Golf nie jest taki straszny
2022-06-07 13:00:00(ost. akt: 2022-06-06 22:39:47)
GOLF\\\ Próbowaliśmy chyba wszystkiego, żeby przekonać ludzi do golfa, ale zaskoczyło dopiero wtedy, gdy kilka la temu utworzyliśmy bezpłatną Akademię - przypomina Waldemar Bacławski, prezes zarządu Mazury Golf & Country Club w Naterkach.
- W 1995 roku chyba nikt się nie spodziewał, że w Naterkach powstanie jedno z najpiękniejszych pól golfowych w Polsce, bo początki były bardzo, ale to bardzo skromne. Potem zmieniali się właściciele, ale pole za bardzo się nie zmieniało. Aż w 2010 roku pan się tu pojawił. Dlaczego, skoro wcześniej podobno nawet kija golfowego w ręku pan nie trzymał?
- Jak to często w życiu bywa, zadecydował przypadek. Od jednego z naszych dostawców (Waldemar Bacławski jest właścicielem firmy z branży motoryzacyjnej - red.) dostałem zaproszenie na Akademię Golfa w Warszawie. Uznałem, że to nie dla mnie, więc zaproszenie dałem Arkowi Marcolowi, jednemu z moich współpracowników, który coś tam z golfem miał wspólnego, bo ze dwa razy na jakimś polu kijem piłeczkę uderzył. Z Warszawy Arek wrócił wręcz zachwycony, ewidentnie złapał bakcyla, w efekcie został członkiem istniejącego w Naterkach Mazury Golf & Country Clubu. No i po pewnym czasie to od niego dowiedziałem się, że w 2009 roku ówczesny właściciel, którym była irlandzka spółka, w efekcie światowego kryzysu, jaki wybuchł na świecie w 2007 roku, chce pole sprzedać. Było kilku chętnych, większość z Warszawy, jednak sprawa była bardzo zagmatwana, m.in. przez sporą grupę wierzycieli, bowiem była to działalność deficytowa. Na dodatek nie było pewności, czy to są wszystkie długi, czy też do nowego właściciela nie przyjdą kolejne osoby z roszczeniami finansowymi. Dokumentacja finansowa była bowiem niepełna i niejasna.
- Czyli sytuacja raczej odstraszała niż zachęcała do wejścia w ten interes...
- Dlatego prawie wszyscy zainteresowani ostatecznie się wycofali.
- I wtedy nadszedł Waldemar Bacławski cały na biało!
- (śmiech) Nie do końca, bo latem 2009 roku dowiedziałem się, że pole jednak kupił ktoś z Warszawy. Przyznam, że specjalnie się tym nie zmartwiłem, jednak po dwóch miesiącach okazało się, że transakcja ostatecznie nie doszła do skutku. Temat zatem wrócił, tyle że ja też miałem olbrzymie wątpliwości, bo ani nie znałem tego sportu, ani nie miałem pojęcia o prowadzeniu pola golfowego. Ostatecznie przekonał mnie Arek, dlatego postanowiłem kupić pole, a było to 90 hektarów w dobrej lokalizacji. Gdyby natomiast z golfem mi nie wyszło, wtedy miałem plan B i plan C, łącznie z otworzeniem... żwirowni, bo mamy tu świetny żwir, który moglibyśmy dostarczać na wszystkie okoliczne inwestycje. Negocjacje z Irlandczykami trwały długo, bo zaczęły się w październiku 2009 roku, a dopiero w marcu roku następnego - jeszcze przed rozpoczęciem sezonu - podpisaliśmy umowę na wynajem. Natomiast dwa miesiące później - po wielu perypetiach - formalnie staliśmy się właścicielami pola.
- Nadal nie mając pojęcia o jego prowadzeniu...
- Arek, który mnie do golfa namówił, na początku zobowiązał się, że to on będzie zarządzał tym interesem. Ale jak już się „wejdzie między wrony”, wtedy zaczyna się „krakać tak jak one”, no i w pewnym momencie, jakieś dwa miesiące po kupnie, uległem namowom i w końcu sam spróbowałem zagrać. I stało się, wsiąkłem (śmiech).
- Ale kupił pan pole nie po to, by samemu na nim grać, tylko żeby ten interes w końcu zaczął się kręcić.
- Dlatego przez pierwsze dwa lata przyglądaliśmy się, dopiero potem została podjęta decyzja o budowie apartamentów, domu klubowego oraz całej niezbędnej infrastruktury, bo pole golfowe w tamtym czasie wymagało naprawdę dużych nakładów finansowych. Tymczasem wraz z polem przejąłem jedynie garstkę graczy, mniej więcej czterdziestu. Oczywiście z takiej grupy pola się nie utrzyma, bo dopiero 600-800 grających osób pozwoli utrzymać obiekt na wysokim poziomie.
