Ostrzyżono ją i prowadzono przez wieś z muzyką

2024-05-22 08:52:00(ost. akt: 2024-05-22 17:54:46)
Stefana Bobaka za zhańbienie niemieckiej rasy skazano na karę śmierci i powieszono w lesie w obecności spędzonych robotników polskich. Hedwigę Wölki pozwolono urodzić syna, a potem zesłano ją na trzy lata do obozu w Ravensbrück. Wróciła do Mingajn w 1944 roku. Potem wyjechała do Niemiec. Syn po latach odnalazł grób ojca i postawił mu pomnik.
W Prusach w czasie II wojny pracowało ponad 100 tysięcy przymusowych robotników i jeńców z Polski. Musieli nosić specjalne opaski i nie wolno im było spać pod jednym dachem z Niemcami. W dużych majątkach i zakładach przemysłowych robotników polskich nakazano kwaterować w oddzielnych barkach. W mniejszych gospodarstwach robotnicy przymusowi spali w oborach, komórkach czy stajniach.

Jedzta, jedzta, bośta głodni

Polakom nie wolno było spożywać posiłków z Niemcami przy jednym stole, nawet podczas przerw w pracach polowych musieli siadać oddzielnie. Polskojęzyczni Mazurzy, a szczególnie Warmiacy odnosili się do nich z reguły lepiej niż ich niemieccy sąsiedzi.

— Kiedy weszliśmy do niskiej izby, stół był już nakryty (…). Byliśmy tym zdziwieni. No bo jakże? W samej wsi, w dodatku tuż przy szosie, jak oni się nie boją? We wsi wszędzie sadzano nas w oddzielnym pomieszczeniu, tymczasem tu (…). Razem z nami usiedli także oni oboje i syn Józef. „Jedzta, jedzta, bośta głodni, zapraszała gospodyni. Co sami mowa, to i wom”. Jedząc, Józef spoglądał co rusz w okno: „co by te Hitlery nie przyszli do noju, bo wtedy sami (…) zieta”. „Tak, tak, potwierdziła matka, tero i ściany dycht uszy mają. Niech by tlo kto doniósł, że my tu z wom a, to zaro do sztraflagru” — cytują wspomnienie polskiego robotnika przymusowego Stanisława Badowska i Bohdan Koziełło-Poklewski w artykule „Praca przymusowa w Prusach wschodnich w latach II Wojny Światowej”.

Z tą karą nie było żartów. Przekonał się o tym gospodarzący pod Królewcem Ludwig von Biberstein, który pochodził ze zgermanizowanej od lat starej mazowieckiej szlachty herbu Rogala. Biberstein zaprosił pracujących u niego polskich robotników do stołu w Wigilię. Został za to aresztowany.
— Słuchał stacji zagranicznych, wygłaszał antypaństwowe przemówienie na wigilii, obficie karmił polskich jeńców wojennych pieczenią, wyrobami tytoniowymi itp. i z zasady nigdy nie używał niemieckiego pozdrowienia — pisała o nim „Königsberger Zeitung”. Powieszono go w więzieniu w Barczewie.

Kara śmierci przez powieszenie groziła też za kontakty Polaków z Niemkami. Takich zakazanych miłości w Prusach było wiele. Z reguły kończyły się tragicznie, choć były też historie z happy endem, jak ta spod Olsztynka i Królewca, gdzie miłość połączyła Gertrudę Fabert i polskiego jeńca.

Ostrzyżono ją i prowadzono przez wieś z muzyką

Ona pochodziła spod Grudziądza, on z Wielkopolski. Los zetknął ich na Mazurach, w Królikowie pod Olsztynkiem, gdzie Maksymilian w 1939 roku trafił do obozu jenieckiego. I szybko rozłączył. Jego przeniesiono poza obóz. Ona wyszła za mąż za „swojego” i przeniosła się do niego, pod Królewiec.

Wkrótce upomniał się o niego Wehrmacht, przydzielono jej więc do pracy jeńca. Okazał się nim… Maksymilian. Mąż Gertrudy zginął na froncie, a znajomość i sympatia przerodziły się w miłość: zakazane uczucie, za które Polacy płacili głową. Zimą 1945 roku uciekali wspólnie przed sowietami, potem próbowali wrócić na gospodarkę na pod Królewiec, ale tam była już Rosja.

Wrócili do Królikowa. Rodziny Gertrudy nie było, a ich gospodarkę zajął osiedleniec. Maksymilian odzyskał dom. Urodziło się im trzech synów.

Częściej jednak bywało tragicznie. — Jeden (…) nawiązał romans z Niemką i został powieszony (…) we wsi Tolniki. Ja byłem świadkiem tego wieszania, zgromadzono wtedy około 2000 jeńców wojennych, jego powiesiło gestapo (…) Ona dostała 3 lata, ostrzyżono ją i prowadzono przez wieś z muzyką — wspominał jeden z Polaków. Tolniki to wieś pod Lidzbarkiem warmińskim.

Jego skazano na śmierć, ją na obóz koncentracyjny

Stanisław Bobak mieszkał w Warszawie. Był urzędnikiem. Niemcy złapali go w czasie łapanki. Trafił do Mingajn koło Ornety. Tam poznał Hedwigę Wölki; zbliżyły ich do siebie zainteresowania muzyczne, a potem uczucie. O ich związku wiedziała cała wieś, ale nikt ich nie wydał. Nieszczęście nadeszło wraz z żołnierzami Wehrmachtu, których zakwaterowano we wsi. To jeden z nich przez przypadek odkrył zakazaną miłość i natychmiast poszedł z tym na policję.

Oboje trafili do więzienia. Okazało się, że Jadwiga jest w ciąży. Stefana skazano na karę śmierci, Jadwidze pozwolono urodzić dziecko, a potem wysłano do obozu w Ravensbrück.

— Przewieziono go do lasu pod Mingajnami; stolarz Alex wzdragał się zbudować szubienicę, ale ostatecznie musiał to uczynić. Bobakowi związano ręce. Szedł spokojnie, był opanowany. W ostatnim momencie podniósł ręce wysoko, patrzył ku niebu, zapewne się modlił… Nikt nie wie, gdzie został zakopany, bo przecież nie pochowany — pisze prof. Janusz Jasiński w artykule „Tragedia w Mingajnach w 1942 roku i jej epilog 55 lat później” zamieszczonym w książce „Między Prusami a Polską”.

Miejscowy proboszcz Paul Wettki, Warmiak, odprawił Mszę świętą za jego duszę, o czym publicznie poinformował zebranych w kościele, a z ambony potępił zbrodnię.


Hedwiga przeżyła obóz i wróciła do Mingajn, a w 1948 roku wyjechała z synkiem do Niemiec. Co ciekawe, próbowała uzyskać odszkodowanie dla synka za śmierć ojca, ale bezskutecznie, bo niemiecki sąd uznał, że Stefana Bobaka skazano na śmierć nie z pobudek rasowych czy narodowościowych, ale za… złamanie prawa. Hedwiga próbowała skontaktować się z rodziną Stefana Bobaka, ale ci nie chcieli z nią rozmawiać.

Aby wszyscy byli jedno

Po latach dawni mieszkańcy Mingajn postanowili odnowić miejscowy cmentarz, gdzie oprócz Niemców spoczywają wysiedleni w ramach zbrodniczej Akcji „Wisła” Ukraińcy i Polacy. Stało się to w 1997 roku. Wtedy też ufundowali Stefanowi Bobakowi symboliczny nagrobek.

— Odnowienie cmentarza w Mingajnach nastąpiło głównie dzięki inicjatywie i uporowi ich dawnych mieszkańców. Ale przecież to my Polacy jesteśmy gospodarzami tych cmentarzy tak nowych, jak i starych, poniemieckich. To przede wszystkim do nas należy opieka nad nimi — pisze prof. Janusz Jasiński we wspomnianym już artykule.


Czy był wśród nich syn Stefana Bobaka? — Syn kiedyś tu raz przyjechał i temu ojcu postawił taki pomnik (…). Bo tu kiedyś to Niemcy przyjeżdżali. Co dwa lata było takie spotkanie, w kościele się odprawiało po polsku i po niemiecku (…) raz nawet kiedyś biskup był (…) w remizie robili szwedzki stół i spraszali (…). A teraz już część starych wymarło, część już jest, jak tu ostatnio byli, to już i lekarz i pielęgniarka z nimi byli. A ci młodzi, co już tam się porodzili, to już ich to nie interesuje — wspomina mieszkanka wsi Maria Kraśnianin (http://archipelag.ceik.eu).

Tym biskupem, którego zapamiętała, był biskup Jacek Jezierski, który 20 lipca 1997 roku odprawił mszę w czasie wspomnianych uroczystości. Na odnowionym cmentarzu postawiono wtedy głaz z dwujęzycznym napisem: „Aby wszyscy stanowili jedno”.

Nawet żandarm nie uwierzył

Miłość prowadziła też czasem do zbrodni. Kto pojedzie drogą z Ramsowa do Wipsowa, dostrzeże po prawej stronie leśny krzyż i samotny grób. Spoczywa w nim Jan Gruba (1920-1944), przymusowy robotnik z podlubelskiej wsi, który pracował w jednym z gospodarstw w Ramsówku. Właściciela zmobilizowano, na gospodarce została jego żona z dwójką dzieci, która wielokrotnie próbowała go uwieść. Po kolejnej odmowie oskarżyła go, że zgwałcił jej 6-letnią córkę.

W jego winę nie uwierzyła wieś ani nawet żandarm z Ramsowa, który umożliwił mu ucieczkę, ale Jan Gruba nie skorzystał, bo uważał, że ucieczka byłaby przyznaniem się do winy.

Jan Gruba publicznie i bez sądu został powieszony na drągu przymocowanym do dwóch drzew przy wspomnianej drodze z Ramsowa do Wipsowa. Pochowano go w miejscu stracenia. Kościół uznał go za męczennika cnoty czystości i uznał za błogosławionego.

Igor Hrywna

Szacuje się, że w okresie od 1940 do 1943 roku gestapo dokonało od 700 do 1000 egzekucji polskich robotników przymusowych na terenie Niemiec, jako karę za to, że kochali Niemki i utrzymywali z nimi kontakty intymne (za www.dw.com). Na zdj. stracenie Juliana Majki w Michelsneukirchen (Bawaria)