Wspomnienie o Panu Leszku

2022-03-17 12:00:00(ost. akt: 2022-03-17 10:11:04)
Lech Madaliński

Lech Madaliński

Autor zdjęcia: archiwum domowe

SPORT AKADEMICKI\\\ Lech Madaliński (1934-2013) był ikoną olsztyńskiego AZS-u. Historia sportu akademickiego w Olsztynie to też historia Lecha Madalińskiego, który był przecież przy wszystkich sukcesach i porażkach zawodników z Kortowa.
Wszystko musi mieć swój początek. Są daty, miejsca i zdarzenia symboliczne. Dotyczy to również ludzi, którzy w pewnych okolicznościach zyskują status symboli. W siedemdziesięcioletniej historii olsztyńskiego AZS-u takich postaci jest wiele. Ale Lech Madaliński zajmuje w tym gronie szczególne miejsce. Prof. Andrzej Hopfer w swoim „Alfabecie” opublikowanym w 1996 roku na łamach „Gazety Olsztyńskiej” powiedział: „Madalińscy, Henryka, Leszek – Historia AZS Olsztyn. Patrioci klubu”.
Bo Lech Madaliński już za życia był żywą legendą nie tylko olsztyńskiej lekkoatletyki, ale też całego AZS-u. Przez lata zawodnicy i trenerzy nazywali go Panem Leszkiem. Tak się do niego zwracano i tak o nim mówiono. Nazywanie w ten sposób tego starszego pana nie miało jednak w sobie nic ze spoufalania się czy też braku szacunku dla siwych włosów. Wręcz przeciwnie: w tych dwóch słowach kryła się sympatia i uznanie, na które Lech Madaliński zasłużył sobie latami pracy na rzecz olsztyńskiego sportu. Z akademickim klubem Pan Leszek związany był niemal od początku jego powstania, tzn. od 1952 roku, gdy przyjechał do Olsztyna, aby studiować w Wyższej Szkole Rolniczej na Wydziale Zootechnicznym. Wtedy też rozpoczął swoją przygodę ze sportem. Najpierw jako zawodnik specjalizujący się w biegach sprinterskich na 100 m i 200 m, a następnie jako kierownik sekcji lekkoatletycznej, sekretarz akademickiego stowarzyszenia i opiekun stadionu lekkoatletycznego. Historia akademickiej lekkoatletyki w Olsztynie jest więc historią Lecha Madalińskiego, który był przy wszystkich sukcesach i porażkach zawodników z Kortowa. Termin „był” nabiera w przypadku Pana Leszka szczególnego znaczenia, gdyż Lech Madaliński de facto „zawsze był”, bowiem kolejne pokolenia lekkoatletów reprezentujących barwy AZS Olsztyn spotykały go na swojej sportowej drodze.

Nie ma zatem zawodnika AZS (urodzonego w minionym stuleciu), którego Pan Leszek nie znał i który by nie znał Pana Leszka. Dookoła wszystko się zmieniało. Przychodzili i odchodzili kolejni pierwsi sekretarze. Podniosła się „żelazna kurtyna”. Zmienił się ustrój. Przekształceniom ulegała również olsztyńska uczelnia, a Pan Leszek ciągle „był”. Niczym żołnierz stał na posterunku.

Wydawało się, że tak już będzie zawsze. Trudno bowiem było wyobrazić sobie olsztyńską lekkoatletykę bez jego osoby. Dziś z kolei, z perspektywy dziewięciu lat od jego śmierci, nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż wraz z odejściem Lecha Madalińskiego skończyła się pewna epoka. Jego pogrzeb był momentem, w którym kilka pokoleń nieznających się zawodników, działaczy, trenerów i dziennikarzy spotkało się, by pożegnać symbol kortowskiej lekkoatletyki. Podążający w milczeniu kondukt żałobny składał się z ludzi, których prawdopodobnie więcej dzieliło, aniżeli łączyło. Spajała ich jednak chęć oddania hołdu wyjątkowemu człowiekowi.
Warto w tym miejscu przywołać pewną osobliwą historię związaną z Panem Leszkiem, która znakomicie odzwierciedla jego oddanie ukochanej dyscyplinie sportu, zaangażowanie oraz rzadko dziś już spotykaną odpowiedzialność. Otóż niespełna tydzień przed jego śmiercią na stadionie w Kortowie odbywał się mityng lekkoatletyczny. W tym dniu Lech Madaliński miał też udać się do szpitala, ponieważ jego stan zdrowia w ostatnim czasie uległ wyraźnemu pogorszeniu. Zatroskany Pan Leszek siedział w budynku klubowym znajdującym się na terenie stadionu lekkoatletycznego. Jego niepokój spowodowany był jednak obawą o właściwą organizację i przebieg zbliżających się zawodów. Martwił się o to, kto podłączy nagłośnienie, rozstawi płotki, bloki startowe itp. Przez lata żadne zawody w Kortowie nie mogły się odbyć bez jego pomocy i osobistego nadzoru. Znajdujący się w tymże dniu na stadionie trenerzy uspokajali Pana Leszka, zapewniając, że zawody przebiegną zgodnie z planem. Przypomnieli mu również, iż teraz powinien pomyśleć o swoim zdrowiu i nie zaprzątać sobie głowy sprawami typu mityng lekkoatletyczny. Pan Leszek zdawał się tego nie słuchać. Być może czuł, że mogą to być ostatnie zawody z jego udziałem. Ostatecznie zawody odbyły się bez Pana Leszka. Mnie natomiast w pamięci utkwił wymowny „bałagan”, jaki im towarzyszył. Gołym okiem widać było, że coś jest nie tak, że czegoś, a tym wypadku kogoś, brakuje. Okazało się, że jednak są ludzie niezastąpieni...
* Niniejsze wspomnienie jest lekko zmodyfikowanym fragmentem artykułu „Królowa sportu w Kortowie (1951–2015)”, który znalazł się w książce „Miedzy stadionem a brzegiem jeziora. 65 lata akademickiego sportu i wychowania fizycznego w Kortowie” (red. Marek Siwicki i Grzegorz Dubielski, Olsztyn 2016).
MMP