Nasza polityka wobec Niemiec wymaga przemyślenia i większej dozy podejścia strategicznego. Wzywam do tego obóz rządzący, jak i opozycję

2024-05-14 11:06:36(ost. akt: 2024-05-14 11:09:48)

Autor zdjęcia: PAP/Darek Delmanowicz

Markus Söder, premier Bawarii i lider CSU powiedział w wywiadzie prasowym, że jego zdaniem „potrzebny jest szybko ogólny plan wprowadzenia obowiązkowej służby wojskowej” oraz dodał, że minister obrony, wywodzący się z SPD Boris Pistorius musi „szybko przedstawić, kiedy i ilu żołnierzy potrzebują Niemcy oraz jak można zaprojektować nowoczesny pobór do wojska”. Wymaga to jego zdaniem również koncepcji finansowej.
Słowa niemieckiego polityka są istotne co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze w trakcie niedawnej konferencji programowej siostrzana CDU przyjęła w swym programie zapisy w sposób jednoznaczny i aprobatywny odnoszące się do kwestii przywrócenia w Niemczech poboru. Jest to istotne z tego względu, że to właśnie głosami posłów Chadecji został on zawieszony w 2011, ale również z tego powodu, że największa partia niemieckiej opozycji jest też liderem sondaży przedwyborczych i jest bardzo prawdopodobne, iż po przyszłorocznych wyborach to właśnie ona będzie tworzyć rząd. Co prawda jeszcze nie podjęła decyzji kto będzie kandydatem na kanclerza. Mówi się oczywiście o Friedrichu Merzu, obecnym przewodniczącym CDU, który odnowił swój mandat uzyskując 90 proc. głosów na partyjnej konwencji, ale nie można wykluczyć, że będzie to Markus Söder. W historii już się zdarzyło, że polityk wywodzący się z mniejszej CSU zostawał kandydatem niemieckiej Chadecji na kanclerza (Franz Josef Strauß).

Scenariusz brytyjski
W kwestiach wojskowych CDU/CSU mówi obecnie jednym głosem, ale warto też zwrócić uwagę na inne deklaracje polityków wywodzących się z tego obozu. I tak Merz powiedział, że brytyjskie rozwiązania problemów emigracyjnych, czyli tzw. formuła Rwandy nie jest złym pomysłem. Zostało to odczytane jako zapowiedź tego rodzaju podejścia po wyborach. Istota przyjętego w Wielkiej Brytanii rozwiązania polega na tym, że migranci, którzy nielegalnie znajdą się na terenie kraju i poproszą o azyl byliby wysyłani do Rwandy właśnie, aby tam oczekiwać na rozpatrzenie ich wniosku.

Procedury mogą ciągnąć się latami i taka formuła wpłynęłaby zarówno na chęci przybyszów z Afryki, aby szukać szczęścia w Europie, jak i ograniczyła możliwość, że migranci, formalnie nie mający prawa pobytu, „rozpływają się”, nikną i potem trudno ich odnaleźć. Merz zastanawiał się głośno czy w przypadku Niemiec takim krajem gdzie odsyłani byliby przybysze z Afryki i z Azji nie mogłaby być np. Albania. Każdy kto był w tym bałkańskim kraju doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że nie mieliby tam oni łatwo.

CDU wzywa też do rewizji europejskiej polityki klimatycznej, co jest nie tylko zwrotem w prawo, ale również świadczy o zmieniającej się sytuacji na mapie politycznej Wspólnoty. Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego maleje znaczenie Zielonych, co jest związane z ich słabymi notowaniami, a rośnie rola Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, czyli tej rodziny politycznej w której zakorzenieni są posłowie PiS. Już w styczniu pisałem, że Europejska Partia Ludowa, którą kieruje Manfred Weber będzie potrzebowała głosów europejskiej prawicy, aby przepchnąć kandydaturę von der Layen na kolejną kadencję i otwiera to możliwości rozsądnej gry politycznej dla naszej prawicy.

Niczego takiego nie zaobserwowałem co nie zmienia faktu, że gra polityczna ma miejsce, ale prowadzi ją Giorgia Meloni, wykorzystująca swą rosnącą pozycję z korzyścią dla włoskich interesów. Sytuację wykorzystuje też premier Tusk, bo uruchomienie przez Komisję wypłaty środków nie ma związku ze stanem praworządności w naszym kraju, ale jest elementem tradycyjnej w Europie „polityki transakcyjnej”, von der Layen „kupiła sobie” w ten sposób głosy europarlamentarzystów z KO. Problemem PiS jest moim zdaniem to, że formacja ta nie jest w stanie wykorzystać swej znaczącej, potencjalnie, pozycji w europejskiej polityce.

