Konwój humanitarny z Olsztyna wyruszy w kierunku zalanych terenów w Ukrainie. Potrzebna pomoc

2023-06-12 15:30:32(ost. akt: 2023-06-12 16:02:17)

Autor zdjęcia: Organizacja Hoverla

Południowa Ukraina walczy nie tylko ze zbrodniczym atakiem Rosji, ale także ze skutkami powodzi po przerwaniu tamy w Nowej Kachowce. Joanna Mieszczyńska z Arielem Telickim z Olsztyna organizują tam konwój humanitarny.
Joanna Mieszczyńska, nauczycielka z Olsztyna, od początku wojny w Ukrainie niesie pomoc humanitarną i medyczną. Teraz zwraca się o pomoc przy zbiórce dla powodzian. Zaczynała na granicy Polski z Ukrainą, później jeździła na Zaporoże i jeszcze dalej — do obwodu charkowskiego i donieckiego, by wspierać szpitale, medyków pola walki i wojsko oraz lokalną ludność. Za kilka dni znowu jedzie do zalanych wodą okolic Chersonia. Tam pod wodą znalazły się wsie i miasta. Pomoc potrzebna jest w trybie alarmowym, od zaraz. Ukraińcy zmierzą się z tym samym, z czym zmagaliśmy się w 1997 roku na Dolnym Śląsku. Ale na Ukrainie jest znacznie trudniej niż kiedyś było w Polsce.

Fot. Organizacja Hoverla

— Sytuacja w okolicach Chersonia jest tragiczna. Chersoń przez zalanie ma utrudniony dostęp do wszystkiego. Domy są zalane aż po dach, a woda poruszyła tereny zaminowane. Miny znajdują się wszędzie, bo pływają, więc ryzyko niebezpieczeństwa wzrasta. Ci, którzy ewakuują ludność na łodziach, mają trudne zadanie. Oprócz tego łodzie są ostrzeliwane, a Rosjanie uniemożliwiają ewakuację z części zajętej przez siebie Chersonia — opowiada Joanna Mieszczyńska. — Mówi się tam o katastrofie ekologicznej i humanitarnej. Panują wysokie temperatury i leżą padłe zwierzęta dzikie i hodowlane. To problem dla ogólnego samopoczucia mieszkańców, bo z tego wydobywać się będzie olbrzymi fetor. Ale przez powódź nie ma też prądu. Psuje się na przykład żywność z lodówek, którą należy się pozbyć w odpowiedni sposób. Nie można pić wody. Trzeba ją dowozić, co wymaga czasu i pochłania koszty. Niezbędne są tabletki do uzdatniania wody, bo one są szybkie do przekazania i transportu. Łatwiej je przekazać niż filtry, ale one też są niezbędne. Potrzeba też dobrych środków na komary, gumaków dla dzieci i dorosłych, woderów, pontonów, łopat, siekier, rękawic jednorazowych, chusteczek nawilżanych, środków higienicznych i odkażających. Jeśli ktoś je ma, będziemy za nie wdzięczni. Zawieziemy również koce, śpiwory, nowe baniaki na wodę i pompy do wypompowywania wody. Może komuś zalega w domu, może ktoś nie używa.

I dodaje: — Wszystko przekażemy ludziom, którzy tego potrzebują. Nie zawozimy tego do magazynów czy składów. Jedziemy do wojskowych i medyków, którzy biorą udział w ewakuacji. Konwojem szefuje Ariel Telicki, który jeździ do sprawdzonych ludzi. Nie jesteśmy pośrednikami, nie zostawiamy niczego po drodze — podkreśla pani Joanna. — Dziękuję darczyńcom z Polski i z zagranicy. Za chwilę odbierzemy medyczny transport z Irlandii, z Gdańska przyjadą tabletki do uzdatniania wody, a z Elbląga płyny do dezynfekcji. Robi się z tego sieć współpracy. Ale trzeba pomagać.

Trzeba opanować strach


Po zniszczeniu zapory wodnej w Nowej Kachowce fala powodziowa rozlała się po Chersońszczyźnie. Woda, której średni poziom podtopienia w czwartek rano wynosił 5,61 m, zalała obszar o wielkości 600 km kwadratowych. To tyle ile wynosi powierzchnia Madrytu. Jedną trzecią tego terytorium kontroluje Kijów. W strefie katastrofy znalazło się ok. 40 tys. osób, w tym prawie połowa na terenach przez nią kontrolowanych. Niestety ze względu na wojnę, inaczej niż w przypadku Turcji, kraje ze świata nie decydują się na wysłanie ekip ratunkowych. Do Ukrainy jadą jedynie wolontariusze na własną odpowiedzialność i transporty z pomocą.


— Jadąc tam sami musimy uważać. Niebezpieczeństwo chorób zakaźnych na tym terenie jest ogromne. Pilnujemy higieny i dezynfekcji. Cały czas na to uważamy. Zakazić można się dotykając klamki czy podając dłon. Zresztą wszystko bierzemy ze sobą — od wody, po środki na biegunkę, do dezynfekcji, papier toaletowy i żywność. Musimy być samowystarczalni. Do tego jest jeszcze wojna, więc musimy być przygotowani na wszystko — nie ukrywa Joanna Mieszczyńska. — Nie mówię, że się nie boję. Trzeba jednak opanować strach i dostosować się do trudnej sytuacji. Takie się zdarzają. Ale robię tam dobrą robotę. Wcześniej angażowałam się w wiele akcji, ale tym razem, czuję, że ta pomoc ma sens. Potrafię się tam odnaleźć. Mówię po rosyjsku, rozumiem ukraiński. Działanie ułatwia też nasza wschodnia mentalność. I na pewno to, że wiem, komu pomagać. Że widzę tych ludzi i wojnę. To jest mój wybór.

Fot. Organizacja Hoverla

Rzeczy niezbędne Ukraińcom można przynosić do piątku 16 czerwca do salki katechetycznej przy cerkwi grekokatolickiej w Olsztynie, przy ul. Lubelskiej.

ADA ROMANOWSKA