Sprzedaż dostawczych jest ciekawsza

2017-12-08 10:15:00(ost. akt: 2017-12-08 10:13:16)

Autor zdjęcia: Wojciech Kosiewicz

W przypadku doboru samochodu dostawczego pod klienta liczy się funkcjonalność, ekonomia oraz komfort, a nie kolor. Chociaż są i wyjątki. Rozmawiamy o tym z Barbarą Ulińską-Żurek z salonu Renault Alcar.
— Nie podejrzewałbym tego, że pani sprzedaje samochody dostawcze...
— Pozory mylą, a może nie jest pan w temacie aut dostawczych. One rządzą się zupełnie inną specyfiką niż samochody osobowe.

— Przed chwilą rozmawiała pani z klientem o kolorach. Czy w przypadku aut dostawczych też mają znaczenie?
— Naprawdę w niewielkim stopniu. Klientowi proponowałam szary platynowy czyli typowo srebrny kolor, szary kasjopea czyli grafitowy oraz beżowy, który nic wspólnego z beżem nie ma. To taki srebrny kolor obsypany piaskiem znad Bałtyku...

— Dla przeciętnego mężczyzny to jakiś kosmos, ale trzeba przyznać, że w tych nazwach kolorów nie brakuje finezji.
— Kobiece oko pomaga w określeniu oryginalnych kolorów, natomiast w przypadku aut dostawczych to jest rzadkość. Dlaczego? Bo aż 99 procent samochodów jest koloru białego. Mówimy o bieli polarnej lub alpejskiej.

— Czyli rozmowa, którą słyszałem należała do wyjątkowych?
— W tym przypadku rozmawiałam o osobowym busie. W tym przypadku kolor ma większe znaczenie. Nie są to jednak kolory metalizowane, jak w przypadku osobowych, a kolory akrylowe. Samochód dostawczy ma służyć do pracy.

— Skoro do pracy, to klientów zapewne interesuje ich ładowność, moc silnika oraz to, ile litrów paliwa zmieści się w baku...
— Tak. Moim zadaniem jest wsłuchanie się w potrzeby klienta. Najpierw więc muszę go wypytać. Mniejszą rolę odgrywa wygląd auta, a większą  jego funkcjonalność. Ważne są wymiary przestrzeni ładunkowej czy, w przypadku chłodni, temperatura chłodzenia. Do tego, w jaki sposób mają być otwierane drzwi. Pojemność baku również jest ważna, bo kierowcy aut dostawczych tankują rzadziej, szczególnie wyjeżdżając za granicę. Istotna jest również specyfika pracy. Inaczej będzie sprzedawany samochód, który będzie jeździł "wokół komina" (w mieście — red.), a inaczej samochód, który będzie jeździł w trasy międzynarodowe. W tym ostatnim przypadku króluje nasz renault master.

— Ten, który wisi nad pani biurkiem...
— To jest popularny furgon. Oprócz niego oferujemy — cieszące się dużą popularnością — zabudowy. Przyjeżdża do nas samochód z ramą, czyli tzw. golas, a my go konfigurujemy. Odbywa się to razem z klientem, pod jego potrzeby. To jest właśnie najciekawsze. Tu potrzebna jest długa rozmowa, aby klienta o wszystko wypytać. Jeżeli będzie zadowolony, to następnym razem wykona telefon, aby mi powiedzieć: Pani Basiu, poproszę takie auto jak zawsze. Dlatego śmiem twierdzić, że sprzedaż gotowych aut osobowych jest nudniejsza.

— Z jednej strony, swoje racje przy zakupie samochodu ma właściciel firmy przewozowej, a z drugiej kierowca, który będzie nim jeździł. Trzeba dobrać taki model, aby obaj byli zadowoleni...
— Dla właściciela firmy pojazd musi być praktyczny, ekonomiczny oraz najmniej awaryjny. Dla kierowcy z kolei musi być funkcjonalny, komfortowy i koniecznie — z dużą liczbą schowków. Jeżeli obie strony znajdują to wszystko w jednym modelu, wówczas można mówić o sukcesie sprzedażowym.

— Czy w przypadku aut dostawczych, tak jak osobowych, również pod koniec roku trwa gorący okres wyprzedaży?
— W przypadku samochodów dostawczych w grę wchodzą raczej względy podatkowe. Kupując go w listopadzie, będzie można nim jeszcze do świąt pojeździć. Podczas nich będzie cieszył oczy właściciela raczej na bazie. W przypadku osobówek jest inaczej. Tu każdy chciałby mieć nowe auto na święta, aby pojechać nim do rodziny i zrobić wrażenie...