Jak z ministra zostać milionerem? Proste rozwiązanie

2024-05-01 15:00:41(ost. akt: 2024-05-01 15:24:01)

Autor zdjęcia: europarl.europa.eu

Stanowiska rządowe czy fotele w Sejmie jako chwilowe przystanki w drodze do "politycznego Eldorado"? Tak można wnioskować z układu list wyborczych, które przygotowały partie obecnej koalicji rządowej na czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego.
Już 9 czerwca pójdziemy, choć niestety zapewne w niezbyt wielkiej grupie, do urn wyborczych, by oddać głos na kandydatów, których marzeniem jest trafienie do parlamentu obradującego w Brukseli i Strasburgu. I raczej nie chodzi tutaj o władzę, co zazwyczaj powinno być celem polityków, bo tej Parlament Europejski akurat nie ma zbyt wiele. Najbardziej kuszącą perspektywą jest przede wszystkim ten aspekt, o którym w jednym ze swoich przebojów śpiewa Maryla Rodowicz: "bo to co nas podnieca, to się nazywa kasa". Europosłowie mogą bowiem liczyć na apanaże w wysokości około czterdziestu tysięcy złotych miesięcznie, czyli kwoty nieosiągalne za pracę w polskim rządzie czy Sejmie. Jest więc naprawdę o co się bić.

Minister ds. tymczasowych

Przyjrzyjmy się zatem temu, kto już po kilku miesiącach znudził się pracą w rządzie i zamierza ruszyć na europejskie szlaki. Głośno, szczególnie na przełomie roku, było o ministrze kultury i dziedzictwa narodowego Bartłomieju Sienkiewiczu, który przeprowadził "operację specjalną" i odbił dla strony rządowej - niespecjalnie przejmując się zresztą zapisami ustaw - media publiczne. Chodzą słuchy, że miał za tę dzielną postawę obiecane od szefa rządu miejsce na liście do Parlamentu Europejskiego. I gdy tylko stało się to faktem, od razu złożył dymisję, by już nie zaprzątać sobie głowy ani kulturą, ani też polskim dziedzictwem.

Jedynką na liście wyborczej Koalicji Obywatelskiej jest także minister spraw wewnętrznych i administracji Marcin Kierwiński, czyli człowiek, który odpowiada za nasze bezpieczeństwo, bo to jego resortowi podlega choćby policja. Jednak jak widać - gdy na horyzoncie pojawia się fotel europosła - nic nie stoi na przeszkodzie, by to jedno z kluczowych ministerstw opuścić i by za kilka tygodni ktoś nowy musiał przejmować między innymi odpowiedzialność za służby dbające o porządek w kraju.

Kolejnym z szefów resortów, który startuje w wyścigu o mandat posła w Parlamencie Europejskim jest minister aktywów państwowych Borys Budka. To on jest odpowiedzialny za przeprowadzanie zmian w spółkach Skarbu Państwa i "wymiatanie" stamtąd wszystkich nominantów Prawa i Sprawiedliwości. Można się domyślać, że tych kilka ostatnich miesięcy było "ciężką walką" o odbicie bardzo ważnych przyczółków i teraz minister Budka chciałby - za sprawę wyborców KO - przez najbliższych kilka lat toczyć spokojniejsze życie w Brukseli i Strasburgu.

Ciekawym przypadkiem jest postać ministra rozwoju i nowych technologii Krzysztofa Hetmana, który przez ostatnie dwie kadencje był już europosłem i ma "chrapkę", by powrócić do tej roli. Co prawda w październiku kandydował do Sejmu i zdobył mandat, a dwa miesiące później objął jeden z resortów, no ale jak widać robota w Polsce nie jest aż tak kusząca, jak ta w Europie. Do tej pory polityk Polskiego Stronnictwa Ludowego liczył na głosy wyborców z Lubelszczyzny, skąd zresztą pochodzi, no ale teraz Trzecia Droga potrzebuje go na odcinku wielkopolskim, więc został tam "przywieziony w teczce".

Czterech ministrów to nie jedyne postaci, które chcą opuścić stanowiska rządowe. Lewica wystawiła na "jedynki" do Europarlamentu troje wiceministrów, a taka sama liczba sekretarzy stanu kandyduje jeszcze na listach Trzeciej Drogi.

Dziesięcioro członków rządu jak widać wpadło tylko na kilka miesięcy do resortów, by w nich popracować. To oczywiście zdecydowanie dłużej niż dwa tygodnie, które przypadło ministrom ostatniego rządu Mateusza Morawieckiego. Jednak nie ulega wątpliwości, że członkowie kierownictw resortów, którzy pracowali w nich od 13 grudnia, ledwie wdrożyli się do zadań, to już zakończą tam swoją działalność. Na pewno nie służy to stabilizacji pracy w administracji rządowej. Ciekawe, co przyświecało Donaldowi Tuskowi, w powoływaniu ministrów na tak krótki okres pracy?