- Dzisiaj w Naterkach jest piękne pole, luksusowy budynek klubowy, apartamenty dla graczy oraz imponująca infrastruktura, a mimo to biznes wciąż się finansowo nie spina.
- Jeszcze nie, ale z drugiej strony kilkunastokrotnie wzrosła wartość naszych aktywów, czyli tych 90 hektarów, na których jest pole. Jednak gdyby nie pandemia i wojna, z powodu których straciliśmy możliwość m.in. organizacji różnych imprez korporacyjnych, to już bylibyśmy blisko celu.
- Ale chyba najlepszym sposobem na zwiększenie liczby graczy jest zachęcenie i wyszkolenie tych, którzy do tej pory nic wspólnego z golfem nie mieli?
- Oczywiście! I to jest chyba nasz największy sukces, bo przyznam, że próbowaliśmy chyba wszystkiego, żeby przekonać ludzi do golfa, ale zaskoczyło dopiero wtedy, gdy jakieś sześć czy siedem sezonów temu utworzyliśmy bezpłatną Akademię. Uznaliśmy, że w ten sposób przyciągniemy osoby, które w innym przypadku nigdy by do nas nie przyjechały, bo golfa nie znają, a poza tym wydaje się im może sportem zbyt elitarnym. Na samym początku mieliśmy dofinansowanie z Unii Europejskiej, poza tym marszałek województwa wspomógł stowarzyszenie golfowe, które funkcjonuje przy polu. W tej chwili robimy to już na własny koszt, jednak mamy wolontariuszy, którzy poświęcają swój wolny czas na prowadzenie treningów w naszej Akademii. Bez ich bezinteresownego zaangażowania ten projekt nie mógłby funkcjonować, dlatego wszystkim im bardzo dziękuję. Warto wyjaśnić, że wolontariuszami są nasi gracze, ja też jestem jednym z nich, no i muszę przyznać, że zajęcia z młodym „narybkiem” sprawiają nam wszystkim wiele frajdy. Każdego roku w Akademii tajniki golfa poznaje od 120 do 150 osób.
- A ile z nich potem przy golfie zostaje?
- Różnie, czasem jest to kilka osób, a czasem kilkadziesiąt. Ważne jednak, że systematycznie powiększa się nasza golfowa społeczność. W tej chwili w północno-wschodniej Polsce jest jeszcze tylko pole w Pasłęku, gdzie zainwestowali Finowie, ale tamten obiekt jest nastawiony przede wszystkim na golfową turystykę ze Skandynawii. Natomiast w Naterkach nastawiliśmy się na budowanie lokalnej społeczności, która musi „wyżywić” pole. No i ten właśnie cel z dużą determinacją powoli realizujemy, bo społeczność się rozrasta. I tak na przykład kiedyś na naszym polu pojawił się Stanisław Iwaniak, były reprezentacyjny siatkarz, który zakochał się w golfie, po czym namówił Zbigniewa Lubiejewskiego, siatkarskiego mistrza olimpijskiego z Montrealu. Pamiętam, jak Zbyszek wtedy tłumaczył, że przyjechał tylko dlatego, że Stasiek go zaciągnął. Dzisiaj nikt go już ciągnąć nie musi, bo jak tylko ma czas, to gra każdego dnia (śmiech). A to nie koniec listy dawnych siatkarzy, bo od poprzedniego roku odwiedza nas Mariusz Sordyl (były zawodnik, a obecnie trener - red.).
- To akurat byli sportowcy, ale gdyby przygodę z golfem chciał zacząć jakiś nasz czytelnik, to co powinien zrobić?
- Nie obawiać się, tylko przyjechać do Naterek i spróbować. Tym bardziej że - jak już mówiłem - każdego roku organizujemy bezpłatną Akademię Golfa, co jest absolutnym ewenementem, bo jakoś nie przychodzi mi do głowy żadna inna dyscyplina sportowa, na przykład narty czy tenis, gdzie dostaje się coś za darmo. A my chętnych nie dość, że szkolimy, zapoznając z golfowym abecadłem, to dodatkowo bezpłatnie zapewniamy także niezbędny sprzęt, czyli kije i piłki.
- Jak pole w Naterkach będzie wyglądało - dajmy na to - za pięć lat?
- Na pewno przestanie przynosić straty, co będzie oznaczało, że już nie będę musiał do swojej pasji dokładać, bo golf to dla mnie przede wszystkim pasja, a dopiero potem biznes. Przyznaję, że odczuwam olbrzymią satysfakcję, która napędza mnie do działania, że jest to jednocześnie pasja coraz większej grupy ludzi, którzy jeszcze niedawno nigdy nawet na polu golfowym nie byli. Niedawno jeden z nich powiedział mi, że nadałem jego życiu nowy sens. Dla takich chwil warto żyć...
ARTUR DRYHYNYCZ
- Jak to często w życiu bywa, zadecydował przypadek. Od jednego z naszych dostawców (Waldemar Bacławski jest właścicielem firmy z branży motoryzacyjnej - red.) dostałem zaproszenie na Akademię Golfa w Warszawie. Uznałem, że to nie dla mnie, więc zaproszenie dałem Arkowi Marcolowi, jednemu z moich współpracowników, który coś tam z golfem miał wspólnego, bo ze dwa razy na jakimś polu kijem piłeczkę uderzył. Z Warszawy Arek wrócił wręcz zachwycony, ewidentnie złapał bakcyla, w efekcie został członkiem istniejącego w Naterkach Mazury Golf & Country Clubu. No i po pewnym czasie to od niego dowiedziałem się, że w 2009 roku ówczesny właściciel, którym była irlandzka spółka, w efekcie światowego kryzysu, jaki wybuchł na świecie w 2007 roku, chce pole sprzedać. Było kilku chętnych, większość z Warszawy, jednak sprawa była bardzo zagmatwana, m.in. przez sporą grupę wierzycieli, bowiem była to działalność deficytowa. Na dodatek nie było pewności, czy to są wszystkie długi, czy też do nowego właściciela nie przyjdą kolejne osoby z roszczeniami finansowymi. Dokumentacja finansowa była bowiem niepełna i niejasna.
- Czyli sytuacja raczej odstraszała niż zachęcała do wejścia w ten interes...
- Dlatego prawie wszyscy zainteresowani ostatecznie się wycofali.
- I wtedy nadszedł Waldemar Bacławski cały na biało!
- (śmiech) Nie do końca, bo latem 2009 roku dowiedziałem się, że pole jednak kupił ktoś z Warszawy. Przyznam, że specjalnie się tym nie zmartwiłem, jednak po dwóch miesiącach okazało się, że transakcja ostatecznie nie doszła do skutku. Temat zatem wrócił, tyle że ja też miałem olbrzymie wątpliwości, bo ani nie znałem tego sportu, ani nie miałem pojęcia o prowadzeniu pola golfowego. Ostatecznie przekonał mnie Arek, dlatego postanowiłem kupić pole, a było to 90 hektarów w dobrej lokalizacji. Gdyby natomiast z golfem mi nie wyszło, wtedy miałem plan B i plan C, łącznie z otworzeniem... żwirowni, bo mamy tu świetny żwir, który moglibyśmy dostarczać na wszystkie okoliczne inwestycje. Negocjacje z Irlandczykami trwały długo, bo zaczęły się w październiku 2009 roku, a dopiero w marcu roku następnego - jeszcze przed rozpoczęciem sezonu - podpisaliśmy umowę na wynajem. Natomiast dwa miesiące później - po wielu perypetiach - formalnie staliśmy się właścicielami pola.
- Nadal nie mając pojęcia o jego prowadzeniu...
- Arek, który mnie do golfa namówił, na początku zobowiązał się, że to on będzie zarządzał tym interesem. Ale jak już się „wejdzie między wrony”, wtedy zaczyna się „krakać tak jak one”, no i w pewnym momencie, jakieś dwa miesiące po kupnie, uległem namowom i w końcu sam spróbowałem zagrać. I stało się, wsiąkłem (śmiech).
- Ale kupił pan pole nie po to, by samemu na nim grać, tylko żeby ten interes w końcu zaczął się kręcić.
- Dlatego przez pierwsze dwa lata przyglądaliśmy się, dopiero potem została podjęta decyzja o budowie apartamentów, domu klubowego oraz całej niezbędnej infrastruktury, bo pole golfowe w tamtym czasie wymagało naprawdę dużych nakładów finansowych. Tymczasem wraz z polem przejąłem jedynie garstkę graczy, mniej więcej czterdziestu. Oczywiście z takiej grupy pola się nie utrzyma, bo dopiero 600-800 grających osób pozwoli utrzymać obiekt na wysokim poziomie.
- Dzisiaj w Naterkach jest piękne pole, luksusowy budynek klubowy, apartamenty dla graczy oraz imponująca infrastruktura, a mimo to biznes wciąż się finansowo nie spina.
