Przez morza i oceany dookoła świata

2016-03-19 08:57:17(ost. akt: 2016-03-19 09:09:21)
Archiwum prywatne

Archiwum prywatne

Autor zdjęcia: puffin

"Atlantic Puffin"– najmniejszy jacht i Szymon Kuczyński – człowiek który odbył samotną podróż okołoziemską na jego pokładzie. 16 miesięcy samotnej żeglugi, 28 tysięcy przebytych mil morskich, jeden człowiek i pomarańczowy jacht, który jest dziełem węgorzewskich stoczniowców. Młody żeglarz na swojej drodze musiał zmagać się z wieloma kaprysami aury – sztormami sięgającymi 12 stopni w skali Beauforta lub całkowitym brakiem wiatru.
Magdalena Mikiciuk:Skąd w chłopaku z lubuskiego zrodziła się pasja do żeglowania?
Szymon Kuczyński:
— Mimo, że w rodzinie nikt nigdy nie żeglował, w domu była duża biblioteczka książek podróżniczych, w tym żeglarskich, w których zaczytywałem się w szkole podstawowej, także pierwszy kontakt z żeglarstwem zawdzięczam mamie. Zresztą ziemia lubuska jest bardzo podobna do Mazur. Jeziora są w prawdzie mniejsze ale jest ich tez ogromna ilość. Wszystkie drogi prowadzą nad wodę.

Samotna podróż dookoła świata to bardzo odważne, ale też i szalone przedsięwzięcie. Skąd pomysł na rejs okołoziemski i jak wyglądał pana przygotowania do niego?
— Wydaje mi się, że w każdym żeglarzu, który naprawdę złapał bakcyla, takie marzenie o wokółziemskiej czy też po prostu dalekiej wyprawie gdzieś w środku cały czas się tli i czeka na możliwość realizacji. We mnie tkwiło to od dawna i mniej lub bardziej świadomie wpływało na moje poczynania w życiu. Od wielu lat połowę roku spędzałem na Mazurach lub morzu pracując jako instruktor czy sternik co wpływało na podnoszenie moich umiejętność żeglarskich. Drugą część roku spędzałem na rowerze pracując jako kurier, co doskonale przygotowało mnie kondycyjnie i bardzo podniosło moją odporność na trudne warunki jak zimno czy wilgoć. Najważniejszym jednak etapem przygotowań był nasz pierwszy oceaniczny projekt "Setką przez Atlantyk" gdzie na własnoręcznie wybudowanym (m.in w Wilkasach czyli znowu na Mazurach) maleńkim pięciometrowym jachcie odbyłem moją pierwsza samotną, transatlantycką wyprawę na Karaiby. Później wraz z Dobrochną Nowak wróciliśmy razem do Europy trudną północną trasą. Ten rejs dał nam ogromny bagaż doświadczeń w zakresie budowy i przygotowania technicznego jachtu. Oczywiście również w zakresie samotnej żeglugi, przebywania na małej przestrzeni przez dłuższy okres, zaprowiantowania, żeglowania w trudnych również sztormowych warunkach czy żegluga bez silnika. Dzięki temu w czasie Maxus Solo Around w zasadzie nic nas specjalnie nie zaskoczyło.












Jak wyglądał pana przeciętny dzień na jachcie?
— To zależało głównie od pogody i od akwenu żeglugi. Najprzyjemniejsze i najspokojniejsze dni były gdzieś tam na środku oceanu w strefie stałych wiatrów pasatowych. Budziłem się (bez budzika) tuż przed wschodem słońca, później toaleta i dość spore śniadanie. Krótka inspekcja jachtu na pokładzie, ewentualna korekta kursu czy ustawienia żagli. Po tej pierwszej godzinie zaczynał się dzień lenia czyli zapadałem na 4-5h w lekturze książek o umówionej wcześniej godzinie wysyłałem przez telefon satelitarny (póki działał czyli do Australii) codziennego SMS z moją pozycją, przebiegiem dobowym i ewentualnie ciekawostką z życia pokładowego. Następnie kilkanaście-kilkadziesiąt minut ćwiczeń fizycznych by utrzymywać się w jako takiej kondycji. Później znowu lektura lub rzadziej jakiś film na komputerze. Powoli zaczynałem przygotowywać obiad i znowu lektura, w trakcie rejsu przeczytałem około 230 książek. Większość dnia spędzałem w kabinie ze względu na niesamowity upał i palące na pokładzie słonce. Dopiero tuż przed zachodem słońca temperatura na zewnątrz robiła się znośna wiec siedziałem tam aż do kompletnych ciemności które zapadają tam (w strefie międzyzwrotnikowej w której odbyłem większość rejsu dzień trwa około połowy doby) bardzo szybko, oczywiście z książką w reku mając pod ręką aparat fotograficzny bo zachody słońca naprawdę robiły niesamowite wrażenie.

Z jakimi trudnościami musiał pan się zmagać w trakcie rejsu?
— Głównym problemem był dla mnie brak ruchu. Na lądzie żyje bardzo aktywnie (pracuje jako kurier rowerowy) wiec przymusowy bezruch był szczególnie na początku trudny do zniesienia. Na małym jachcie nie ma absolutnie miejsca na najkrótszy spacer w pozycji wyprostowanej. Drugi problem związany był z zapewnieniem jak największego bezpieczeństwa na jachcie i zmianami w jego budowie czyli likwidacje wszelkich dodatkowych luków i zamianą typowej zejściówki na szczelny luk. To zapewniało absolutną szczelność ale wnętrze było bardzo słabo wentylowane co powodowało z jednej strony na większości trasy wysokie temperatury wewnątrz z drugie w czasie złej pogody w środku mocna skraplała się wilgoć. Bardzo to uprzykrzało życie ale bezpieczeństwo było na pierwszym miejscu.

Obecnie żeglarze mają chyba łatwiej. Jest nawigacja GPS, są telefony, łączność, laptopy. Nie doskwiera pewnie tak samotność. Jak pan radził sobie z nią?
— Bez większych problemów. Nawet gdy telefon satelitarny odmówił współpracy i płynąłem bez kontaktu z lądem. Zresztą ze względu na koszty kontakty ograniczaliśmy do SMS (max. 2 dziennie,) na rozmowę pozwalaliśmy sobie niezwykle rzadko. Ja po prostu jako nałogowy mól książkowy na kilka a często na kilkanaście godzin odpływałem w światy stworzone przez autorów książek. Także czas biegł dość szybko myślę, że szybciej niż tym na lądzie mimo braku pospiechu w moim codziennym życiu.

Co dawało panu siłę w tej wielkiej wyprawie, co było motorem działania?
— Żagle. Ja po prostu lubię żeglować, nie nudzi mnie to, a w zasadzie jestem chyba uzależniony. Ważne było też pokazanie, że da się żeglować na długich oceanicznych trasach często po trudnych akwenach nawet małym, a wiec niedrogim jachtem bez krwawych scen z pokładu, epatowania strasznymi sztormami, niedającymi się usunąć awariami. Że po prostu każdy rozsądny, doświadczony ale nie koniecznie zawodowy żeglarz może spełniać swoje oceaniczne marzenia.

W obecnej chwili społeczeństwo choruje na brak czasu i strach przed odkrywaniem. Co może pan doradzić osobom, które chciałyby spełnić swoje marzenia, wyruszyć w podróż ale nie mogą się zdecydować lub też nie mają na to dość odwagi?
— To trudne pytanie gdyż każdy jest inny i ludzie motywują się do działań w przeróżny sposób. My w naszych żeglarskich projektach stosujemy metodę małych kroków. Każdy rejs uczy nas czegoś nowego, ale stopniujemy sobie trudności. Mój pierwszy samotny morski rejs był na Bałtyku i trwał ponad 4 doby. Kolejny był już atlantycki i 12 dniowy i dopiero później był już długi miesięczny i transoceaniczny. Najważniejsze, zabrzmi to banalnie jak z piosenki, to wykonać ten pierwszy, choćby najmniejszy krok. Niech to będzie pierwszy kurs żeglarski czy rejs morski. A później wykonać następny i następny. Kto wie może ten spacer z marzeniami w plecaku stanie się sposobem na życie?
Dziękuję za rozmowę















Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5