Życie dziecka jest przerąbane

2014-12-19 10:44:09(ost. akt: 2014-12-19 10:43:49)

Autor zdjęcia: Arleta Jurczak

Mam 35 lat, stałą pracę w korporacji, którą nawet lubię i własne auto. Wprawdzie nie jest to Mustang, ale Oplem też da się jeździć. Nie mam dziewczyny, nie uznaję stałych związków w tym wieku. Póki co, to dla mnie doskonały czas na realizację siebie, weekendowe szaleństwa i jednorazowe partnerki. Jestem zadowolony z życia, które prowadzę i do 40tki nie zamierzam niczego w tym temacie zmieniać. W zasadzie - nie zamierzałem. Wszystko zmieniło się kilka lat temu, gdy właśnie wracałem z przerwy na lunch. Jakiś pieprzony niedzielny kierowca staranował mnie na przejściu dla pieszych. Nie było nawet czego ratować. Pękł mi kręgosłup, jakiś pręt przebił głowę... Wiele nie widziałem, bo od razu znalazłem się w dziwnym miejscu. Dookoła było biało, wręcz sterylnie.
- Co to kur...
Nie dokończyłem, bo przede mną pojawił się jakiś cień.
- Witaj Jakubie - przemówił tubalnym głosem.
- Witaj...yyy...Nie znam cię. I nie widzę też. Jakbyś mógł stanąć nieco bliżej, to...
- Jam jest Pan - przerwał mi.
- Pan...? A dalej? - nie lubię tajemniczych ludzi. Jeżeli nie chce się przedstawić, prawdopodobnie niejedno ma za paznokciami, a i intencje pewnie też nie najświętsze.
- Jam jest Pan Wszechmogący.
- O Boże... - nie dość, że właśnie wjechał we mnie samochód, to rozmawiam jeszcze z gadającą chmurą. Jak kumplom opowiem to padną.
- Otóż to. Jam ci On właśnie - powtórzył tym swoim dziwnie brzmiącym głosem.
- Człowieku, albo wyjdziesz zza kłęby tego dymu, albo koniec gadki. Trafiłeś w najgorszy z możliwych dni, a ja nie mam ochoty przemawiać do ... tego czegoś - wskazałem ręką falującą chmurę.
Odchrząknął, rękami przegonił otaczający go dym czy co to było i stanął przede mną. W rękach trzymał tubę, którą odłożył na kolejną chmurkę.
- Sorry stary - powiedział normalnym już głosem i podał mi dłoń - To nie tak miało być. Jestem Bóg.
- Oryginale imię. Kuba - odwzajemniłem uścisk.
Usiadł na kolejnej chmurce i podparł głowę rękami. Ubrany był w białą koszulę z kołnierzem i białe spodnie. Gdzieś już widziałem ten strój. A, wiem już! Oglądałem "Bruce'a wszechmogącego", w którym ukazał mu się sam Bóg. Ciemnoskóry na dodatek. Głupi film.
- Skoro wiesz już kim jestem... - powiedział
- Nie do końca. Zdradziłeś mi dopiero swoją ksywę.
- A oglądałeś może "Bruce'a wszechmogącego"?
- O Boże, nie mów mi tylko, że jestem w trakcie nagrywania kolejnej części tego filmu. A może jesteś jakimś psychofanem, hę?
- Myślenie nie wychodzi ci najlepiej - powiedział - Mogłem inaczej rozłożyć proporcje tworząc ciebie. No nic. Do dwóch razy sztuka. Jestem Panem Bogiem. Tym prawdziwym i jedynym. Zapewne o mnie słyszałeś. Ten dzisiejszy...eeee...incydent, tak to nazwijmy, nie miał mieć miejsca. Zagadałem Kostuchę - zza kolejnej chmury wychyliła się wysoka anorektyczka z narzuconym na siebie czarnym kocem i pomachała mi nieśmiało kościstą dłonią - i machnęła kosą nie w tę stronę co trzeba. Nie ty miałeś dziś zginąć.
- Sorry - wychrypiała z siebie Kostucha, dygnęła i schowała się ponownie za chmurę.
- Chciałbym naprawić swój błąd - kontynuował - ale to nie będzie takie proste. Nie mogę posłać ciebie znów na ziemię pod tym samym ciałem. Nie po tym co ci się stało. Gdybyś ożył, nie można by tego nawet pod cud podciągnąć. Za duży hard core.
- ...
- Mam natomiast inną propozycję. W związku z tym, że to nie był twój czas na pożegnanie się ze światem żywych, mogę zesłać ciebie ponownie na ziemię, ale w innym ciele. Na chwilę obecną posiadam do dyspozycji dwa. Kobieta, biała, 65 lat, chore stawy biodrowe, zero rodziny, kot czekający w domu.
- A te drugie..ekhm...ciało? - zapytałem
- Dziecko. Noworodek. Urodzisz się z dotychczasowymi wspomnieniami i świadomością 35 latka, nie będę ci tego odbierał. Będziesz musiał poczekać jedynie kilka...naście...dziesiąt lat i zaczniesz życie od miejsca w którym je skończyłeś. To jak?
Czyli właśnie rąbnął mnie samochód, rozpie... zmasakrował moje wyćwiczone na siłowni ciało, właśnie jestem na przedsionku do nieba i właśnie rozmawiam z Bogiem, który właśnie oferuje mi powrót na ziemię w ciele staruchy albo noworodka? Czy to WŁAŚNIE się dzieje?!
- Jakubie, nie mam zbyt wiele czasu. Decyduj się, albo ja zrobię to za ciebie.
Kocham kobiety ale kobietą być nie chcę. Nie znoszę dzieci, one tylko płaczą i srają, ale skoro mam taki wybór a nie inny...
- Niech będzie dziecko. Wybieram powrót w ciele noworodka.
W ciągu ułamka sekundy coś zawirowało, coś mnie połaskotało i nagle znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Nade mną świeciły lampy, tuż nad moją głową przemawiało kilka innych głów w maskach. Do połowy ciała było mi ciepło i ciasno, druga połowa marzła wystawiona poza...poza...zaraz...co tu się wyrabia?! Co to ma być?! Co to k***a jest?!?! Aaaaaaaaaaaa! Fuck! Z tej strony nigdy nie przyglądałem się aż tak kobietom!!!! Boże!!! Ja wiedziałem, że dzieci rodzą się tędy, ale nigdy nie wizualizowałem sobie tego, tymczasem właśnie jestem świadkiem własnego porodu! Pozostanie mi trauma, blizna na psychice na zawsze. Pewnie po tym wszystkim będę gejem...
Ubierzcie mnie w coś wreszcie. Zimno mi, jestem uwalony w jakiejś mazi, bleh. Dziwnie pachnę i na dodatek mam zajebiście ciężką głowę. Nawet normalnie rozejrzeć się mogę. Zabierają mnie, gdzie? Dokąd mnie bierzecie?! Wara z tymi łapami ode mnie. Już ja wam zaraz pokażę, oj trzasnę jednego z drugim to odechce wam się mnie brać na rączki. Rany... ręce mam jak z waty. Nie dam rady. Poczekajcie aż nabiorę sił. Wtedy wam przyłożę. To dokąd oni mnie biorą? Do tej kobiety? Ach no tak. To moja nowa mama. Nieźle. Może okaże się jeszcze, że znam ją ze swojego poprzedniego życia? Na oko wygląda na jakieś 30 lat. Niezła jest. A co ona robi? Czemu rozpina koszulę? Zaraz zaraz. To dla mnie. Tyle razy marzyłem by kobiety na mój widok rozpinały staniki, ale nie w takim kontekście jak dzisiejszy. Ale nie narzekam. Zapowiada się fajny okres. Będę gapił się na cycki tyle razy dziennie ile mi się zamarzy. A czemu ona pcha mi go do ust? Ja nie chcę, wolę popatrzeć, nie! Zapchała mi nim całą moją małą buzię...

2 lata później

Mam przechlapane. Na całe szczęście od jakiegoś roku intensywnie ćwiczę chodzenie, bieganie i wspinanie się. Muszę jednak jeszcze udoskonalić te umiejętności, bo ciężko będzie mi zrealizować swój plan. Przez pierwszy rok swojego nowego życia, nowa "mama" wpychała mi cycka do ust za każdym razem gdy płakałem. Rzygałem już tym mlekiem. Dosłownie. Wymiotowałem po kilku łykach. Nie mogłem już na nie patrzeć. A ta zawijała mi capiącą pieluchę tetrową wokół szyi. A płakałem, bo tylko tak mogłem się z innymi porozumieć. Język odmawiał mi współpracy i nie umiałem wydusić z siebie żadnego normalnego słowa. Pozostał tylko płacz. Musiałem więc wymyślić sobie różne rodzaje płaczu, żeby nie pompowała we mnie tego mleka i skumała o co mi konkretnie chodzi. Wciąż sram i sikam pod siebie, ale wreszcie nie na leżąco jak jeszcze kilka miesięcy temu. Jakie to było żenujące... Leżałem umazany gównem po plecy i darłem się by wreszcie mnie umyli, bo ten smród mnie zabijał. Swoją drogą z poprzedniego życia, poza świadomością, pozostała mi jeszcze wielkość robionych przeze mnie kup. Pielucha nie mieściła tego, więc za każdym razem ciekło mi górą i dołem pampersa. Ohyda. Po roku moja dieta urozmaiciła się, ale nadal moje obiady nie zawierają ani grama soli czy pieprzu. O chili mogę pomarzyć. I o piwie...i o kawie... Ten gość, co się moim ojcem nazywa, bezczelnie na moich oczach pije browary, a gdy ja podbiegam w nadziei, że kopsnie łyka, ten macha mi paluchem przed oczami i wręcza rumianek w jakimś pieprzonym kubku z dzióbkiem. Wreszcie mam też kilka zębów i mogę jeść coś twardszego. Całe szczęście, bo od tych papek miałem koszmary. Przecież one wyglądały jak przeżuty i zwrócony obiad. Nie tykam też ryb. "Mama" zawsze przed podaniem mi kawałka, brała go do ust i mieliła by ości wyczuć. Na samą myśl o tym mam cofkę. Co do mojego planu, to jest bardzo prosty. Zamierzam się zabić. Obmyślam już różne sposoby, niestety ograniczone umiejętności manualne mojego ciała nieco zawężają mi dostępne opcje. W każdym razie może jak się zabiję, znów porozmawiam sobie z Bogiem i niech mi wręczy jakieś normalne ciało, a nie to nieproporcjonalne coś. Prób podjąłem już kilka. Najpierw chciałem rozbić sobie tę wielką i ciężką głowę o szklany stół. Już nawet koślawo biegłem w stronę kantu, gdy "mama" mnie złapała, pogroziła palcem, po czym wysłała starego do sklepu po gumowe osłonki na rogi mebli. Potem próbowałem zabić się prądem. Najpierw wkładałem w kontakty swoje palce, które idealnie pasowały do otworów, ale nie działało. Potem podbierałem samozwańczemu "ojcu" śrubokręty by je wepchnąć, ale zawsze któreś z nich było na czatach i w ostatniej chwili podbiegało do mnie z krzykiem i w panice wyszarpywało mi nadzieję z rąk. Oczywiście jeszcze tego samego dnia stary polazł do sklepu i powkładał do wszystkich kontaktów plastykowe zabezpieczenia na kluczyk. Mógłbym to wyrwać, gdybym nie miał tak nieprecyzyjnych rąk jak teraz. Ale pracuję i nad tym. Codziennie z wywalonym językiem gryzmolę na kartce jakieś fikuśne szlaczki i ćwiczę sprawność palców. A oni? A oni cieszą się jak głupi z tych rysunków. Ostatnio namalowałem siebie wiszącego na szubienicy, a obok dyndających tych pożal się Boże rodziców. "Mama" tak się wzruszyła, że tak pięknie namalowałem nas na spacerze w deszczu z parasolkami nad głowami (to nie był deszcz tylko bryzgająca z mojej szyi krew!), że powiesiła ten rysunek w ramce na ścianie. Chora jakaś.
