PRZEWODNIK PO BIEGANIU|| Jest źle ze sprawnością dzieci i młodzieży

2021-03-01 10:38:00(ost. akt: 2021-03-01 10:52:07)
Dla kontrastu do tytułu tego artykuł — sprawny, młody narciarz na stoku

Dla kontrastu do tytułu tego artykuł — sprawny, młody narciarz na stoku

Autor zdjęcia: pixabay.com

„Chcemy, żeby pozaszkolne zajęcia sportowe, zajęcia z wychowania fizycznego, z kultury fizycznej trafiły do wszystkich uczniów bez względu na płeć, aby uczniowie zaczęli uprawiać sport, szczególnie dziewczęta".
To zdanie wyrwane z kontekstu z wypowiedzi ministra pokazuje, że naprawdę jest źle ze sprawnością u dzieci i młodzieży. Tylko — ani on, podobnie jak poprzednicy, nie może poprzestać na słowach, konferencjach, spotkaniach.

"Chcemy" to za mało. To daleki przedsionek działania. "Zrobimy" — to słowo bardziej mi pasuje. Chciejstwo od wielu lat niewiele zmieniło w wychowaniu fizycznym. To widzimy wszyscy. Pandemia nieszczęściu sprawności lecącej na łeb dołożyła swoje.

Oczekiwanie sukcesu po wprowadzeniu czterech godzin z wychowania fizycznego nie zostało publicznie zauważone. Widzimy, że jest gorzej, a miało być lepiej. Dawne dwie godziny w-fu jest statystyczne w pomiarze aktywności porównywalne z czterema obecnie. Różni się tylko tym, że cztery kosztują dwukrotnie więcej.

Myślenie o tym, że więcej znaczy "będzie lepiej" nie sprawdziło się. Pytanie tylko – dlaczego?
Możliwość zaliczenia dwóch godzin z wychowania fizycznego fakultatywnie z udziału w treningach w stowarzyszeniu sportowym poległo z uwagi na lekcyjne plany i biurokratyczne wymogi. Wszystkie pomysły o poprawie sprawności dzieci i młodzieży diabli wzięli. Reforma oświaty stłoczyła problem. Tysiące gadających głów, w tysiącach godzin spotkań powinny znaleźć sposób na przekonanie młodego pokolenia do posiadania sprawności. Jeżeli nie tzn., że nie jest łatwo zmienić szkolny w-f w Eldorado fizyczności.

Co jest powodem, że tak się dzieje? Dlaczego Państwo mające w swoim ręku wszystkie karty przegrywa partię z uczniami? Może też dostaje łupnia od nauczycieli i rodziców? Wygrywający w pyrrusowym zwycięstwie ci ostatni, też nie czują radości. Znawcy materii biją na alarm.
W Polsce stworzono jeden z najbardziej teoretycznie wydajnych systemów edukacji z wychowana fizycznego. Większa ilość godzin wymagała lepszej bazy. Jednak szkolne orliki, dobudowane tu i tam sale gimnastyczne, doposażenie szkół w sprzęt sportowy nie zmieniło tej sytuacji na plus. Raczej obnażyło całe spektrum problemów. Od pięciominutowych przerw, do obiadów serwowanych między podwójnymi lekcjami w-fu.

Wyskoczył problem higieny powysiłkowej i intymności w ciasnej szatni. Pojawił się uczeń walczący o mistrzostwo w komputerowej rywalizacji — zaskakując wszystkich. Poszukiwanie podopiecznych, którzy gdzieś przepadli i rozwiązywanie konfliktów tworzą pierwszy obowiązek nauczyciela w-fu. Dyżury i przepychanki o miejsce na sali i sprzęt dopełniają obraz edukacji.

Zmieniające się plany wynikowe w rozkładzie materiału i ciągłe pomysły wymagań zmuszających do tworzenia ton papieru przytłoczyły ten zawód. To fasada mająca udowodnić godzinowy etat. Ciuciubabka szkolnych papierków przestaje bawić rodziców, a wartość społeczna zawodu nauczyciela w-fu coraz bardziej przegrywa na rynku pracy. Wszystkie strony odbierają ciosy wzajemnych pretensji.

Problematyczną sprawność ucznia z bólem zaakceptowała szkoła. Z nadwagą i ograniczeniami w fizyczności dzieci, rodzice zostali sami. Uczniowie spędzający lekcje na siedząco wtopili się w coraz ładniejsze szkolne sportowe otoczenie, tracąc cenny edukacyjny czas. Młodego człowieka XXI wieku coraz mniej przekonuje szkolny przekaz z kultury fizycznej.

