#135lat: Tak, jestem z tych Samulowskich

2021-04-23 10:06:59(ost. akt: 2021-04-23 09:56:43)
W lipcu 2020 roku w rocznicę plebiscytu Wojciech Samulowski wywiesił na balkonie domu w Gietrzwałdzie replikę sztandaru pradziadka Andrzeja

W lipcu 2020 roku w rocznicę plebiscytu Wojciech Samulowski wywiesił na balkonie domu w Gietrzwałdzie replikę sztandaru pradziadka Andrzeja

Autor zdjęcia: Beata Brokowska

Czuję się i jestem Warmiakiem z dziada pradziada — mówi Wojciech Samulowski z Gietrzwałdu, były samorządowiec, prawnuk Andrzeja Samulowskiego, poety, założyciela „Gazety Olsztyńskiej”.
— Pana pradziadek był jednym z trzech założycieli „Gazety Olsztyńskiej” w 1886 roku. Jak się żyje z taką świadomością?
— Czasami słyszę pytanie „Czy jestem z tych Samulowskich”. I odpowiadam „tak”. Ta historia była ze mną… od zawsze. W naszym domu były pamiątki, gazety, zdjęcia, książki. W 1958 roku została odsłonięta tablica na domu upamiętniająca pradziadka, miałem wtedy 4 lata. Tato nie opowiadał mi wiele o historii rodziny, ale czasami mówił „o, gdyby tu był dziadek, to by cię nauczył dyscypliny i porządku”. Wspominał, że raz ktoś przyszedł do naszego domu, nie zdjął czapki i dziadek wyprosił go za próg. Właściwie mojemu ojcu nie miał kto opowiadać o dziadku, bo jego ojciec zginął, mając 52 lata, podczas ewakuacji niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz.

— Prawdopodobnie by nie zginął, gdyby nie przyjechał na pogrzeb matki.
— Tak. Andrzej Samulowski, mój pradziadek, zaraz po przegranym plebiscycie w 1920 roku wysłał wszystkie swoje dzieci do Polski, w obawie o ich życie. Został w Gietrzwałdzie tylko z żoną Martą, cały czas żyjąc wśród wrogo nastawionych Niemców. Lucjan, mój dziadek, na wieść o śmierci matki przyjechał z Torunia do Gietrzwałdu. Była zima, 1942 rok. Udałoby mu się pewnie, gdyby nie donos sąsiadki, która zawiadomiła Niemców, że syn Samulowskich jest na pogrzebie. Został aresztowany, trafił do Auschwitz. Zresztą trudno było nie przyjechać na pogrzeb matki, tym bardziej, że mieszkała sama w tym domu.

— Dom z historią, jeden z najbardziej charakterystycznych historycznych obiektów na Warmii, w samym centrum Gietrzwałdu. Jakie ciekawostki pan tu znalazł?
— Narzędzia z introligatorni z domu z Sząbruka, gdzie się urodził pradziadek, pocztówki, które sprzedawał, część dokupiliśmy przez internet. Najcenniejsze to rękopisy wierszy, około 70 rękopisów, sztandar, który dziadek wywiesił w dniu plebiscytu 11 lipca 1920 roku. Był to jedyny domy na całej Warmii, gdzie ktoś miał odwagę wywiesić polskiego orła. Sytuacja była tak dramatyczna, że domu pilnowali żołnierze angielscy i chronili mieszkańców przed tłumem Niemców, którzy skandowali „Precz z Polakami”.

— Pan po latach odtworzył sztandar?
— Tak, uszyła go na zlecenie pracownia w Krakowie. Oryginał jest wypłowiały i kruszy się płótno, z którego był wykonany. Nowy wywiesiłem na balkonie naszego domu w ubiegłym roku w rocznicę plebiscytu i w święto niepodległości. Zwraca uwagę, jest imponujący. Dużo ludzi, głównie turystów, pytało mnie o niego. Podobał się.