- Jeszcze nie, ale z drugiej strony kilkunastokrotnie wzrosła wartość naszych aktywów, czyli tych 90 hektarów, na których jest pole. Jednak gdyby nie pandemia i wojna, z powodu których straciliśmy możliwość m.in. organizacji różnych imprez korporacyjnych, to już bylibyśmy blisko celu.
- Ale chyba najlepszym sposobem na zwiększenie liczby graczy jest zachęcenie i wyszkolenie tych, którzy do tej pory nic wspólnego z golfem nie mieli?
- Oczywiście! I to jest chyba nasz największy sukces, bo przyznam, że próbowaliśmy chyba wszystkiego, żeby przekonać ludzi do golfa, ale zaskoczyło dopiero wtedy, gdy jakieś sześć czy siedem sezonów temu utworzyliśmy bezpłatną Akademię. Uznaliśmy, że w ten sposób przyciągniemy osoby, które w innym przypadku nigdy by do nas nie przyjechały, bo golfa nie znają, a poza tym wydaje się im może sportem zbyt elitarnym. Na samym początku mieliśmy dofinansowanie z Unii Europejskiej, poza tym marszałek województwa wspomógł stowarzyszenie golfowe, które funkcjonuje przy polu. W tej chwili robimy to już na własny koszt, jednak mamy wolontariuszy, którzy poświęcają swój wolny czas na prowadzenie treningów w naszej Akademii. Bez ich bezinteresownego zaangażowania ten projekt nie mógłby funkcjonować, dlatego wszystkim im bardzo dziękuję. Warto wyjaśnić, że wolontariuszami są nasi gracze, ja też jestem jednym z nich, no i muszę przyznać, że zajęcia z młodym „narybkiem” sprawiają nam wszystkim wiele frajdy. Każdego roku w Akademii tajniki golfa poznaje od 120 do 150 osób.
- A ile z nich potem przy golfie zostaje?
- Różnie, czasem jest to kilka osób, a czasem kilkadziesiąt. Ważne jednak, że systematycznie powiększa się nasza golfowa społeczność. W tej chwili w północno-wschodniej Polsce jest jeszcze tylko pole w Pasłęku, gdzie zainwestowali Finowie, ale tamten obiekt jest nastawiony przede wszystkim na golfową turystykę ze Skandynawii. Natomiast w Naterkach nastawiliśmy się na budowanie lokalnej społeczności, która musi „wyżywić” pole. No i ten właśnie cel z dużą determinacją powoli realizujemy, bo społeczność się rozrasta. I tak na przykład kiedyś na naszym polu pojawił się Stanisław Iwaniak, były reprezentacyjny siatkarz, który zakochał się w golfie, po czym namówił Zbigniewa Lubiejewskiego, siatkarskiego mistrza olimpijskiego z Montrealu. Pamiętam, jak Zbyszek wtedy tłumaczył, że przyjechał tylko dlatego, że Stasiek go zaciągnął. Dzisiaj nikt go już ciągnąć nie musi, bo jak tylko ma czas, to gra każdego dnia (śmiech). A to nie koniec listy dawnych siatkarzy, bo od poprzedniego roku odwiedza nas Mariusz Sordyl (były zawodnik, a obecnie trener - red.).
- To akurat byli sportowcy, ale gdyby przygodę z golfem chciał zacząć jakiś nasz czytelnik, to co powinien zrobić?
- Nie obawiać się, tylko przyjechać do Naterek i spróbować. Tym bardziej że - jak już mówiłem - każdego roku organizujemy bezpłatną Akademię Golfa, co jest absolutnym ewenementem, bo jakoś nie przychodzi mi do głowy żadna inna dyscyplina sportowa, na przykład narty czy tenis, gdzie dostaje się coś za darmo. A my chętnych nie dość, że szkolimy, zapoznając z golfowym abecadłem, to dodatkowo bezpłatnie zapewniamy także niezbędny sprzęt, czyli kije i piłki.
- Jak pole w Naterkach będzie wyglądało - dajmy na to - za pięć lat?
- Na pewno przestanie przynosić straty, co będzie oznaczało, że już nie będę musiał do swojej pasji dokładać, bo golf to dla mnie przede wszystkim pasja, a dopiero potem biznes. Przyznaję, że odczuwam olbrzymią satysfakcję, która napędza mnie do działania, że jest to jednocześnie pasja coraz większej grupy ludzi, którzy jeszcze niedawno nigdy nawet na polu golfowym nie byli. Niedawno jeden z nich powiedział mi, że nadałem jego życiu nowy sens. Dla takich chwil warto żyć...
ARTUR DRYHYNYCZ