Historia jednej rodziny - cz. II
2023-07-13 13:00:00(ost. akt: 2023-07-13 09:41:51)
Artykuł poświęcony jest rotmistrzowi Karolowi Dominikowi Marianowi Dowgiałło z 1 pułku Ułanów Krechowieckich im. Pułkownika Bolesława Mościckiego i jego najbliższej rodzinie, zamordowanemu przez NKWD w 1940 roku, spoczywającemu na Polskim Cmentarzu Wojennym w Kijowie-Bykowni. Część I artykułu ukazała się w ,,Naszej Gazecie Nidzickiej" - 18 maja 2023 r.
Kolejnym interesującym dla nas zajęciem była pomoc dorosłym podczas wyrębu
Poziom wody w stawie podnosił się dzięki zaporze na rzece Zbyteńce, a wypływać mogła woda przez śluzy na trzech mostach. Istniało przekonanie o budowie zapory w XVII wieku przez Tatarów, a była na tyle szeroka, że 10 wozów mogło nią przejechać obok siebie (za wyjątkiem mostów). Przy odpływowych śluzach z grobli stał młyn z wielkim kołem. W sumie trzy koła (trzy młyny), z których jedno wprawiało w ruch sieczkarnię, drugie spilśniarkę (folusz), trzecie to młyn. Spilśniarka miała ciekawe urządzenia zwane stepami. Miały kształt pochylonego koryta zrobionego z grubych desek, a były napełnione suknem tkanym z wełny miejscowych brunatnych owiec. Młynarz polewał sukno wrzątkiem z dużego czajnika, który stale grzał się na piecu. Dwie belki raz unosząc się a raz opadając pod wpływem koła wodnego, uderzały w to złożone sukno namoczone gorącą wodą, aż do utworzenia takiego sztywnego materiału jak filc. Szyto z niego słynne sławuckie burki, które nie przepuszczały deszczu.
PRZECZYTAJ KONIECZNIE:
lodu na stawie. Pod koniec zimy grubość lodu wynosiła 20-30 cm, był on wycinany piłami i rąbany siekierami, układany na saniach i zwożony do lodowni. Była to duża jama w ziemi, wyłożona ciętą słomą, a na wierzchu przykryty lód grubą warstwą słomy. Część lodu trzymano pod słomą do następnej zimy, wykorzystując przez całe lato do chłodzenia produktów spożywczych.Historia jednej rodziny - cz. I
Poziom wody w stawie podnosił się dzięki zaporze na rzece Zbyteńce, a wypływać mogła woda przez śluzy na trzech mostach. Istniało przekonanie o budowie zapory w XVII wieku przez Tatarów, a była na tyle szeroka, że 10 wozów mogło nią przejechać obok siebie (za wyjątkiem mostów). Przy odpływowych śluzach z grobli stał młyn z wielkim kołem. W sumie trzy koła (trzy młyny), z których jedno wprawiało w ruch sieczkarnię, drugie spilśniarkę (folusz), trzecie to młyn. Spilśniarka miała ciekawe urządzenia zwane stepami. Miały kształt pochylonego koryta zrobionego z grubych desek, a były napełnione suknem tkanym z wełny miejscowych brunatnych owiec. Młynarz polewał sukno wrzątkiem z dużego czajnika, który stale grzał się na piecu. Dwie belki raz unosząc się a raz opadając pod wpływem koła wodnego, uderzały w to złożone sukno namoczone gorącą wodą, aż do utworzenia takiego sztywnego materiału jak filc. Szyto z niego słynne sławuckie burki, które nie przepuszczały deszczu.
Syn Andrzej Dowgiałło relacjonuje: ,,sadów mieliśmy dwa. Stary założony jeszcze przed pierwszą wojną światową i nowy założony przez moją mamę, z nowymi gatunkami jabłoni. Jeszcze inna dziedzina to gospodarstwo leśne. Wyrąb drzew i sprzedaż kupcom były koniecznością, ponieważ spadkobiercom należało wypłacać część dochodów. Jednak wyręby prowadzono zgodnie z planami, aby las mógł się rozrastać. Zostawiano stare dęby i sosny dla nasion, aby po kilku latach na miejscu wyrębu wyrastał młody gęsty las. Niektóre dzielnice lasu obsadzono odmianami ze szkółek leśnych.
