Zdobywał medale na jeździeckich zawodach. Uderzył w drzewo fiatem 126p

2017-10-14 20:00:00(ost. akt: 2017-10-14 20:38:07)
Stefan Grodzicki

Stefan Grodzicki

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne Teresy Grodzickiej-Szymańskiej

Stefan Grodzicki miał za sobą udany tydzień: został mistrzem Polski, a teraz wracał z udanej obrony pracy magisterskiej. Żona i córka nie doczekały jednak jego powrotu do domu. Przed Osieką prowadzony przez niego Fiat 126p uderzył z drzewo. Był 30 września 1976 roku.
Minęły ponad cztery dekady od jego śmierci. Ci, którzy go pamiętają lub się z nim zetknęli, nie mówią o nim inaczej jak o miłym, spokojnym i dobrym człowieku. Dla nich Stefan Grodzicki nie był wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski, olimpijczykiem, zawodnikiem odnoszącym sukcesy. Dla mieszkańców Lisek był po prostu sąsiadem, który i "dzień dobry" powie, i jak trzeba, to pomoże.

— Na tyle co go znałem to mogę powiedzieć, że był to dobry człowiek. Tak samo mówił mój tata, który pracował u niego jako luzak, czyli osoba opiekująca się końmi jeźdźca. Zresztą cała rodzina Grodzickich taka była. Pamiętam, że mama Stefana był wspaniałą kobietą, bardzo dobrym człowiekiem był jego ojciec. Wszyscy pracowici, chętni do pomocy. Nie słyszałem, żeby ktoś powiedział o Stefanie coś złego — mówi Edward Surtel z Lisek, dla którego starszy o 9 lat olimpijczyk z Monachium był pierwszym trenerem jeździectwa.

Stefan Grodzicki musiał zostać jeźdźcem. Nie było innej możliwości. Pod koniec lat 50. ubiegłego stulecia jego ojciec Stanisław przejął obowiązki trenera sekcji jeździeckiej w Liskach. Był także wicedyrektorem stadniny. Nic więc dziwnego, że Stefan szybko zaczął siedzieć w siodle. Nie przestraszył go nawet wypadek, jakiego doznał mając 12 lat. Spadł wówczas z konia, który kopytem nastąpił mu na twarz. Na twarzy pozostała mu jednak "pamiątka" po tamtym wypadku.
— Sport i treningi to było jego życie. Gdyby mu zabroniono jeździć, Stefan byłby osobą nieszczęśliwą. Z opowieści wiem, że po tym wypadku musiał odczekać, by znowu zbliżyć się do koni. Nikt go do niczego nie zmuszał, ale wymykał się do stajni i na nowo oswajał się z nimi — mówi Teresa Grodzicka-Szymańska, żona olimpijczyka z Lisek.

Swoją sportową karierę przyszły uczestnik igrzysk rozpoczął w 1960 roku. Dwa lata później był już wicemistrzem Polski juniorów w skokach przez przeszkody.
Coraz częściej startował na krajowych parkurach, powoli pukając do czołówki polskich jeźdźców. Wreszcie znalazł się w polskiej reprezentacji na igrzyska w Monachium ze swoją ukochaną Biszką.

No właśnie, zanim Grodzicki wyjechał w końcu na igrzyska, w jego życiu zaszła bardzo istotna zmiana — poznał swoją przyszłą żonę.
— Jestem Ślązaczką, mieszkałam i studiowałam w Katowicach — opowiada Teresa Grodzicka-Szymańska. — Zapisałam się do akademickiego klubu jeździeckiego, bo chciałam po prostu zobaczyć, czym jest jazda konna. W 1971 roku grupa studentów zorganizowała Bal Koniarza. Atrakcją miał być przyjazd polskiej kadry olimpijskiej, która trenowała w stadninie Moszna. Wśród nich był Stefan. Tak się poznaliśmy. Bawiliśmy się do białego rana. Na drugi dzień Stefan jechał z Katowic do Olsztyna, gdzie już studiował zaocznie zootechnikę. Nie znał Katowic, więc odprowadziłam go na dworzec. Potem pisywaliśmy do siebie, zaprosił mnie na Sylwestra w Mosznej. W kwietniu 1972 roku byliśmy już małżeństwem. Nie mieszkaliśmy jednak razem. Ja kończyłam studia w Katowicach, Stefan do olimpiady trenował w Mosznej, a potem przeniósł się do Lisek. Póki nie skończyłam studiów, widywaliśmy się raz na dwa miesiące. Trwało to dwa lata!

Ostateczny skład na igrzyska w Monachium ustalono w lipcu. Tym razem już nie było wątpliwości i Grodzicki mógł złożyć olimpijskie ślubowanie. W RFN startował w konkursie indywidualnym oraz drużynowym. Był jedynym z Polaków, który zakwalifikował się do 20-osobowego finału konkursu skoków. W eliminacjach miał 8 punktów karnych, czyli dwie zrzutki. Finału jednak nie ukończył. Po przejechaniu trzech czwartych parkuru i mając na koncie cztery błędy, zrezygnował. Taka była taktyka polskiego zespołu: z chwilą utraty szans na dobry rezultat wycofać konia, by oszczędzić jego siły na konkurs drużynowy.

A wspomniany konkurs drużynowy nie wypadł po myśli naszych reprezentantów. Najmłodszy w kadrze, 25-letni wówczas Grodzicki pojechał nieźle, Marian Kozicki miał tylko jedną zrzutkę, ale upadek zaliczył Wawryniuk, a Kowalczyk musiał startować na rezerwowej, mało doświadczonej Jastarni, bo jego koń Chandżar padł kilka godzin przed konkursem indywidualnym. Polacy zajęli ostatecznie 12. miejsce.

Na Biszce Grodzicki zdobył sześć ze swoich 11 medali seniorskich mistrzostw Polski. To z nią po raz pierwszy załapał się na podium. Było to we wrześniu 1967 r., kiedy zajął drugie miejsce w konkursie skoków. Ustąpił tylko Kowalczykowi i jego Drobnicy, a wyprzedził Antoniego Pacyńskiego na Remusie. Po swoje inne tytuły Grodzicki sięgał dosiadając wspomnianego wcześniej Labradora, Czeladki, Boksany, Chloe, Tarnowa i Kobrynia.

Kolejne lata po olimpiadzie rodzina Grodzickich spędzała już razem, w Liskach. Stefan startował w zawodach, pracował w stadninie jako zootechnik. Zapisał się także na zaoczne studia magisterskie. Obronę pracy w Kortowie wyznaczono mu na 29 września 1976 r. Rano wsiadł do "malucha" i pojechał do Olsztyna. Na obronę jechał już jako złoty medalista mistrzostw Polski, którym został po raz pierwszy w karierze. Tytuł zdobył zaledwie kilka dni wcześniej. Na zdjęciu z tamtych zawodów, ostatnim jakie mu zrobiono, dosiada Kobrynia.

— Obronę miał chyba na godzinę 9. Powiedziałam mu jeszcze, że wszystko będzie dobrze i pojechałam do swojej pracy. Kiedy wróciłam do domu, nasza córka bawiła się z innymi dziewczynkami na podwórku. Przybiegła i powiedziała, że tata jest w szpitalu, bo coś się stało — opowiada Teresa Grodzicka-Szymańska.

Jej mąż wracał już z Olsztyna. Odniósł kolejny sukces, bo obronił pracę magisterską. Stąd w aucie znalazło się trochę słodyczy, drobne upominki dla najbliższych, butelka wina, by oblać sukces. Do domu jednak nie dojechał. Tuż przed Osieką, mniej więcej w miejscu, gdzie droga prowadzi lekko pod górkę, a następnie nieco w dół, zjechał na lewą stronę. Uderzył w drzewo.

— Mówiło się, że Stefan zasnął. To możliwe. Być może był przepracowany, być może był w euforii, bo zdał egzamin z wynikiem dobrym. Na pewno bardzo myślał o nas, stąd te wszystkie rzeczy w samochodzie. Mnie kupił książkę i mam ją do dzisiaj. Ma ona dla mnie wielką wartość — mówi Teresa Grodzicka-Szymańska.
Stefan Grodzicki zmarł w bartoszyckim szpitalu dzień po wypadku. Miał zaledwie 29 lat. W jego ostatniej drodze towarzyszyły mu setki osób: rodzina, przyjaciele, znajomi, mieszkańcy Lisek i okolic, zawodnicy, z którymi rywalizował na krajowych i zagranicznych parkurach. Były też konie, na których startował, w tym Biszka. Został pochowany na cmentarzu w Sępopolu.

Grzegorz Kwakszys
g.kwakszys@gazetaolsztynska.pl

Komentarze (9) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. ww. #2725915 | 217.249.*.* 3 maj 2019 11:41

    Z tego co slyszalem ,dyr. Grodzicki sciagnal K.Ferensteina do Lisek, aby chociaz nieco ukoic rane po smierci syna.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. waga125 #2360063 | 89.228.*.* 26 paź 2017 17:47

    Pamiętam Pana Stefana Grodzickiego , pamiętam też że z Lisek pochodzili też bracia Pacyńscy . Będąc małym chłopcem chodziłem na zawody hipiczne które odbywały się na terenie Szkoły Budowlanej w Bartoszycach . Była to dobra stadnina koni . Z opowiesci rodziców wiem że konie w Liskach hodowano już przed II wojną . światową . Łza kręci się w oku na wspomnienia . Dobre to już było.

    odpowiedz na ten komentarz

  3. Szkoda drzewa! #2359907 | 26 paź 2017 15:33

    Nauczyl sie jezdzic autem! Teraz umie!

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)

    1. GÓROWIAK #2352410 | 79.187.*.* 17 paź 2017 08:15

      Pod koniec lat 60-tych w Górowie było obchodzone święto Gazety Olsztyńskiej (a może to był jeszcze Głos Olsztyński) i wtedy jako jedną z atrakcji był konkurs skoków i wtedy mieliśmy honor gościć i podziwiać pana Grodzickiego.

      Ocena komentarza: warty uwagi (5) odpowiedz na ten komentarz

    2. Eustachy #2351301 | 81.190.*.* 15 paź 2017 15:45

      Ciekawy artykuł,apropo luzaków tez,znam kilku aczkolwiek przy koniach niestety nie pracuja,czasem lubia sie tylko wyluzowac,przy dobrym blancie ,

      Ocena komentarza: poniżej poziomu (-7) odpowiedz na ten komentarz

    Pokaż wszystkie komentarze (9)