Serce do kotów pani Ewy...
2021-12-29 10:28:25(ost. akt: 2021-12-29 10:47:57)
Nowomieszczanka Ewa Brząkała jest na zasłużonej emeryturze. Opiekuje się od wielu lat, z własnej woli, wolno żyjącymi kotami. Znając sytuację pani Ewy, apelujemy o wsparcie jej szlachetnego zajęcia.
Codziennie odwiedza własnym samochodem ich kolonie z porcją karmy, a zwierzaki same przychodzą na spotkanie.
— Wokół nas żyją całe uliczne kolonie bezdomnych kotów. Niektóre z nich przebywają w pustostanach, ale takie zabudowania szybko znikają z miejskiego krajobrazu i koty są przepędzane. Wówczas zwierzaki wręcz głupieją i nie mają się gdzie podziać — opowiada Ewa Brząkała z Nowego Miasta. — Problem bezdomności kotów to również wynik działania człowieka, który często je porzuca. Wtedy zwierzaki, które nie są sterylizowane, wciąż się rozmnażają i robi się problem — dodaje.
Pomimo, że pomoc dzikim i bezdomnym zwierzętom powinna zapewnić gmina, na terenie której żyją, to nowomieszczanka wolno żyjącymi kotami zajmuje się z własnej woli od niemal piętnastu lat. Wielu mieszkańców Nowego Miasta codziennie ją widzi, kiedy swoim samochodem objeżdża rejony miasta, gdzie żyją niewielkie kocie kolonie, a nawet pojedyncze futrzaki. Jak sama mówi, koty nie są głupie i znają się nawet na zegarku, bo doskonale czują porę karmienia. Kiedy podjeżdża „ich stołówka”, wychodzą naprzeciw i czekają na swoje porcje, ocierając się o nogi karmicielki.
— Nie podaję kotom byle czego. Staram się nie kupować taniej karmy. Serwuję moim podopiecznym wątróbkę, kupuję porcje rosołowe, a nawet mielone i czasami ryby. Jestem na emeryturze i dla mnie to spory wydatek. Czasami dobrzy ludzie wspomogą mój koci budżet kilkoma złotówkami — opowiada pani Ewa.
Codziennie nasza rozmówczyni swoim autem robi kilka kilometrów. Objeżdża miejsca, gdzie żyją jej podopieczni, a jest ich kilkanaście sztuk. Są szare, czarne, bure i łaciate. Prawie każdy z kociaków ma swoje imię, na które reaguje. Są wdzięczne swojej opiekunce, bo dla niektórych własnoręcznie zbudowała prowizoryczne domki z odpadów płyt stolarskich, styropianu i resztek plandek.
Nowomieszczanka przyznaje, że niesienie pomocy zwierzętom jest niezwykle szlachetnym zajęciem, które przynosi wiele radości i satysfakcji, ale niesie za sobą też spore koszty. Dotąd starała się załatwiać sterylizację kocich mam. Kiedyś udawało się pani Ewie takie zabiegi załatwić bezpłatnie, jednak kiedy po ciężkiej chorobie odeszła znana w Nowym Mieście właścicielka przychodni weterynaryjnej, takiej możliwości już nie ma.
— Kiedyś leczyłam chore koty w gabinecie weterynaryjnym, co zawsze łączyło się ze sporym wydatkiem. Przyznam, że jestem trochę „pod ścianą”. Dokarmianie moich kotów coraz więcej kosztuje. Mam nadzieję, że równie wrażliwe osoby wspomogą mnie w kocim wolontariacie — kończy swoją wypowiedź Ewa Brząkała.
Kto chciałby w jakiekolwiek sposób wspomóc panią Ewę, może się kontaktować z Redakcją „Gazety Nowomiejskiej”. Można też do naszej siedziby przynosić karmę. (dawna siedziba Straży Miejskiej, wjazd od ul. Kościelnej) ul
— Wokół nas żyją całe uliczne kolonie bezdomnych kotów. Niektóre z nich przebywają w pustostanach, ale takie zabudowania szybko znikają z miejskiego krajobrazu i koty są przepędzane. Wówczas zwierzaki wręcz głupieją i nie mają się gdzie podziać — opowiada Ewa Brząkała z Nowego Miasta. — Problem bezdomności kotów to również wynik działania człowieka, który często je porzuca. Wtedy zwierzaki, które nie są sterylizowane, wciąż się rozmnażają i robi się problem — dodaje.
Pomimo, że pomoc dzikim i bezdomnym zwierzętom powinna zapewnić gmina, na terenie której żyją, to nowomieszczanka wolno żyjącymi kotami zajmuje się z własnej woli od niemal piętnastu lat. Wielu mieszkańców Nowego Miasta codziennie ją widzi, kiedy swoim samochodem objeżdża rejony miasta, gdzie żyją niewielkie kocie kolonie, a nawet pojedyncze futrzaki. Jak sama mówi, koty nie są głupie i znają się nawet na zegarku, bo doskonale czują porę karmienia. Kiedy podjeżdża „ich stołówka”, wychodzą naprzeciw i czekają na swoje porcje, ocierając się o nogi karmicielki.
— Nie podaję kotom byle czego. Staram się nie kupować taniej karmy. Serwuję moim podopiecznym wątróbkę, kupuję porcje rosołowe, a nawet mielone i czasami ryby. Jestem na emeryturze i dla mnie to spory wydatek. Czasami dobrzy ludzie wspomogą mój koci budżet kilkoma złotówkami — opowiada pani Ewa.
Codziennie nasza rozmówczyni swoim autem robi kilka kilometrów. Objeżdża miejsca, gdzie żyją jej podopieczni, a jest ich kilkanaście sztuk. Są szare, czarne, bure i łaciate. Prawie każdy z kociaków ma swoje imię, na które reaguje. Są wdzięczne swojej opiekunce, bo dla niektórych własnoręcznie zbudowała prowizoryczne domki z odpadów płyt stolarskich, styropianu i resztek plandek.
Nowomieszczanka przyznaje, że niesienie pomocy zwierzętom jest niezwykle szlachetnym zajęciem, które przynosi wiele radości i satysfakcji, ale niesie za sobą też spore koszty. Dotąd starała się załatwiać sterylizację kocich mam. Kiedyś udawało się pani Ewie takie zabiegi załatwić bezpłatnie, jednak kiedy po ciężkiej chorobie odeszła znana w Nowym Mieście właścicielka przychodni weterynaryjnej, takiej możliwości już nie ma.
— Kiedyś leczyłam chore koty w gabinecie weterynaryjnym, co zawsze łączyło się ze sporym wydatkiem. Przyznam, że jestem trochę „pod ścianą”. Dokarmianie moich kotów coraz więcej kosztuje. Mam nadzieję, że równie wrażliwe osoby wspomogą mnie w kocim wolontariacie — kończy swoją wypowiedź Ewa Brząkała.
Kto chciałby w jakiekolwiek sposób wspomóc panią Ewę, może się kontaktować z Redakcją „Gazety Nowomiejskiej”. Można też do naszej siedziby przynosić karmę. (dawna siedziba Straży Miejskiej, wjazd od ul. Kościelnej) ul
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez