostry na stancji. Nie ma tam warunków, żebym razem z nimi zamieszkała. Kiedyś miałam dom, rodziną i dobrą pracę. Mąż zmarł na zawał. Przez dziewięć lat pracowałam w mleczarni na kilku stanowiskach, byłam na serowni, masłowni, galanterii. A co potem? Ojej, głupia sytuacja. Tak jakoś wyszło. Zrezygnowałam z pracy. Później pracowałam dorywczo jako pomoc kuchenna, zajmowałam się też sprzątaniem. Nie miałam gdzie mieszkać, byłam jakiś czas u sąsiadki, zachorowałam. Któregoś dnia zabrała mnie karetka do szpitala. A ze szpitala przywieźli mnie tutaj. Teraz czuję się bardzo dobrze, biorę leki, ale nie cały "worek" tylko dwie tabletki.

Codzienność w domu pomocy upływa pensjonariuszom na ulubionych zajęciach, o atrakcyjność i urozmaicenie których dbają opiekunowie, instruktorzy i terapeuci.

– Rehabilitacja mi pomogła wstać z wózka – mówi pan Ryszard. – Teraz poruszam się przy specjalnym chodziku, ale prawie samodzielnie. Jak jeszcze można było wychodzić na miasto, to często spacerowałem po plaży, na molo. Dziś spaceruję po naszym ogrodzie. Codziennie wstaję o piątej, bo już się tak przyzwyczaiłem przez codzienne wstawanie do pracy. Były obowiązki w gospodarstwie. I tak już mi zostało. Poza tym wcześnie się kładę spać. Codziennie rano piję kawę. Pochodzę trochę po korytarzu, porozmawiam z opiekunkami i innymi mieszkańcami. Później idę na terapię. Dużo rozmawiam z innymi mieszkańcami, lubimy pożartować, pośmiać się. I tak mija dzień.

Fot. Renata Szczepanik

– Co najbardziej lubię robić tutaj? – powtarza pytanie pani Danuta. – A wszystko, wszystko. Chodzę na terapię. Bardzo mi się to podoba, bo różne zajęcia tam mamy i ciekawe rzeczy robimy. Dzisiaj będziemy lepić pierogi. Bardzo lubię gotować rosół, różne zupy, gulasz, pierogi. Takie proste dania. Przede wszystkim uwielbiam w karty grać. W tysiąca gramy. W pokera nie umiem. I już się nie nauczę. Ale w tysiąca jestem dobra. Jak zrobimy pierogi, to tysiąca trzeba skończyć. W czwórkę gramy, ja, dwóch panów Staśków i pan Czesiek. Artystką nie jestem. Malować nie umiem, broń Boże, to nie mój talent.

Wielką radość sprawia im spacer po ogrodzie wokół placówki. Cieszą się, że po długim odosobnieniu mogą wyjść na świeże powietrze. Na odwiedziny najbliższych muszą jeszcze poczekać. Spotkanie i rozmowa z odległości dwóch metrów przez ogrodzenie musi wystarczyć.

Fot. Renata Szczepanik


– Najbardziej brakuje mi rodziny i wyjścia do miasta – przyznaje pan Ryszard. — Chciałbym już sam sobie robić zakupy. Moja siostra mieszka w Niemczech. Odwiedzała mnie często jeszcze przed pandemią. Ostatni raz przyjechała do mnie w ubiegłym roku. Rozmawiałem z nią tak, jak z panią - przez płot. Ale często rozmawiamy przez telefon. Chociaż tyle możemy. Córka też przyjeżdżała dość często razem z moimi dwiema cudownymi wnuczkami. Wiele razy zabierała mnie do swojego domu, na wycieczki, na spacer, do restauracji. Bardzo lubiliśmy chodzić na molo. Teraz to tylko dzwonimy do siebie. Od dawna nie ma odwiedzin. Długo nie widziałem rodziny. Tęsknię za nimi.

— Mam dwoje dzieci. Odwiedzali mnie, jak było można — dodaje pani Danuta. — Dzieci są na miejscu, w Giżycku, widujemy się teraz przez ogrodzenie. To coś wspaniałego, że już możemy wychodzić na powietrze. Bardzo mi tego brakowało. Kiedy chcemy, możemy wyjść na spacer do ogrodu czy posiedzieć na ławeczce przed domem na świeżym powietrzu.

Jeszcze niedawno nie było to możliwe, bo w styczniu w giżyckim DPS-ie na COVID-19 zachorowała większość personelu i pensjonariuszy. Dziś wszyscy są zdrowi i pełni pozytywnych myśli i z optymizmem patrzą w przyszłość. Zarówno pani Danusia jak i pan Ryszard przeszli bezobjawowo zakażenie. Dziś, podobnie jak pozostali pensjonariusze czekają na szczepienie. Jak twierdzą, zaszczepią się dla siebie i rodziny, żeby było bezpiecznie.

— Chorowałam na koronawirusa, ale cały czas czułam się dobrze, nawet nie miałam gorączki – zapewnia pani Danuta. – Teraz też nie narzekam na zdrowie. Idzie wiosna. Mam sporo energii. Jest mi tu dobrze. Poza tym personel jest bardzo opiekuńczy. Naprawdę, wszyscy tu są wspaniali i zawsze pomogą, doradzą, troszczą się o nas.

Fot. Renata Szczepanik

— Dużo ludzi chorowało na koronawirusa. Też chorowałem, ale nie miałem objawów. Miałem szczęście. Nawet nie wiedziałem, że mam koronawirusa. Dopiero test to wykazał. Nie odczuwałem żadnych dolegliwości, nie straciłem smaku. Test pokazał, że mam COVIDA i musiałem zostać w pokoju. Podobnie też inni mieszkańcy. Teraz jest wszystko w porządku, wszyscy są zdrowi. Jednak nadal nie ma odwiedzin. Jeszcze nas, mieszkańców, nie szczepili. Zapisałem się i czekam na szczepienie. Przede wszystkim ze względu na siebie i rodzinę, żeby dzieci i wnuki mogli do mnie przyjechać. Zawsze to bezpieczniej będzie. O to mi chodzi właśnie.
Renata Szczepanik





2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B