Lekcja w-fu powinna być cząstką w pracy ucznia realizowaną w popołudniowym obowiązku. Nie poutykaną w planie "bo tak pasuje". Powinna być resetem — po spokojnym obiedzie, bez stresu galopu w krótkiej przerwie.

Może tu nie chodzi o to, aby dać, a o to, aby zabrać. Strata powoduje zmianę postaw i oczekiwań wobec siebie. Trzeba stworzyć indywidualną zrozumiałą odpowiedzialność ucznia za zdrowie i poziom sprawności łącząc je w całość, a nie tkwić w systemowym rozmyciu win.

"Chcemy zmienić", to za mało. Trzeba zmienić to, co zmian na lepsze nie spowodowało. Może bon na kulturę fizyczną, idący za uczniem na obowiązkowe popołudniowe zajęcia fakultatywne w ukierunkowanym zainteresowaniu coś by zmienił w starszych klasach szkoły podstawowej i średniej. W szkole powinien też zostać ślad po corocznych testach sprawności. Znaczony pieniądz pozwoli też na finansowy oddech stowarzyszeniom i klubom sportowym.

Jeżeli ogromne środki idą do szkoły na wychowanie fizyczne bez efektu, to warto przemyśleć zmianę kierunku tego strumienia gotówki. Zostawmy w planie lekcji w-f w młodszych klasach. Starszym dzieciom i młodzieży zagwarantujmy wybór sportu i edukację prozdrowotną. Całoroczne zajęcia terenowe powinny być jego częścią.

Nauczyciele stworzą etat z dwuprzedmiotowości. To trudna zmiana, jednak konieczna, pozwalająca uniknąć korepetycji z wychowania fizycznego. Na pewno nie pomogą powoływane na koszt samorządów klasy sportowe. One też zasiedlają ławki niećwiczących po początkowej euforii.

Pierwsza reakcja na pytanie "czy czekają nas korepetycje z w-fu?" wywoływała uśmiech u moich znajomych. Jednak po chwili rozmowy sytuacja stawała się inna w ocenie. Uśmiech zmieniał się w problematyczny grymas. Wychowanie fizyczne nie daje sprawności, markuje poprawę w markowanej aktywności, a jej poziom staje się chorobą współtowarzyszącą dzieci i młodzieży.

Muzyczne i plastyczne talenty zapełniają domy kultury, szkoły profilowe i prywatne lekcje. Nikogo nie dziwi ta ścieżka rozwoju. Sport też wchłania cząstkę tych, co mają w sobie więcej potrzeb niż przeciętna uczniowska pasja.
W-f jest przedmiotem, który przemyka się obok innych ważniejszych szkolnych potrzeb. Idzie w parze z plastyką, muzyką, techniką lub blokach zawierających je. Szkolne michałki są mimo ustaw i rozporządzeń przedmiotami drugiej kategorii. Zaliczane do średniej ocen rosną w siłę w reakcji na przymilne uśmiechy skierowane do miękkich serc nauczycieli.

W tym wszystkim jest jedna rzecz, która umyka. Człowiek, który nie gra na instrumencie, nie potrafi zapełnić kartki papieru sensownym rysunkiem nie jest obciążeniem społecznym. Ma inne talenty lub umiejętności mieszczące go w nim. Czuje się spełniony i akceptowany w grupie rówieśniczej. Jednak brak fizycznej aktywności tworzącej szklarniowe otyłe społeczeństwo, to zagrożenie zdrowotne z wielu stron. Gdyby problem dotyczył jednostek rozmyłby się w natłoku innych niedomagań społecznych. Jednak staje się milionowym mnożnikiem postaw wobec kultury fizycznej. To ogromne obciążenie nie tylko ZOZ-ów. To również balast indywidualnych zmagań skracających życie.

Trening 22-28 lutego – wyciągnijmy dzieci na trening, a w sb test Coopera.
poniedziałek -rozbieganie z 3x60-100m + 5x 30 sek. podbieg p. 2 min + trucht 15 min z 2 x100m. - 8-10 km
wtorek – marszobieg z dziećmi 40 min.
środa – wolne od biegania
czwartek - duża sprawność i siła ogólna po 6 km wybiegania
piątek - spokojne wybieganie z przebieżkami lub dzień wolny
sobota – rozgrzewka 30 min i Test Cooprea
niedziela - wolne.

Za tydzień: Mój świat jest trudny. Ale jest mój. Nikt mi go nie zmieni i nie zabierze - biegam.

Paweł Hofman, trener lekkiej atletyki

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5