Pamiętam, że oczyszczone kłody wywożono zimą, bo wtedy łatwiej było je ciągnąć na saniach po śniegu. Niżej kaplicy droga wiodła w górę i ten odcinek nazywano Krzykaczem, gdyż trzeba było krzyczeć na konie, aby wyciągnęły ładunek na górę. Część ściętych drzew przerabiano na miejscu na deski, a część wywożono na stację kolejową. Tartak został zbudowany na skraju lasu, za „Majdanem”. Najpierw drzewo na deski piłowano ręcznie: jeden człowiek stał na górze na kłodzie, a drugi na ziemi pod rusztowaniem, na którym układano kłodę. Następnie robotnicy przeciągali bardzo długą piłę w ruch do góry i do dołu. Z czasem ta technologia została zmodernizowana poprzez zakup maszyny parowej. Dolne części pni z korzeniami wykorzystywano do destylacji terpentyny w smolarni, gdzie również produkowano smołę i węgiel drzewny.
Las dawał też i inne korzyści: jagody, poziomki, maliny, orzechy, grzyby, a najważniejsze to zwierzęta .Już od listopada, po okresie ochronnym, wolno było odstrzeliwać zające, zimą zaś raz do roku polowano na lisy i dziki. Ostatnie należało odstrzeliwać, bo robiły ludziom szkodę na polach. W folwarku organizowano wielkie polowanie, na które ojciec zapraszał gości.
Pewnego razu przyjechał na polowanie jakiś ważny człowiek, chyba to był starosta, który z wdzięczności podarował ojcu kancelaryjny zestaw składający się z kałamarza na atrament, pudełeczka na pióra i ołówki oraz dwa świeczniki w kształcie głowy dzika. Zestaw ten stał w kancelarii, gdzie często spotykali się na roboczych naradach pracownicy administracji i leśnictwa.
Pewnego razu przyjechał na polowanie jakiś ważny człowiek, chyba to był starosta, który z wdzięczności podarował ojcu kancelaryjny zestaw składający się z kałamarza na atrament, pudełeczka na pióra i ołówki oraz dwa świeczniki w kształcie głowy dzika. Zestaw ten stał w kancelarii, gdzie często spotykali się na roboczych naradach pracownicy administracji i leśnictwa.
Jeden z tych świeczników trafił do mnie 20 lat po wojnie w dość zawiły sposób. Na początku zimy 1939 roku, już po naszym wyjeździe do Lwowa, leśniczy p. Jarząbkowski znalazł w śniegu koło zamku jeden z tych świeczników i zabrał go do domu. Na początku 1940 roku cała jego rodzina została wywieziona na Syberię, za Bajkał, a on wraz z innymi rzeczami zabrał ze sobą ten świecznik. Później, gdy organizowano w Związku Radzieckim armię generała Berlinga, pan ten przeszedł z synem cały szlak wojenny, aż do Berlina, a po wojnie osiedlił się na terytorium poniemieckim. Po roku wróciła z Syberii jego żona ze wszystkimi rzeczami i i ze świecznikiem. Ci Państwo byli przekonani, że nikt nie przeżył wojny, do czasu aż trafili na popularny periodyk z artykułem mojego brata o wykopaliskach geologicznych. Wtedy Pan Jarząbkowski odszukał mój adres i podczas odwiedzin wręczył mi ten świecznik - jedyną pamiątkę z mego przedwojennego nowomalińskiego domu.
Cóż mogę opowiedzieć o moim Ojcu. Tato urodził się w Wilnie, tam było dużo takich litewskich Polaków. Zaczął studia w instytucie rolniczym i leśnym, ale go nie ukończył, bo wybuchła wojna. I był zmuszony iść do armii carskiej (wtedy część Polski z Warszawą oraz cała Litwa znajdowała się pod władzą rosyjskiego cara). W wojsku carskim dosłużył się stopnia oficerskiego, ale stracił zdrowie w wojennych okopach. Po ciężkiej chorobie wszedł do wojska polskiego (1 Pułk Ułanów Krechowieckich), w którym dosłużył się stopnia rotmistrza i tak zawsze kazał się nazywać.
Znając siebie nie bał się i nie uciekał, kiedy przyszli bolszewicy. Doskonale znał język rosyjski i ukraiński uważał, że będzie mógł pracować jako fachowiec. Ale wtedy zabierano wszystkich mających jakiekolwiek znaczenie społeczne. I jaki wynik? Ojciec został zabity i pochowany na cmentarzu, prawdopodobnie w Bykowni blisko Kijowa. Tam, na ogromnym cmentarzu, w zbiorowych mogiłach spoczywa kilkadziesiąt tysięcy ludzi - przede wszystkim Ukraińców z czasów wielkiego Głodu, później innych narodowości, w tym Polaków. W 1940 roku wyszedł rozkaz Stalina, aby rozstrzelać wszystkich jeńców z Łagrów i więzień, przy czym jeńcy wojenni trafili do Katynia, a ci z więzień-do Kijowa. A potem do Bykowni. c.d.n.
Jan Domański, członek Stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Olsztynie, Koordynator Regionalny Programu Katyń... Ocalić od Zapomnienia.
fot. Świecznik z majątku Karola Dowgiałło
fot. zbiory autora
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez