Kolorowe marzenie wymalowane włoską akwarelą
2023-08-19 11:21:18(ost. akt: 2023-09-06 09:49:11)
Na początku zakładałam, że trochę w tych Włoszech pobędę, zarobię na emeryturę i dopiero wrócę do kraju. Ale narastająca tęsknota za rodzinnymi stronami coraz bardziej skłaniała mnie do powrotu do Ełku — mówi Aleksandra Calderari (Kobylińska), która przez niemal dwie dekady żyła w Szwajcarii i Włoszech, a od niedawna prowadzi w stolicy Mazur kawiarnię Akwarela.
Losy Aleksandry są najlepszym przykładem, że czasami tęsknota za ojczyzną, zwłaszcza tą małą – lokalną – jest silniejsza, niż wola chłonięcia obcych krajów i kultur.
Urodziła się w Piszu, a przez 7 lat wychowywała się u dziadka weterynarza i babci nauczycielki, ponieważ jej rodzice wyjechali studiować do Gdańska. Gdy Ola miała 7 lat, zamieszkała z rodzicami i bratem w Ełku i tutaj ukończyła podstawówkę i szkołę średnią, by następnie wyjechać na studia do Łodzi (edukacja ze sztuką – przyp. red.). Tam uczyła się również w 2-letniej szkole fotograficznej i uzyskała dyplom fototechnika. I ponownie wróciła do pasji z dzieciństwa, którą było malarstwo. W stolicy województwa łódzkiego mieszkała prawie 10 lat.
— Poznałam tam Dagnę Gmitrowicz, malarkę obecnie mieszkającą i tworzącą w Berlinie. Przygarnęła mnie i wzięła pod swoje skrzydła. Mogłam rozwijać się w starym „Semaforze” na Piotrkowskiej, gdzie pracowała jako artystka. Współpracowałyśmy przez rok i malowałyśmy razem na strychu kamienicy. Dzięki temu miałam dwie indywidualne wystawy w Łodzi, jedną w restauracji, która istnieje do tej pory, a drugą na uniwersytecie, już w trakcie roku akademickiego. Bardzo lubię impresjonizm i koloryzm oraz samo bawienie się światłem i wydobywanie głębi kolorystycznej. Na początku malowałam martwą naturę oraz pejzaże i krajobrazy. Później – gdy wyjechałam do Szwajcarii – były to misie i krzesła, które są moją pasją.
Jak to się stało, że ełczankę z Łodzi wiatr wywiał aż do Szwajcarii?
Jak to się stało, że ełczankę z Łodzi wiatr wywiał aż do Szwajcarii?
— Poznałam Szwajcara, który miał polskie, łódzkie korzenie i się w nim zakochałam. Można powiedzieć, że wyjechałam za miłością.
Przez kilka lat mieszkała w Mendrisiotto, „włoskim” regionie Szwajcarii, bogatym w pamiątki historii i słynącym z jakościowej winorośli.

— Po przyjeździe nie znałam języka włoskiego, ale przygarnęła mnie sąsiadka z piętra niżej, która z kolei znała angielski – szefowa pewnej kawiarni. Pomagałam jej.
Ola pracowała dorywczo w kawiarnianym biznesie i rozwijała swoją pasję do malarstwa. Spotkała przychylnych i pomocnych ludzi, którzy pomogli jej pokazać się na lokalnej scenie artystycznej i już na poważnie poświęcić sztuce.
— Poznałam tam prawdziwego kowala starej daty. Wspierał artystów, a gdy dowiedział się, że jestem z Polski i szukam atelier zaproponował mi miejsce u siebie. Digio (zdrobnienie od włoskiego Dionizego) bardzo mi pomógł – miałam u niego w Szwajcarii własny azyl (Stara Botega). To cudowne miejsce z ogrodem zamkniętym w obrębie zabytkowej kamienicy. Digio cieszył się, że może komuś pomóc. Malowałam tam kilka lat. To był wspaniały czas. Do tej pory mamy klucze do tej kamienicy... — wspomina.
— Bardzo pomogła mi grupa miejscowych muzyków i Sergio Pescia, nieżyjący już dyrektor tamtejszego muzeum miejskiego. Nagłośnili moją wystawę w mediach, dzięki czemu pojawiło się na niej sporo osób, a same prace bardzo ładnie się sprzedały. Szybko doszłam do wniosku, że chciałabym skończyć szkołę artystyczną. Dowiedziałam się, że blisko – w Como – jest Akademia Sztuk Pięknych. Dostałam się na renowację.
Z czasem Ola przeniosła się do Włoch na stałe i zamieszkała w tętniącym turystami miasteczku Griante, położonym nad uroczym jeziorem Como. Z nowym miejscem związała się artystycznie i jako malarka z Polski stała się lokalną atrakcją.
