Rywale pokonani! Marczak z awansem do finału mistrzostw Polski!

2025-02-28 14:09:37(ost. akt: 2025-02-28 14:35:09)
— Świadomość, że w finale przyjdzie mi walczyć z tak utytułowanym zawodnikiem jak Sylwester Miller, na pewno da mi jeszcze więcej motywacji do trenowania — mówi Łukasz Marczak

— Świadomość, że w finale przyjdzie mi walczyć z tak utytułowanym zawodnikiem jak Sylwester Miller, na pewno da mi jeszcze więcej motywacji do trenowania — mówi Łukasz Marczak

Autor zdjęcia: st. kpr. Piotr Szafarski

Komplet zwycięstw w turnieju eliminacyjnym zapewnił Łukaszowi Marczakowi awans do wielkiego finału Mistrzostw Polski Wojska Polskiego w MMA! Czy wojownik z Orzysza spełni swoje marzenie o ogólnopolskim złocie? Przekonamy się w maju, kiedy to – podczas gali „Walkę mamy we krwi” w Ostródzie – stanie w oktagonie naprzeciw znanego z międzynarodowych ringów Sylwestra Millera.
Do orzyszanina rzadko kiedy uśmiechało się szczęście w losowaniu. Tym większa była jego radość, gdy – tym razem – pierwszy stopień drabinki turniejowej przeszedł dzięki „złotej karcie”. Na drodze do zgarnięcia „przepustki” do finału pozostały wówczas już „tylko” dwie walki.

W pierwszej zmierzyłem się z reprezentantem WOT. Typowy „kawał byka”. Choć niższy ode mnie, to niesamowicie krępy i silny. Początek walki był bardzo wyrównany, ale ostatecznie udało mi się znaleźć na niego sposób i druga odsłona pojedynku płynęła głównie pod moje dyktando — wspomina popularny „Czacha”, który wygrał jednogłośnie na punkty.

Drugi pojedynek nie rozpoczął się zbyt dobrze dla orzyszanina. Rywal, reprezentant 12 Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej, zdołał „ustrzelić” go mocnym kopnięciem w głowę. Jak się okazało, Marczak nie tylko wytrzymał ów cios, ale i szybko przeszedł do kontrataku.

Przeciwnik znów spróbował podobnej kombinacji, lecz tym razem przechwyciłem to kopnięcie i sprowadziłem go do parteru. Tam narzuciłem już swoje reguły gry i „udusiłem” rywala duszeniem trójkątnym. Walka trwała niespełna połowę rundy — mówi Marczak.

Po drugiej stronie drabinki turniejowej kompletem zwycięstw turniej zakończył Sylwester Miller.

— Co wiesz o przeciwniku, z którym zmierzysz się w finale?
Łukasz Marczak (16 Orzyski Pułk Saperów im. gen. Karola Sierakowskiego): Ten gość to maszyna. Reprezentuje Warszawskie Centrum Atletyki. Będzie górował doświadczeniem, bo od lat walczy w MMA na zawodowych ringach. Stoczył 20 pojedynków rankingowych i większość wygrał. Walczył o pasy federacji Armia Fight Night czy zagranicznego Cage Warriors...

Obrazek w tresci

fot. st. kpr. Piotr Szafarski

— Najtrudniejsze wyzwanie w życiu?
— Możliwe. Tego typu sytuacje jednak mnie nie paraliżują. Wręcz przeciwnie, nie mogę się już doczekać tego starcia. Świadomość, że przyjdzie walczyć z tak utytułowanym zawodnikiem na pewno da mi jeszcze więcej motywacji do trenowania. Nie ma tu miejsca na fuszerkę.

— Waszą walkę pokażą kamery ogólnopolskich telewizji. Sylwestrowi może być dużo lżej walczyć pod taką presją.
— Na pewno czuł ten ciężar więcej razy ode mnie, ale i ja w tej kwestii nie jestem już laikiem. Kiedyś mogło mi to podcinać skrzydła, obecnie nie robi mi to większej różnicy.

— Wiem, że przed tym starciem również planujesz zadebiutować na zawodowych ringach. Zdradzisz coś więcej?
— W tej chwili nie mogę jeszcze powiedzieć publicznie zbyt wiele. Może tylko tyle, że gala odbędzie się niedaleko, bo na Mazurach.

— Nie boisz się kontuzji? Jakikolwiek uraz w tej „dodatkowej” walce może pozbawić Cię marzeń o wygranej w finale.
— Wszystko na chłodno przekalkulowałem. Jestem w stanie połączyć obie te kwestie. Czasu będzie wystarczająco, by nie miały na siebie negatywnego wpływu. Wierzę zresztą, że pozwoli mi to być jeszcze lepiej przygotowanym na finałową galę „Walkę mamy we krwi”.

— Wróćmy do turnieju eliminacyjnego w Olsztynie. Wielu liczyło na Twoje starcie z Hubertem Grązem. Facet dwukrotnie pozbawił Cię szans na złoto.
— Też liczyłem na zwycięskie zamknięcie tej „trylogii” (śmiech). Hubert podjął jednak decyzję o spróbowaniu sił w wyższej kategorii wagowej. Szanuję ten krok, bo był naprawdę ambitny. Ostatecznie jednak tegoroczne mistrzostwa zakończył nie z tytułem mistrza, a na etapie eliminacji.

— Olbrzymim zaskoczeniem było dla mnie to, że… stałeś w jego narożniku.
— Tak się złożyło, że jego tradycyjna ekipa nie mogła dotrzeć na miejsce. Gdy poprosił mnie o to czy mógłbym zająć jej miejsce, nie wahałem się nawet chwili. I robiłem wszystko najlepiej jak potrafiłem.

— W przeszłości, podczas jednej z walk, wysłał Cię do szpitala. Co mają w sobie sporty walki, że potrafią z rywali uczynić ludzi walczących praktycznie ramię w ramię?
— Magia, co? (śmiech). W MMA, czy ogólnie w sportach walki, nie ma rzeczy niemożliwych. To piękna dyscyplina, niesamowicie kształtuje charakter. Gdy spędza się na sali treningowej długie lata, wylewa z siebie wiadra potu, na tego typu rzeczy patrzy się zupełnie inaczej. Przed bezpośrednią walką, wiadomo, emocje buzują i czasem u niektórych bywa różnie. Po ostatnim gongu jednak to wszystko puszcza. Szacunek do rywala przede wszystkim. Hubertowi życzę więc szybkiego powrotu na zwycięską ścieżkę. Finał „trylogii” poczeka, ale zamierzam ją zakończyć na swoją korzyść.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski
fot. st. kpr. Piotr Szafarski

2001-2025 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 7B