PRZEWODNIK PO BIEGANIU|| Mariusz Pawłowski: “Z biologią nie wygrasz. Można jednak z nią powalczyć”

2021-05-03 08:11:28(ost. akt: 2021-05-03 08:25:37)
Mariusz Pawłowski na trasie górskiego biegu, w barwach kadry narodowej. Zdjęcie archiwalne

Mariusz Pawłowski na trasie górskiego biegu, w barwach kadry narodowej. Zdjęcie archiwalne

Autor zdjęcia: archiwum Mariusza Pawłowskiego

Biegacz bez kontuzji? Marzenie! Nie unikniesz ich. Brak doświadczenia, ambicja, przeciążenie - zapraszają ból. Urazy tworzące mniejsze i większe przerwy w treningu przeplatały się w latach. Wracałem po nich mądrzejszy...
… Z większą pokorą wychodziłem pobiegać. Teraz z uśmiechem spoglądam na moje skromne doświadczenia w obsłudze ciała na początku biegania. Ile trzeba przeżyć, aby zrozumieć. To pytanie powinno biec przed nami. Przygoda, zabawa, pasja. Jak zwał , to zwał. Tylko dlaczego mądrość zanim przyjdzie, musi boleć?

To był dobry wstęp do rozmowy z Mariuszem.
.>>> Rok 1987. Nauczyciel wf-u w szkole podstawowej rower szosowy i biegi przełajowe przedkładał nad wszystko inne w lekcji. Nikt wtedy nie narzekał. Szkoła miała wymiar – wykonać polecenie. Twardy wiejski chów nie był klatkowym fitnesowym wysiłkiem zachęcającym do sprawności. Byliśmy pozbawieni luksusu sali gimnastycznej, sprzętu. Boisko przypominające pole po wykopkach pełne niespodzianek, doskonale adoptowało ciało do biegania. Lekcje na nim przeplatane gonitwami po okolicy uzupełniało oceny.

Po nich SKS-y i dalej tak samo. Dwukrotna wizyta w szkole w ciągu dnia czasami dokładała mi 24 kilometry. Jak był wolny rower marki Wigry 3 to pomagał dotrzeć szybciej. Jak nie, to przełaj przez pola, łąki był rozgrzewką.

Szkolne sukcesy zapraszały na uliczne ściganie. Feliks Pokojski pokazał mi, jak sobie w nich radzić. LZS w tle coś tam wtedy znaczył. Polubiłem zmęczenie, szukałem go w biegu. Nie wolno się bać jak odcina zapłon. Wynik jest po drugiej stronie. Jednak przejście na nią nie jest łatwe. Jak to zrobisz - wszystko wydaje się prostsze.

W połowie lat 90-tych imprez biegowych nie było dużo. W periodyku TKKF można było znaleźć skromny ich kalendarz i porady na temat treningów. To w nim wypatrzyłem bieg w Międzygórzu na 10 km. Na miejscu zorientowałem się, że to Mistrzostwa Polski w biegach górskich i eliminacje do Mistrzostw Świata w Edynburgu. Śnieżnik – 1423 m n.p.m, nie przestraszył mnie. Sudety Wschodnie podarowały przepustkę do Szkocji i srebrny medal.

Biało-czerwone dresy reprezentacji Polski. Ich miejsce w domu, w podróżnej torbie i duma jak wychodziliśmy na prezentację. Tego nie zapomnę nigdy. Kradzież sprzętu podczas podróży pociągiem do Kudowy Zdroju przeżyłem bardzo. Szkoda, że nie mam ich w domowej szafie. To nie tylko pamiątka. To strata cząstki siebie.


Z zazdrością i podziwem patrzyłem podczas mistrzostw na Włochów zbiegających z góry poniżej 3 min/km. Wyglądali jak kozice. I pewnie tak się czuli. Żeby im dorównać większość czasu spędzałem w Jeleniej Górze u znajomego w podobnej pasji. Odwiedzamy się do dziś wspominając karkołomne ścieżki. Oczekuję tych wizyt. My w góry. Gdzieś obok żona Dorota szukająca łagodniejszych biegowych tras. I syn czasami testujący naszą formę na rowerze.

Wyniki sportowe to w tamtych latach była przepustka do WKS-ów. Wojskowe kluby dawały możliwość szkolenia na wysokim poziomie. Zawisza Bydgoszcz pod okiem trenera Niebutka i spotkanie z elitą biegaczy; Marczak, Perszke, Pałczyński, Misiewicz, Górny; dały inny wymiar mojemu bieganiu. Jesteś z nimi na co dzień. Wewnętrzna rywalizacja, starty poza granicami kraju uczyły. Budowały wzajemny szacunek. Oczy szeroko otwarte i pokora, to lekcje tamtych dni. To czas dobrej biegowej szkoły.

Uliczne ściganie na Zachodzie pozwalało zarobić, budować przyszłość. W Strasburgu 5 miejsce na 20 km wyposażyło mieszkania w niezbędne rzeczy. To nie były wypłaty; czy się stoi, czy się leży. W czołówce nikt nie odpuszcza. Za metą potrzebowaliśmy wielu minut, aby poczuć się żywym.

Nie lubiłem bieżni. Uwagi o tym, że szybkość z niej przełoży się na ulicę, nie potrafiły zachęcić mnie do kręcenia w kółko. Rywalizacja na górskich trasach, nieprzewidywalny asfalt - zdecydowanie bardziej mi odpowiadały. Lubię przestrzeń przed sobą, niespodzianki za zakrętem, widoki ze szczytów. Kołowrotu 12.5 okrążeń na 5000m nie wspominam z czułością. Trzeba, to trzeba. Pańszczyzna? Może nie do końca, ale wewnętrzny przymus zawsze mną kierował w kieracie kółek.

Góra Zamkowa w Kurzętniku. Wymyśliłem ten start. Gonitwa 12 km zaprosiła nagrodami górali i uliczników po 31 min/10 km.

Biegi górskie wymagają innego przetrwania. Podbieg załatwi każdego. To wąska specjalizacja wśród biegaczy. Typowi górale nie zostawili miejsca za plecami tym z szybkiej ulicy. Niektórzy po rekonesansie trasy z szacunku do samego siebie i tych, co mają specyficzne możliwości wycofali się już podczas rozgrzewki. Odpłacili nam pięknym za nadobne na nizinnym ściganiu.

Brak oddechu po wbiegnięciu na Zamkową nie dawał możliwości podziwiania ruin zamku, starego Kurzętnika w układzie średniowiecznych uliczek, doliny rzeki Drwęcy. Trzeba było jeszcze zbiec, aby stanąć na podium.

Zwycięstwo u siebie smakowało inaczej. Dwie edycje biegu zastąpiliśmy Kogucią Dychą. Może kiedyś wrócimy do niego.

Czas biegnie szybciej. Bez względu na to jaki zrobisz trening i tak jest lepszy. 45 lat, to powolna równia pochyła wyników. Z biologią nie wygrasz. Można jednak z nią powalczyć. Zatrzymać w sobie nie tylko sprawność, również potrzebę treningów, startów. To ona rywalizuje w naszym rodzinnym bieganiu z lenistwem obok. Lubimy z Dorotą to przekomarzanie wysiłkiem. Swoje trzy grosze dorzuca trenująca córka. Jest o czym rozmawiać.

Biegi górskie poszły w odstawkę. Jednak Szklarska Poręba, to nasze dwukrotne przytulisko w roku. Wyjeżdżamy tam razem. Dziewczyny kręcą swoje na stadionie, pod Reglami. A ja z Karpacza, kombinując szlakami ruszam od Świątyni Wang. Zaliczam Śnieżkę i granią spieszę do Szklarskiej. Zbiegając przez Łabski Szczyt, lub wodospad Kamieńczyka - wracam do rodziny.

To nie tylko czas refleksji, to przypomnienie, że jeszcze mimo chrobotów wnętrza potrafię panować nad górami szanując ich piękno.


Dziękuję Pawłowi, że zebrał moje biegowe życie.
Pozdrawiam Mariusz Pawłowski

Trening 3-9 maja – mój dawny przygotowawczy tydzień w górskim treningu. BC po 4.30/km, BC 2 -3.30/km, a cross po 3.40
poniedziałek - BC- 12 km + rytm 10 x100 p. 100m
wtorek – BC -6 km + 10x200m podbiegi p. zbieg (Góra Szybowcowa – Jelenia Góra) + 4 km BC
środa - BC -3 km +BC 2 - 8-10 km w crossie + 6 x 1min rytm
czwartek - wycieczka biegowa – na Zamek Chojnik – 20 km
piątek - BC – tempo regeneracyjne 10 km
sobota – BC – 8 km + pętla crossowa Kiryka 6 x 800m p. 3 min.
niedziela – wycieczka biegowa w... Karkonosze – 30 km

Za tydzień – Mam brata bliźniaka.

Paweł Hofman, trener lekkiej atletyki

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5