Pobór powszechny
Wróćmy jednak do spraw niemieckich bo mają tam miejsce istotne zmiany nie tylko jeśli chodzi o przywrócenie poboru powszechnego - notabene większość niemieckiego społeczeństwa popiera ten krok. Z sondażu, którego rezultaty opublikował w marcu br. tygodnik Stern, przeprowadzonego przez Instytut Forsa wynika, że obecnie 52 proc. obywateli Republiki Federalnej opowiada się za przywróceniem powszechnej służby wojskowej, a 42 proc. było przeciw. W grupie wiekowej powyżej 60 lat 59 procent ankietowanych popierało pobór. Z kolei wśród osób w wieku od 18 do 29 lat 59 procent było przeciwnych obowiązkowej służbie wojskowej.

Zapewne z tego powodu wniosek o wpisanie do nowej wersji programu CDU kwestii przywrócenia poboru zgłosiła młodzieżówka tej partii, po to aby pokazać, że nie wszyscy młodzi są przeciwnikami takiego rozwiązania. Jeśli chodzi o kwestie poboru to warto nadmienić, że dziś w niemieckich mediach trwa żywa dyskusja na ten temat. Opinie, wywiady i artykuły publikują właściwie wszystkie dzienniki.

Samą debatę warto śledzić, ale to na co chciałbym zwrócić uwagę w tym kontekście to po pierwsze powszechne od lewicowo-liberalnego „Die Zeit” po sytuujący się na prawicy „Die Welt”, przekonanie o nieuchronności przywrócenia poboru. Dyskutuje się obecnie właściwie wyłącznie „kwestie techniczne” czyli kiedy to zrobić, w jakiej formule i jak należycie przygotować się do tego rodzaju kroku.

Druga kwestia jest ważniejsza. Otóż niemieckie partie polityczne, w tym wypadku Chadecja, nie uchylają się od podnoszenia spraw trudnych, które niekoniecznie muszą przysporzyć im popularności. Na tym polega, moim zdaniem, dojrzałość demokracji i jakość przywództwa. Dobrze byłoby aby polska prawica, ale propozycja ta dotyczy również centrum i lewicy, wreszcie zaczęła zajmować się sprawami naprawdę dla przyszłości Polski istotnymi.

Gra Pistoriusa
Wracając jeszcze do tematyki niemieckiej warto zwrócić uwagę na niedawną wizytę Borisa Pistoriusa w Stanach Zjednoczonych. Kilka spraw jest tu ważnych. Po pierwsze, ten najpopularniejszy polityk SPD, przyjmowany był, co zaskoczyło obserwatorów, z honorami państwowymi. To niespotykany gest, tym bardziej, że była to druga jego wizyta za oceanem.

Po drugie deklarował on, że Niemcy wezmą na siebie ciężary i sprostają oczekiwaniom Waszyngtonu w kwestii bezpieczeństwa europejskiego. To istotne oświadczenie, bo poparte wypowiedzią Pistoriusa w której uznał on konieczność zwiększenia wydatków państw członkowskich NATO „powyżej 2 proc.”. Co więcej, jak argumentują dziennikarze Politico, wykorzystał on wizytę w Waszyngtonie aby sformułować propozycję w jaki sposób Berlin może znaleźć dodatkowe środki. Chodzi o to, że konstytucyjne zapisy ograniczają wielkość deficytu budżetowego do wysokości 0,35 proc. PKB.

Gospodarka niemiecka jest w stagnacji, PKB nie rośnie, trudno zatem spodziewać się możliwości zwiększenia wydatków chyba, że w wyniku cięć w innych działach budżetu. Co prawda niemieccy wyborcy jednoznacznie poparliby politykę polegającą na ograniczeniu wydatków np. w części socjalnej czy związanych z polityką klimatyczną po to, aby zwiększyć nakłady na bezpieczeństwo.

Z kwietniowego sondażu przeprowadzonego na zlecenie ZDF wynika, że 70 proc. ankietowanych poparłoby zmiany tego rodzaju. Pistorius proponuje, aby wydatki na bezpieczeństwo „wyłączyć” z tego rodzaju regulacji, co pozwoliłoby finansować długiem te wydatki.

Zadłużenie a przyszła koalicja
W tym miejscu warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Otóż niemieccy politycy nie proponują euroobligacji, tylko dyskutują nad niezbędnymi zmianami w budżecie własnego państwa. Wynika to, moim zdaniem, ze świadomości, iż ten kto dysponuje pieniędzmi już tylko z tego powodu rozszerza swoją władzę. Nie jest dla nich obojętne czy zwiększy się zakres spraw w których rozstrzygać będzie Bruksela czy nadal decydujące słowo będzie należało do Berlina. Nie chodzi w tym wypadku o konflikt interesów ale o wyraźne przekonanie o wadze utrzymania suwerenności, a co za tym idzie swobody w zakresie możliwości podejmowania decyzji. Głos Pistoriusa wychodzi naprzeciw oczekiwaniom Amerykanów, którzy niezależnie od partyjnej afiliacji, opowiadają się za zwiększeniem wydatków obronnych przez Europejczyków, ale również jest argumentem w wewnętrznej, niemieckiej, debacie.

Przeciwnikiem zadłużania się ze względu na konieczność zwiększania budżetu Bundeswehry jest lider FDP i koalicyjny partner socjaldemokratów Christian Lindner. Ten liberalny polityk jest generalnie przeciwnikiem wzrostu obciążeń podatkowych, a większy dług, w jego opinii do tego właśnie prowadzi, bo w przyszłości trzeba będzie ponosić wyższe koszty związane z jego obsługą. Deklaracje Pistoriusa mają zarówno doraźny wymiar, bo w rządzącej koalicji trwa właśnie spór na temat kształtu przyszłorocznego budżetu, a Lindner optuje za oszczędnościami.

Jednak jeśli myślimy o przyszłości Niemiec, zwłaszcza o tym co może stać się w przyszłym roku, wypowiedzi Pistoriusa mają znacznie większe znaczenie. Nie można bowiem wykluczyć, że po wyborach powstanie kolejna „wielka koalicja”, w której spotkają się politycy Chadecji i SPD. Tylko zmienić się może układ sił w gronie socjaldemokratów, a popularność i ambicje Pistoriusa mogą go predestynować do zajęcia miejsca Scholza. Ale nawet jeśli to się nie stanie to i tak może nastąpić zwrot w niemieckiej polityce. Stanie się ona bardziej proamerykańska, bardziej „twarda” w kwestiach obronności i zapewne również jeśli chodzi o rozwiązanie kwestii pokoju na Ukrainie.

Czerwone linie
Warto, abyśmy w Polsce uważnie śledzili to, o czym się teraz dużo w Niemczech dyskutuje. Reakcje świata niemieckiej polityki na postawioną przez Emmanuela Macrona kwestię interwencji wojskowej państw NATO na Ukrainie nie są wcale jednoznaczne. Jak informuje „Frankfurter Allegemeine Zeitung” Roderich Kiesewetter - deputowany CDU, polityk odpowiadający za kwestie bezpieczeństwa popiera propozycję wysłania wojska. „Macron ma rację” - zadeklarował - „Nie możemy oficjalnie niczego wykluczyć w dynamice wojny. Nie powinniśmy rysować czerwonych linii dla siebie ani Ukrainy, ale dla Putina.”

Marcus Faber, polityk FDP, który niedługo ma objąć stanowisko szefa komisji obrony, jest zdania, że deklaracja Scholza, w której od razu odrzucił on opcję tego rodzaju „była niepotrzebna” i raczej należałoby budować sytuację strategicznej ambiwalencji, kiedy Putin nie wie na jakiego rodzaju kroki zdecydować się może Zachód w odpowiedzi na kolejną ofensywę Rosjan. Nico Lange, z Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa sformułował niedawno propozycję, aby państwa NATO - mowa w tym wypadku o Polsce i Rumunii - z własnego terytorium zaczęły zwalczać rosyjskie środki napadu powietrznego. Oznaczałoby to zbudowanie „bezpiecznej strefy” na zachodzie Ukrainy o głębokości ok. 70 km, ale w oczywisty sposób mogłoby sprowokować Moskali do atakowania tych systemów.

Notabene na razie Pistorius zdecydował się na półśrodek deklarując w Waszyngtonie, że Niemcy zakupią trzy wyrzutnie HIMARS i wyślą je na Ukrainę. Propozycję zwalczania rosyjskich rakiet nad zachodnią Ukrainą z terenu Polski i Rumunii poparli już politycy Chadecji (Kiesewetter), Zielonych (Agnieszka Brugger i Anton Hofreiter) oraz FDP (Faber). Niemieccy eksperci debatują też w jaki sposób zagwarantować, że ewentualne zawieszenie broni na Ukrainie nie zostanie wykorzystane przez Moskali po to, aby odpocząć i przegrupować swe siły przed wznowieniem działań zbrojnych.

Będzie wariant koreański?
Tacy eksperci jak generał Heinfich Brauß czy szef monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa Christoph Heusgen są przekonani, że NATO, a z pewnością niektóre państwa członkowskie, będą zmuszone do wysłania kontyngentu wojskowego. Zważywszy na długość linii rozgraniczenia nie będą to nieliczne siły. Konieczność rozważania takiego wariantu jest oczywista. Trudno bowiem zaufać Rosjanom a to oznacza, że tzw. wariant koreański należy traktować dosłownie, bo na Półwyspie od ponad 70 lat stacjonują znaczące siły amerykańskie.

W tym wypadku trudno też oczekiwać, aby Waszyngton przysłał swoich żołnierzy, a to oznacza, iż państwa europejskie muszą się zacząć przygotowywać do tego korku. I już się przygotowują, a świadczą o tym zarówno deklaracje Macrona jak i niemiecka dyskusja w sprawie poboru. Przygotowywanie się oznacza w pierwszym rzędzie konieczność poważnej rozmowy na ten temat, również z tego powodu, że opinia publiczna nie może zostać zaskoczona tego rodzaju posunięciami.

Inną kwestią jest zdolność do zbudowania takiego kontyngentu. Jak Polska jest do tego przygotowana? Eksperci IISS, znanego think tanku strategicznego, który co roku publikuje raport na temat zdolności wojskowych wszystkich państw na świecie, szacują aktywny komponent polskich sił zbrojnych na 100 400 żołnierzy, z tego w siłach lądowych 71 350 i 32 450 w formacjach rezerwowych (WOT). WOT-u nie wyślemy na Ukrainę, nie ma zatem sensu brać jego potencjału pod uwagę.

Szwedzi z rządowego think tanku FÖI są w swych ocenach znacznie ostrożniejsi i piszą, że nasze siły lądowe liczą 50 400 żołnierzy, żadna z istniejących dywizji nie osiągnęła 90 proc. poziomu ukompletowania, a „deficyt kadrowy”, czyli ilu brakuje nam ludzi w siłach zbrojnych biorąc pod uwagę ogłoszone plany modernizacji sprzętowej, oceniają na 100 tys. osób. Ilu z tych żołnierzy służy dziś na granicy Polski i Białorusi, łatając dziury kadrowe w Straży Granicznej? Jak chcemy się przygotować do nowego wyzwania związanego z perspektywą zakończenia wojny na Ukrainie?

Niemiecka przezorność
Niemcy już to robią. Pistorius złożył zresztą w Berlinie deklarację wzrostu zaangażowania Bundeswehry w stabilizowanie sytuacji i zapowiedział większy udział w misjach wojskowych w odległych częściach świata. A jak my się do tego przygotowujemy? Odmawiając dyskusji na temat scenariuszy przewidujących wysłanie wojska czy twierdząc, że bez poboru jesteśmy w stanie zbudować 250 tys. armię? Mam wrażenie, iż nasz świat polityki nie dostrzega tego co dzieje się nie na wojnie, ale w stolicach naszych sojuszników i będzie, po raz kolejny, zaskoczony biegiem wydarzeń.

Sformułują następującą hipotezę. Niemcy po przyszłorocznych wyborach będą miały rząd, który wprowadzi pobór, będzie w stanie rozbudować siły zbrojne i stanie się głównym partnerem Amerykanów w zakresie bezpieczeństwa w Europie. Będzie też orędownikiem zakończenia wojny i wysłania na Ukrainę międzynarodowego kontyngentu pokojowego. Użyje siły swego kapitału aby wzmocnić pozycję Niemiec na Ukrainie, a na dodatek stanie się orędownikiem i państwem „wprowadzającym” Kijów do Unii Europejskiej.

Co na to świat polskiej polityki, zwłaszcza prawica, która nadal chyba tkwi w przekonaniu, całkowicie oderwanym od realiów, że w Berlinie myśli się wyłącznie o tym jak wrócić do polityki dogadywania się z Moskwą? Otóż tak nie jest, o tym myślą zapewne przedstawiciele wielkich koncernów, którzy mają oczywiście znaczący wpływ na kierunek niemieckiej polityki, ale warto dostrzec inne głosy i stanowiska.

Moim zdaniem nasza polityka wobec Berlina wymaga przemyślenia, większej dozy podejścia strategicznego i budowy konsensusu wewnętrznego w tej kwestii. Wzywam do tego zarówno obóz rządzący, jak i opozycję. Nieufność wobec Berlina jest zrozumiała tym bardziej, że w wielu obszarach nasze interesy są sprzeczne, ale nasza polityka nie może ograniczać się wyłącznie do podejrzeń. Wydaje mi się, że moglibyśmy się też sporo nauczyć od niemieckich polityków zwłaszcza w zakresie zdolności do budowy konsensusu wewnętrznego w sprawach podstawowych i myślenia strategicznego. Zacznijmy od uważnego obserwowania tego co dzieje się za Odrą.

Marek Budzisz

Tekst ukazał się na portalu wpolityce.pl