Andrzej Samulowski z Gietrzwałdu (1840-1928), poeta ludowy, działacz ludowy, nauczyciel, założył w 1878 r. pierwszą polską księgarnię na Warmii. W 1886 r. był jednym z trzech założycieli „Gazety Olsztyńskiej”— Andrzej Samulowski w Gietrzwałdzie wydrukował pierwszy, próbny numer Gazety Olsztyńskiej z datą 25 marca 1886 roku?
— Tak, na maszynie, która stała w piwnicy. Maszyna pojechała do Olsztyna, a ten numer Gazety nie zachował się. Samulowski wiedział, że potrzebna jest prasa polska, tu nie było wcześniej żadnej regionalnej polskiej gazety. Warmiacy zaczęli od obrony języka, było dużo ludzi mówiących po polsku, przymus germanizacji wywołał chęć uczenia się w polskiej, nie w niemieckiej szkole.

— Jakie cechy pradziadka — po stu latach — panu imponują?
— Odwaga, talent, upór w dążeniu do celu, bezkompromisowość. Przez wiele lat zadawałem sobie pytanie, dlaczego taką drogę wybrał pradziadek. I teraz poznałem odpowiedź. Sięgnąłem do jego dzieciństwa. Jako mały chłopiec, po śmierci ojca, został oddany do ciotki. Musiał wyganiać na pole bydło i owce, zajmować się nimi w głodzie i chłodzie, przy każdej pogodzie. Zachorował wtedy na reumatyzm. Był bardzo chory, nie mógł chodzić. Policzyłem, że jako młody człowiek przez 14 lat leżał przykuty do łóżka! Ale dobrze wykorzystał ten czas. Myślał, czytał dużo, pisał.

— Już wtedy pisał wiersze?
— Tak, jeden — na cześć króla polskiego — wysłał do Berlina. Dostał odpowiedź z pytaniem: dlaczego wysłał list do „króla polskiego” do Berlina? To pokazuje, jakie wtedy było germanizujące szkolnictwo. Samulowski w szkole dowiedział się o „naszym królu” i był pewien, że to król polski. Adresat listu, król pruski Fryderyk Wilhelm IV, gdy dowiedział się o jego chorobie, wysłał mu 100 talarów. A gdy Andrzej dowiedział się, że to król Prus, tak to nim wstrząsnęło, że — jak opowiadała córka Aniela — zaczął interesować się historią Polski. Szukał książek, źródeł. Dopiero jako nastolatek dowiedział się o rozbiorach, o tym, że mieszka w zaborze pruskim, gdzie wokół ludzie mówili po polsku. Miał odwagę, by napisać do króla w Berlinie. To ukierunkowało całe jego życie.

— Miał chyba też — mówiąc językiem współczesnym — wyczucie biznesowe? Założył pierwszą polską księgarnię na Warmii, pielgrzymi, którzy przybywali do Gietrzwałdu, kupowali u niego książki i pocztówki.
— Tak bym tego nie określił. Miał siedmioro dzieci, inwestował w ich edukację. Postawił dom ładny, ale skromny, budowany z tanich materiałów, teraz widać, jakie ma cienkie ściany. Mam sentyment do tego budynku. Nadal używamy dawnych nazw poszczególnych pomieszczeń: pańska izba, gdzie pradziadek przyjmował gości, balkonowy, u Franciszki, w którym mieszkała kuzynka. Pradziadek nie zgromadził żadnego majątku. Najcenniejszą rzeczą był jego pamiętnik. Niestety, nie przetrwał do naszych czasów. Żona Marta dała go sąsiadom do przechowania, ale gdy weszli Rosjanie sąsiedzi w strachu wrzucili go do pieca. Andrzej miał inne priorytety: był nieprzejednany w swoich poglądach, jeśli miał inne zdanie, nigdy się z tym nie krył, czasami dużo tracił przez to. Twardo stąpał po ziemi, miał cechy Warmiaka: był uparty, twardy, konsekwentny.

— Ale żonę miał ze Śląska.
— Zdecydował o tym przypadek. Był u Karola Miarki (polski działacz społeczny, nauczyciel, pisarz, publicysta i drukarz — red.) na Śląsku i tam ją poznał. Była od niego dużo młodsza, wiedziała, że jest samotny, chory, nie chciała być jego żoną. Przyjechała jednak mu pomóc. W przekazach rodzinnych mówiło się, że Marta miała anielską cierpliwość do Andrzeja.

— Znalazł pan w domu "Gazety Olsztyńskie" z dawnych lat?
— Jedną — z dużym artykułem na tytułowej stronie poświęconym 80. rocznicy urodzin Andrzeja Samulowskiego z 1 kwietnia 1920 roku. Inne znalazłem u sąsiadów — na strychu, leżały między krokwiami. Były to cztery egzemplarze m.in. z 1919, 1929. Są w doskonałym stanie. Kilka starych gazet kupiłem w internecie. To dla mnie cenna pamiątka.

— Gdzie zaprowadziły pana poszukiwania śladów pradziadka?
— Do archiwum państwowego w Warszawie, gdzie wziąłem udział w warsztatach o przechowywaniu starych dokumentów. Dowiedziałem się m.in., że nie wolno ich przechowywać w foliowych koszulkach, jedynie w papierowych, bezkwasowych kopertach. I do Sząbruka, gdzie ustaliłem, który budynek był rodzinnym domem Samulowskiego.

— W jaki sposób?
— Pradziadek, pisząc wiersze w łóżku, opisywał widok z okna. Dom się zmienił, widok — nie.

— Wróćmy do Gietrzwałdu. Pamiętam, jak był pan wójtem i nie pozwolił położyć chodnika przed swoim domem. Wszędzie był nowy, a przed domem wójta miały zostać dziurawe płyty. Pisałam o tym. Wydawało się to… kontrowersyjnym pomysłem.
— Nie zgodziłem się, bo nie chciałem, by ludzie mówili, że wójt za publiczne pieniądze robi sobie wygodne przejście przed swoim domem. I choć prosiłem radnych, by nie głosowali za inwestycją, radni mieli inne zdanie. Uszło mi to bezkarnie, dzięki... mediom. Ludzie przeczytali, że wójt walczył, nie chciał, ale skończyło się inaczej. To było w 1994-95 roku.

— Postawił pan też krzyże wzdłuż drogi Olsztyn-Gietrzwałd, wysokie, fosforyzujące — było je dobrze widać z każdego miejsca. W latach 1996-97 sprawa obiegła całą Polskę.
— Było ich 35. Każdy krzyż symbolizował tragedię człowieka, który zginął w wypadku samochodowym na trasie Olsztyn-Gietrzwałd. Dane były prawdziwe, uzyskałem je z Generalnej Dyrekcji Dróg i straży pożarnej. Sam byłem świadkiem strasznego wypadku: zderzył się bus jadący z Niemiec z busikiem olsztyńskim. Zginęło 7 osób, prawie wszyscy Litwini, którzy wracali z Niemiec. Widziałem ten wypadek jeszcze przed przyjazdem karetek. Wstrząsnął mną ten widok. Wtedy postanowiłem: stawiam krzyże. Sprawa została nagłośniona przypadkowo. Przyjechali do naszego regionu dziennikarze z całej Polski. Spotkali się ze mną jako wójtem Gietrzwałdu, miałem im opowiedzieć o pracy, historii miejscowości. Ale słyszałem tylko jedno pytanie: co z tymi krzyżami? Dziennikarze je opisali i już dwa tygodnie później zostałem zaproszony do GDDKiA w Olsztynie na rozmowy, co zmienić, jak ją poprawić. Z czasem ta trasa stawała się bezpieczniejsza. A kiedy cztery lata później zostałem wicemarszałkiem, przekonałem urzędników do zgłoszenia przebudowy tej drogi ze środków przedakcesyjnych Phare 2001. Udało się. Zmodernizowano odcinki Olsztyn- Gietrzwałd i Olsztyn-Wójtowo.

— W tych sprawach wyszedł z pana Samulowski, prawdziwy Warmiak.
— Czuję się i jestem Warmiakiem z dziada pradziada. Teraz nawet ludzie, którzy tu mieszkają zaledwie od 20-30 lat, mówią, że są Warmiakami. I dobrze, bo to znaczy, że się utożsamiają z miejscem, w którym mieszkają.

— Na pana domu nadal jest napis „księgarnia A. Samulowski”, a księgarni nie ma.
— Została zamknięta dawno, w 1993 roku ze względów ekonomicznych. Przed 1990 rokiem książka była towarem deficytowym, ale już po transformacji nikt nie chciał kupować książek. Księgarnię prowadziły kobiety z naszej rodziny i inne panie, także moja mama Brygida i żona Teresa. Teraz w tym miejscu jest mój gabinet, taki pokój do pracy i biblioteka.

