Władysław Katarzyński "Mój Olsztyn": Babcia Jasia: A przymiarka była?!

2021-01-17 16:22:00(ost. akt: 2021-01-15 16:21:39)
Babcia Jasia z sąsiadką. Zatorze, 1947 rok

Babcia Jasia z sąsiadką. Zatorze, 1947 rok

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

W przyszłym tygodniu babcie i dziadkowie mają swoje święto, więc spodziewamy się żoną wizyty trojga naszych wnucząt z Olsztyna: Natalki, Bartka i Kuby. Czwarty, Sajmon, mieszka w Anglii i z wiadomych względów nas nie odwiedzi. Przeglądam mój album rodzinny, a w nim...
Są m.in. dwie strony poświęcone babci i dziadkowi od strony mojego taty, niestety, brakuje dokumentacji rodziców mojej mamy z domu Polejko. Muszę to kiedyś uzupełnić. Wiem tylko, że dziadkowie od strony mamy byli dróżnikami na kolei na trasie Białystok-Hajnówka. Ale wracam do Katarzyńskich.

Przez wiele lat, od czasów szkolnych miałem nadzieję, że Katarzyńscy są „herbowi” i nawet próbowałem o tym przekonać moich kolegów. Którąś z nocy poświęciłem narysowaniu naszego herbu, jaki rzekomo znalazłem wśród szpargałów ojca. Był tam, jak sobie przypominam, miecz, który rozpoławiał chusteczkę do nosa. Wiadomo, Katarzyńscy. I kiedy pochwaliłem się wytworem mojej wyobraźni w szkole, zaczęto na mnie wołać „Hrabia”. Tytułowanie znudziło się kolegom po dwóch tygodniach, a ja odetchnąłem, bo to już stawało się dokuczliwe.

Później tata rozwiał moje nadzieje na to, że jesteśmy herbowi. Okazało się, że mój dziadek, Jan Katarzyński, wywodził się z okolic Krakowa, gdzie od XVII wieku Katarzyńscy byli właścicielami niewielkich gospodarstw rolnych, zajmowali się rzemiosłem i młynarstwem. Dzisiaj, w sercu Ojcowskiego Parku Narodowego, jedno z gospodarstw agroturystycznych nosi nazwę „Młyn Katarzyńskich”. Wybieram się tam od lat i zawsze są jakieś przeszkody. Teraz pandemia.

Dziadek mojego ojca, Jan — to imię nosiło wielu męskich członków rodziny, podobnie jak żeńskich Janina — pod koniec XIX wieku zamieszkał w Białymstoku. W 1917 roku wstąpił do Legionów Polskich. Po przewrocie majowym Józefa Piłsudskiego objął funkcję dyżurnego ruchu na stacji Białystok Główny.
Babcia Janina Katarzyńska wywodziła się z Zambrowa pod Łomżą, z rodziny rolniczej. Nie wiem, jak się poznali. W każdym razie po ślubie przeniosła się do niego. Mieszkali w domku w Białymstoku przy ulicy Sitarskiej, w sąsiedztwie późniejszego getta. Pamiętam wnętrza tego domku, pełne wyszywanek babcinych z rymowankami typu: ”Gość w dom, Bóg w dom” czy też „Dobra gospodyni ciepło w domu czynni”. Za domem był ogród z wieloma gatunkami drzew owocowych. Gdy dojrzały wiśnie, moim zadaniem było płoszenie uderzeniem w bębenek i głośnymi krzykami szpaków, ale na niewiele to się zdawało, bo po chwili całe ich chmary opadały znowu na drzewa.

To dodam, że babcia prowadziła, aż do wybuchu wojny, niewielki sklepik. Kiedy dziadek miał urlop i z babcią przyjeżdżali do Olsztyna, w rozmowach z nami, wnukami, był bardzo dumny, że należy do braci kolejarskiej, która zresztą cieszyła się jak wszędzie w Polsce wielkim szacunkiem. Opowiadał mi, że białostocki węzeł kolejowy był od chwili swojego powstania oknem na Wschód, a jedną z najważniejszych linii, które tamtędy przebiegają, to dawny szlak kolei warszawsko-petersburskiej słynnej z tego, że pociągi kursowały tam nadzwyczaj punktualnie, czego nie dało się powiedzieć o kolei powojennej. Bo nie dość, że dziadkowie, aby nas odwiedzić w Olsztynie i my ich w Białymstoku, musieli na to poświęcić siedem godzin jazdy, to jeszcze zawsze zdarzało się opóźnienie.

O Olsztynie mówił dziadek z lekceważeniem, że to miasto z poniemiecką przeszłością, a tutejsza kolej pod względem tradycji nie ma porównania z białostocką. Kiedy przechodził na emeryturę — obok odprawy pieniężnej — dostał wycofany z użytkowania wagon, z którego mógł sobie zabrać drewniane ściany do palenia w piecu, a części metalowe sprzedać na złomowisku. Otrzymał też od dyrekcji złoty szwajcarski zegarek marki Delbana z pamiątkową grawerką. Część desek przywiózł nam z Białegostoku do Olsztyna furgonetką znajomy dziadka, a Delbanę po śmierci dziadka otrzymał w spadku tata, który przekazał ją potem mnie z okazji ukończenia piątej klasy szkoły podstawowej. Do dzisiaj pamiętam awanturę w domu, kiedy w szkole przehandlowałem ten cenny zegarek za futbolówkę.

Ale wracając do mojego dziadka Jana. Prenumerował „Przekrój” i był tak wierny temu tygodnikowi lub kwartalnikowi, bo różnie się ukazywał, że kiedy na kilka tygodni przyjeżdżał do Olsztyna, z miejsca wysyłał po pismo do kiosku mnie lub brata. Jego interesowała historia, nas przygody rysunkowe profesora Filutka autorstwa Zbigniewa Lengrena, a babcię Jasię horoskopy i porady praktyczne typu jak usuwać plamy czy też czym leczyć przeziębienie. Te porady, wycięte lub przepisane z „Przekroju”, babcia przechowywała w swoim notesie, o którym już wspominałem w jednym z wcześniejszych felietonów.

Jak tu pisałem, babcia potrafiła wyszywać makatki z rymowankami. Usiłowała do nich przekonać naszą mamę, też Janinę, ale jej się to nie udało. — To takie „wsiowe” — mówiła z lekceważeniem mama.

Od wsi jednak uciec nie mogliśmy. Kiedy zmarł dziadek, babcia sprzedała dom w Białymstoku i za te pieniądze kupiła działkę niedaleko posiadłości innych członków swojej rodziny, po czym wspierana przez krewniaków rozpoczęła budowę domu. Tu przez wiele lat spędzałem każde wakacje.

Kiedyś uczestniczyłem w sianokosach u wujków. Po pracy wracaliśmy radosną gromadą zaprzężoną w dwa konie furą załadowaną po brzegi sianem. W pewnej chwili wujek mi zaproponował: — Weź lejce!

Prowadziło mi się szkapy całkiem sprawnie aż do mostu na rzece. Tu okazało się, że jeden koń się zbiesił, zachciało mu się pić i skręcił do rzeki. Furmanka skoziołkowała do wody. Cud że nikt nie zginął, tylko jedna z cioć złamała nogę. Nie przeszkodziło mi to później w Olsztynie opowiadać kolegom o moich umiejętnościach jako furmana.

W babcinym domu miałem też pierwsze doznania erotyczne. Zambrów był miastem, gdzie istniał garnizon wojskowy i fabryka włókiennicza. A babcia wynajmowała pracującym w fabryce dziewczętom, w tym przyjeżdżającym z Białorusi, kilka pokojów. Nie powiem, cieszyłem się wśród nich sporym zainteresowaniem, zwłaszcza kiedy pewnego dnia przyjechałem z Olsztyna ubrany w czerwoną szwedkę, koszulę z kwiatami i białe spodnie. Wtedy... szczyt młodzieżowej mody.

Ostrzeżony przez jednego ze znajomych, nie odważyłem się jednak pójść na dyskotekę. Jako obcy i tak wyzywająco ubrany miałbym u miejscowych przechlapane. Na co dzień te zapracowane dziewczyny musiały zadowolić się zalotami żołnierzy służby zasadniczej z garnizonu. Kiedy taki przez dłuższy czas odwiedzał jakąś pannicę w babcinym domu i zostawał do późna, nazajutrz babcia brała oboje na dywanik, stawiała na baczność i pytała:
— A przymiarka była? Jak tak, to kiedy zapowiedzi?
Ileż to par babcia Jasia wtedy wyswatała!

Władysław Katarzyński


Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl







Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Jan #3043332 | 213.73.*.* 18 sty 2021 08:17

    nie boi się Pan takich spotkań rodzinnych w obecnej sytuacji zagrożenia życia i zdrowia? oj jaki to zły przykład .

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

  2. były zatorzak #3043251 | 95.49.*.* 17 sty 2021 22:09

    "zimna woda dobra ochłoda"

    odpowiedz na ten komentarz

  3. Marek #3043237 | 83.5.*.* 17 sty 2021 21:22

    słabe te artykuły pana W.K. specyficzne poczucie humoru

    odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    1. o... #3043107 | 195.136.*.* 17 sty 2021 17:15

      sex w Zambrowie ... to ci dopiero historia :) :) :)

      Ocena komentarza: warty uwagi (4) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)