Wiejską się szybko znudzili

Podczas kampanii wyborczej do naszego parlamentu, którą przeżywaliśmy ponad pół roku temu, od polityków ówczesnej opozycji słyszeliśmy, że ich pierwszym celem jest odsunięcie od władzy Prawa i Sprawiedliwości, ale gdy to już nastąpi, to będzie ich czekać ogrom pracy. Jednym ze sztandarowych haseł stało się rozliczenie PiS-u. "Sprzątanie" po poprzednikach miało nie być wcale łatwym zajęciem, ale poświęcić się mieli się temu zajęciu z pełnym zaangażowaniem. Nie tylko ministrowie "zakasali" w tym celu rękawy, ale i w Sejmie powołano komisje śledcze, które miały pokazać Polakom skalę nieprawidłowości. A co się teraz okazało? Że są jednak sprawy ważne i ważniejsze.

Na listach wyborczych do Parlamentu Europejskiego nie brakuje bowiem także nazwisk obecnych posłów, którzy zaledwie kilka miesięcy temu zasiedli przy Wiejskiej. Wygląda na to, że ci właśnie politycy zapomnieli napomknąć swoim wyborcom z jesieni ubiegłego roku o tej ich zaledwie przelotnej "miłości" do polskiego Sejmu. Przed laty Ewa Bem śpiewała: "wyszłam za mąż, zaraz wracam" i jak widać część posłanek oraz posłów w podobny sposób potraktowała zaszczytną funkcję, jaką obdarzyli ich Polacy zaledwie kilka miesięcy temu. Ciekawe, jak teraz czują się wyborcy, którzy poszli do urn i wskazali na te właśnie konkretne nazwiska, licząc na to, że przez najbliższe cztery lata będą mieli swoich reprezentantów w Sejmie?

Śledztwa (nie)specjalnego znaczenia

A co z komisjami śledczymi, które miały pokazać "czarno na białym" wszystkie nieprawidłowości z czasów rządów PiS-u? W obecnym Sejmie powołano trzy takie organy - do spraw "wyborów kopertowych", badający "aferę wizową" oraz sprawdzający kwestię podsłuchów za pomocą systemu Pegasus. I wydawać by się mogło, że nie chodzi tylko o "gonienie króliczka", ale o faktycznie naświetlenie Polakom ewentualnych nadużyć poprzedniej władzy.

Jednak, gdy nastał czas wyborów do Parlamentu Europejskiego, okazało się, że rozliczanie PiS-u już nie jest tak ważną sprawą, jak to elektoratowi obecnej koalicji sugerowano jeszcze kilka miesięcy temu. Koalicja Obywatelska uznała, że szef komisji ds. wyborów kopertowych Dariusz Joński bardziej się przyda w Brukseli i Strasburgu niż jako śledczy w polskim Sejmie. O mandat europosła z ramienia KO powalczy także przewodniczący komisji ds. "afery wizowej" Michał Szczerba, więc organ też wkrótce będzie ekspresowo finiszował z pracą.

Gra idzie o wysoką stawkę

Czy w wyborach do Parlamentu Europejskiego chodzi tylko o apanaże liczone w kilkudziesięciu tysiącach złotych miesięcznie? Niewątpliwie to bardzo ważny czynnik dla wszystkich tych, którzy kandydują do tego gremium. Oczywiście na ustach mają oni przede wszystkim słowa o tym, jak w imieniu Polek i Polaków zamierzają ciężko pracować w Brukseli i Strasburgu, a od tematu pieniędzy uciekają jak najdalej. A to właśnie podczas pięcioletniej kadencji można stać się przecież milionerem.

Jednak nie tylko o pieniądze dla europosłanek i europosłów chodzi w najbliższych wyborach. Obecność na listach Koalicji Obywatelskiej ministrów i posłów ma sprawić, że elektorat KO będzie na te mocne nazwiska bardzo licznie głosować. Stawką jest bowiem to, by wreszcie - po dziewięciu z rzędu wyborach w Polsce - to nie przedstawiciele PiS-u cieszyli się z wygranej, nawet jeśli jest ona pyrrusowa, jak miało to miejsce podczas październikowej elekcji do Sejmu. Donald Tusk robi więc wszystko, by wreszcie mógł ogłosić, że jest pełnoprawnym zwycięzcą. Za kilka tygodni przekonamy się, czy ta taktyka przyniosła skutek.

Piotr Wojtowicz