Przed księgarnią i domem Samulowskich. Wojciech Samulowski z żoną Teresą i synami Lucjanem i Andrzejem, Gietrzwałd, 1985 rok
Fot. archiwum rodzinne Wojciecha Samulowskiego
Przed księgarnią i domem Samulowskich. Wojciech Samulowski z żoną Teresą i synami Lucjanem i Andrzejem, Gietrzwałd, 1985 rok

— Jak dziś młodzi ludzie mogą wykorzystać potencjał historyczny regionu? Czy mogą wynieść z przeszłości coś dla siebie dziś i na jutro?
— To najtrudniejsze pytanie. Żyjemy w Polsce, w czasach, gdy zostały zdeprecjonowane wszystkie autorytety. Nie jest nim Jan Paweł II, Wałęsa, opluto nawet Marię Konopnicką, a gdzie mówić o autorytetach regionalnych, jak Andrzej Samulowski? Moim zdaniem, każdy musi dojrzeć do tego, co sam chce wziąć z tradycji, historii. Tu widziałbym wielką rolę placówek kultury, by swobodnie, ciekawie, nie pod przymusem, przekazywały tę historię.

— Wojciech Samulowski 2021 kim jest?
— Ciągle Warmiakiem, który wpisał się w historię współczesną. Zaczynałem od pracy na wydziale mechanicznym w Kortowie. Jednak w latach 90. zająłem się polityką, zakładałem Komitet Obywatelski i skończyłem z pracą na ART. Jak wygraliśmy wybory władz do rady gminy w Gietrzwałdzie — a wójtów wybierały wtedy rady, a nie, jak teraz, mieszkańcy w powszechnych wyborach — nikt nie chciał być wójtem i zdecydowałem się nim zostać. Dziś to powód do dumy — byłem pierwszym wójtem w wolnej Polsce, w rodzinnej miejscowości Samulowskich. Zanim jednak poszedłem do urzędu, minęły dwa tygodnie. Zastanawiałem się, jak to będzie. Rozważałem wszystkie za i przeciw. W końcu poszedłem i byłem wójtem przez dwie kadencje. Każdą ważną decyzję konsultowałem z mieszkańcami. Nie zamknąłem żadnej szkoły bez zgody mieszkańców. Dziś władza wszystko wiele lepiej. A przecież władza jest wybierana, by decydować nie za ludzi, ale w imieniu ludzi. Rzeczywistość jest inna...
Po studiach myślałem o tym, co będę robił i nie chciałem pracować w administracji publicznej. Jednak tak się stało, że byłem wójtem, wicemarszałkiem, pracowałem na UWM, byłem szefem Parku Technologicznego w Olsztynie. Teraz, na emeryturze, mam ważne zadanie: by przekazać tradycję następcom. Wiele rzeczy trzeba uporządkować, wiele można upublicznić. Moja mama spisuje to, co pamięta. Ma 91 lat, wysyłam jej pytania mailem, a ona odpisuje mi na każde pytanie, przesyła zdjęcia. Mam dwóch synów, dwie wnuczki, może i na nich przyjdzie kiedyś pora na zainteresowanie historią rodzinną. To Warmiacy nowego pokolenia. Innego.
Beata Brokowska
b.brokowska@gazetaolsztynska.pl

Ulubione rodzinne zdjęcie Wojciecha Samulowskiego
Na ławce przed domem siedzi Andrzej Samulowski z żoną Martą i wnukami. Z tyłu stoją od
lewej: Waleria Samulowska, Lucjan Samulowski, Bronisława Szczepańska — dzieci Andrzeja.
Gietrzwałd, ok. 1925 rok
— Ze zdjęcia bije spokój. Tak, jakby pradziadek i prababcia chcieli powiedzieć: Zrobiliśmy
wszystko, co mogliśmy... — mówi Wojciech Samulowski
Fot. archiwum rodzinne
Ulubione rodzinne zdjęcie Wojciecha Samulowskiego Na ławce przed domem siedzi Andrzej Samulowski z żoną Martą i wnukami. Z tyłu stoją od lewej: Waleria Samulowska, Lucjan Samulowski, Bronisława Szczepańska — dzieci Andrzeja. Gietrzwałd, ok. 1925 rok — Ze zdjęcia bije spokój. Tak, jakby pradziadek i prababcia chcieli powiedzieć: Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy... — mówi Wojciech Samulowski