Miałem zamiar udusić się kablami od playstation "ojca". Wyrwałem jeden, owinąłem sobie wokół szyi, gdy "matka" weszła do pokoju, szybko mi zdjęła, a koleżankom opowiadała potem, że mam dziewczyńskie ciągoty, bo korale sobie chciałem zrobić z kabli. Oczywiście ojciec przestawił konsolę gdzieś pod sufit, a że wspinam się marnie, nie potrafię się do niej dostać. Ale i to ćwiczę codziennie. Wchodzę na krzesła, na kanapy, skaczę po nich z nadzieją, że noga mi się przypadkowo omsknie i spadnę na podłogę łamiąc sobie kark. Niestety płonne moje nadzieje, bo "matka" niczym mój Anioł Stróż, zawsze stoi gdzieś za mną i pali moje plany na panewce. Ooo, wczoraj chociażby, napuszczała mi wody do wanny, więc wywaliłem wszystkie gumowe kaczki z miski (nienawidzę ich, mam ochotę je utopić w tej wannie, ale pierdzielone wciąż wyskakują na powierzchnię), odwróciłem ją do góry nogami i wszedłem. Już chciałem wpaść do wanny i utonąć, ale ta, jak za pomocą jakiegoś szóstego zmysłu, wparowała do łazienki i powstrzymała mój plan prawie idealny. A było tak blisko...
Nauczyłem się wymawiać kilka słów: "nie" "tak" i "siusiu". Nie ćwiczę "mama" ani "tata" tylko "Jolka" i (z tym drugim mam problem, bo nieposłuszny język nie chce się poddać) "Robert". Ja swoich rodziców już mam i drugich nie potrzebuję. Mojego nowego imienia nie jestem w stanie wymówić. Bożydar, phi. Gdyby oni wiedzieli, jak bardzo z nim trafili... "Siusiu" zacząłem wymawiać najszybciej, bo dość już miałem tej pieluchy i wiecznego sikania pod siebie. Z resztą sranie też nie jest fajne, bo nie jest łatwo robić na stojąco, a na siedząco ciężko wychodzi. Na kucaka jeszcze nie potrafię i za każdym razem wywracam się, siadając dupskiem w jeszcze ciepłe ekskrementy. Ciężko mi nadal panować nad pęcherzem i bywa, że najpierw się zsikam, a potem dopiero wołam, ale w końcu opanuję i tę umiejętność. Gorzej z kupą. Ta tak nagle przychodzi, że czasem zdążę jedynie za kanapą się schować, żeby Jolka ani inne "ciocie" nie patrzyły na mnie rozbawione "Ooo chyba robi kupkę. Zobacz jak się nadyma i jak mu twarz purpurowieje."
Próbowałem skoczyć z okna. Przytargałem moją drewnianą ławeczkę, na której siadam gdy rysuję, a nie było to łatwe, bo skubana ciężka jest. Kilka razy się wywróciłem, uderzając tym wielkim łbem o podłogę, ale pomimo bólu starałem się być twardy i nie rozpłakać się, żeby nie przyleciała "mamusia" i nie całowała synka w po główce, a potem nie pchała tego gumowego badziewia do buzi. Smoczek, chyba tak się nazywa. Kiedy już z wielkim wysiłkiem przytachałem ławkę pod okno i cudem wspiąłem się na parapet, otworzyłem je. Nie wiedziałem, że żeby ruszyć klamkę trzeba mieć siłę tura. Na całe szczęście ja taką siłę mam, otworzyłem więc i spojrzałem w dół, czy jest choć skrawek betonu na którym mogę się roztrzaskać. Był. Daleko, ale jak się wybiję, jest szansa, że trafię. Niestety i wtedy "mama" wpadła do pokoju, zabrała mnie z okna, a następnego dnia "ojciec" zamontował w nich zamki, a kluczyki schował gdzieś wysoko, obok konsoli chyba. Nadzieję pokładałem jeszcze w otruciu się, ale do dyspozycji miałem jedynie swoje kredki świecowe i karmę chomika. Od zbóż się nie umiera, chyba, że ma się uczulenie. Ja uczulenia niestety nie mam, więc karma odpada. Nażarłem się kredek świecowych, poprawiłem kredą do tablicy, a na koniec, aby mieć pewność, że się uda, zjadłem cały krem do tyłka. I co? I nic. Wysrałem się na kolorowo jak zwykle schowany za kanapą i tyle z mojej próby otrucia. Później mój plan nieco uległ zmianie. Skoro nie jestem w stanie popełnić samobójstwa, bo ciągle któreś z nich ma na mnie oko, może najpierw rozprawię się z "rodzicami", a potem zajmę się sobą. Najwyżej we trójkę spotkamy się na górze. Niewiele rzeczy miałem do dyspozycji, bo wszystkie szuflady i szafki były zablokowane, kable pochowane gdzieś przy suficie, gniazdka też zabezpieczone, ale miałem zabawki. Klocki konkretnie. Po cichu rozsypałem je więc w różnych miejscach domu, z nadzieją, że w końcu Jolka na któryś z nich nadepnie, poślizgnie się i coś sobie zrobi. Albo choć przytomność straci. Wdepnęła raz nawet na klocek, zawyła z bólu, skakała przy tym tak śmiesznie na jednej nodze, że nie wytrzymałem i zacząłem rechotać się w głos, ale ona zamiast się wściec, też zaczęła śmiać się ze mną. Potem zabrała mnie na spacer, na którym kupiła sobie kapcie. Z twardą i grubą podeszwą. Cwane to, ale nie poddaję się tak łatwo. Dziś placki smażyła i zdjęła blokadę z szafki z olejem. Niemądra kobieta. Nie wiedziała, że ja głupi nie jestem i wykorzystam każdą nadarzającą się okazję. Gdy tylko wyszła z kuchni, chwyciłem butelkę z olejem, uderzyłem o podłogę by korek odpadł (sam nie dam rady odkręcić. Te ręce o sprawności reumatyka doprowadzą mnie kiedyś do szału!) i rozlałem cały na podłodze. Już miałem się ewakuować, już brałem kijek do swojego mini golfa by zgasić nim światło w kuchni, gdy ta weszła:
- A co tu tak cicho? Haaa, wiedziałam, że jak ty jesteś cicho, to nie wróży to niczego dobrego. No łobuzie. To teraz bierzemy ręczniki papierowe i wycieramy.
Wytarła. Tak się wkurzyłem, że chwyciłem ten plastykowy kijek i zdzieliłem ją nim po głowie. Nie zranił jej, przytomności też nie straciła. Dziwne. Na filmach zawsze po uderzeniu czymkolwiek w głowę, bohater mdleje na pół dnia. Mi tylko złamał się kijek. Chińskie badziewie. Drewniany mogła kupić.
Tak więc jak widzicie, życie dziecka nie jest łatwe. Staram się jak mogę, ćwiczę, obmyślam nowe plany, ale "rodzice" zawsze są na posterunku i nigdy nie udaje mi się niczego doprowadzić do końca. Ale to nic. Ja jestem cierpliwy. Poczekam, aż będę sprawniejszy, a niech mnie tylko do przedszkola poślą. Tam na placu zabaw na pewno coś wymyślę. Nie upilnują mnie te kobiety, przekupię kilkoro dzieciaków cukierkami i odwrócą uwagę przedszkolanek, a wtedy...
Wpis zainspirowany obserwacjami własnych dzieci, po których pewnego dnia doszłam do wniosku, że naprawdę chcą zrobić sobie krzywdę za wszelką cenę…

Więcej wpisów na www.co-ja-plote.blogspot.com

Ten tekst napisał dziennikarz obywatelski. Więcej tekstów tego autora przeczytacie państwo na jego profilu: CoJaPlote

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. xXxMaTeO420PLxXx #1612949 | 213.73.*.* 19 gru 2014 10:48

    Za długie, nie czytałem

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-2) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)