Na tym etapie włoskim operowała już swobodnie. Na nauczenie się go potrzebowała roku. We Włoszech pracowała przy renowacji dzieł sztuki: fresków, rzeźb, płaskorzeźb itp. I być może nadal spełniałaby się w tej roli, gdyby nie przykry wypadek samochodowy, do jakiego doszło 2 lata temu i w wyniku którego musiała zaprzestać pracy zawodowej. Zmieniło się też jej nastawienie do życia.
— Ten wypadek uświadomił mi, że życie może skończyć się w każdym momencie i że chyba najwyższy czas zapuścić korzenie i wrócić do domu. Tym bardziej, że o powrocie do Polski myślałam już od kilku lat. Na początku zakładałam, że trochę w tych Włoszech pobędę, pojeżdżę po miasteczkach pracując przy renowacji, zarobię jakoś na tę emeryturę i dopiero wówczas wrócę do kraju. Ale narastająca tęsknota za rodzinnymi stronami coraz bardziej skłaniała mnie do powrotu do Ełku. Wypadek przesądził sprawę — tłumaczy.
Do stolicy Mazur nie wracała sama. Jeszcze przed wypadkiem, w trakcie jednej z wizyt w Ełku spotkała Marcina, kolegę z podstawówki, który wówczas również żył poza granicami Polski. Rok później Ola i Marcin ponownie minęli się przypadkiem w Ełku. Zaiskrzyło. Para zaczęła się spotykać i snuć wspólne plany.
— Ja we Włoszech, Marcin w Norwegii i oboje tęskniliśmy – za sobą i za naszym krajem. Po jakimś czasie zdecydowaliśmy się wrócić do Ełku.
I tak powstała Akwarela. To urocza kawiarnia z akcentem śródziemnomorskim znajdująca się w Ełckim Centrum Kultury, dysponująca nieocenionym atutem, jakim jest taras, z którego można podziwiać malownicze ełckie jezioro i chłonąć sztukę prezentowaną w amfiteatrze ECK.
Z racji doskonałej lokalizacji i blisko „kultury”, Akwarela jest naturalnym miejscem spotkań ełckiej bohemy artystycznej. Bardzo chętnie zaglądają do niej również turyści oraz mieszkańcy wraz z rodzinami. Przyciąga ich tutaj niezwykły aromat kawy dostarczanej przez palarnię obsługującą najlepsze restauracje w kraju i kuszący zapach świeżo upieczonych ciast (szarlotka, sernik, bułeczki jagodzianki), idealnych do filiżanki „małej czarnej”, ale i lampki wina, bo w Akwareli serwuje się także alkohol, w tym też mocniejsze trunki. Wina są osobiście dobierane przez Olę, która sprowadza jakościowe włoskie gatunki i stopniowo rozszerza kartę.
Szefowa kawiarenki dysponuje ponadto cennym asem w rękawie – kapitalnymi daniami makaronowymi i przysmakami śródziemnomorskiej kuchni np. piadiną. Smaczne i lekkie włoskie dania serwowane kilka godzin w tygodniu to jednak tylko dodatek do filara, na jakim oparta jest idea akwareli. Tym jest kawa, wino, ciasto i artystyczna atmosfera.
— Chciałabym podkreślić, że Akwarela nie jest restauracją tylko kawiarnią. Jesteśmy miejscem spotkań, do którego można zajrzeć z okazji wydarzeń w ECK, wizyty w kinie, czy po koncercie lub spektaklu. Można u nas posiedzieć, spotkać się z ludźmi, porozmawiać i bardzo miło spędzić czas.
Artystyczny klimat ełckiej kawiarenki podkreśla obecność pianina. To pamiątka Oli po dawnych czasach – od najmłodszych lat kocha muzykę, w tym śpiew, stąd nie dziwi, że ma za sobą szkołę muzyczną. Instrument ma służyć wspieraniu młodych artystów. Tutaj mogą zaprezentować odrobinę swojego talentu, do czego zachęca sama właścicielka.
Akwarela została miło przyjęta przez ełcką społeczność, chętnie zaglądają też do niej turyści. Takiego artystycznego miejsca z kawiarnianą duszą najwyraźniej w mieście bardzo brakowało. A to dopiero początek!
— Mam kilka pomysłów do realizacji jesienią, ale póki co niech to zostanie słodką tajemnicą — uśmiecha się ełczanka, która po niemal dwóch dekadach europejskich wojaży „wymalowała” swoją przyszłość na pięknych polskich Mazurach, z których lata temu wyruszyła chłonąć świat.
Maciej Chrościelewski
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez