Jak urzędniczka została artystką

2021-02-20 11:15:46(ost. akt: 2021-02-20 11:17:30)

Autor zdjęcia: arch.Izabela Choinka

Izabela Choinka urodziła się i wychowała w Rynie. Jako dziewiętnastolatka przeniosła się do Giżycka. Przez wiele lat pracowała w urzędzie skarbowym, aż w pewnym momencie odkryła w sobie artystyczne pasje i poszła za głosem serca...
Ze skarbówki do pracowni artystycznej?
– Przez jedenaście lat pracowałam w urzędzie skarbowym. Żyłam w biegu, pracowałam, w tym czasie wychowałam trzy córki. Nie miałam czasu, żeby zatrzymać się, chociażby na krótko. I wtedy wydarzyło się w życiu coś, co mnie w końcu zatrzymało.To choroba i długa rehabilitacja. I to nagłe zatrzymanie nieoczekiwanie obudziło coś we mnie. Od dziecka marzyłam o malowaniu. Odkąd pamiętam, zawsze chciałam malować, ale nigdy nie zjawiał się ten właściwy moment. Więcej było marzeń i odsuwania ich w bliżej nieokreśloną przyszłość.

Co Pani czuła wiedząc, że już nie wróci do biura?
– Wszechświat zadecydował o tym najlepiej jak tylko mógł. Od zawsze miałam silną intuicję. Odchodząc na zwolnienie wiedziałam, że już nie wrócę do tej pracy. Było to tak silne odczucie, że nie miałam najmniejszych wątpliwości, że tak się stanie. Wiedziałam, że nadszedł czas na nowy rozdział w życiu.

I wtedy nadszedł czas na sztukę ?
– Nie od razu. W czasie rehabilitacji jeszcze nie od razu wiedziałam, że to właśnie ma być sztuka. W sanatorium bardzo aktywnie spędzałam czas. Intensywne spacery i biegi po okolicznych lasach dały mi poczucie intensywnego kontaktu z przyrodą, z naturą. Zaczęłam dostrzegać w niej coś, co wcześniej zawsze umykało mi, szczegóły, elementy ją stanowiące. Chciałam to, co właśnie zaczęłam widzieć, jakoś zatrzymać, utrwalić. Do dyspozycji miałam wówczas zaledwie aparat fotograficzny w telefonie, zaczęłam robić nim zdjęcia owadów, motyli, kwiatów. Tak się zaraziłam tym swoim nowym widzeniem świata, że czułam potrzebę robienia tego również po powrocie do domu. Robiłam zdjęcia w parkach i w pobliskich lasach. Czułam się jak odkrywczyni nowego świata.

Tak rozpoczęła się Pani przygoda z fotografią?
– Tak. Zaczęłam jak czystej krwi amator. Ale już niedługo potem wzięłam udział w w warsztatach fotograficznych organizowanych przez Fundację Wielkich Jezior Mazurskich. Nadal nie rozstawałam się ze swoim aparatem w telefonie. Byłam chyba jedyną uczestniczką tych warsztatów bez profesjonalnego sprzętu fotograficznego. Jednak zdjęcia, jakie zrobiłam, znalazły uznanie w oczach organizatorów i uczestników warsztatów. I to chyba był ten właśnie impuls, który skierował mnie ku temu, co robię dzisiaj.

Zainteresowała się Pani makrofotografią lasu?
– Następnym krokiem było kupno prawdziwego profesjonalnego aparatu z obiektywem makro, gdyż właśnie makrofotografia dała mi najwięcej satysfakcji. Swoje pierwsze zdjęcia zaczęłam publikować w rozmaitych grupach fotograficznych w internecie. Cieszyłam się, że ktoś może zauważyć moje fotografie, że może, przy okazji, spodobają się komuś. Spodobały się, co znalazło odbicie w wielu konkursach fotograficznych.

A kiedy pojawiło się malarstwo?
– Zainteresowałam się zajęciami plastycznymi w Giżyckim Centrum Kultury. Szybko poczułam, że malowanie jest mi bardzo bliskie i daje mi duże poczucie satysfakcji. Kupiłam pierwsze farby, płótna, sprzęt i wszystko inne, co było mi potrzebne i zaczęłam malować w domu. Wszystkie obrazy, które zdobią moje ściany, wykonałam w ciągu trzech lat.

Większość prac to głównie portrety...
– Nie wiem, skąd mi się to wzięło. Maluję głównie portrety. Ludzka twarz to mapa życia, a oczy są zwierciadłem duszy, każda emocja zostaje w niej zapisana jak obraz , który maluje nasze życie. Wyrażam w ten sposób swoje emocje, a proces tworzenia jest fascynujący. Zrobiłam też kilka kopii znanych mistrzów, żeby sprawdzić siebie, udowodnić sobie i innym przy okazji, że na przykład potrafię namalować kopię autoportretu Vincenta van Gogha. Ale tak naprawdę uwielbiam malować z wyobraźni. Zaczynając, nie wiem na ogół, jaki będzie efekt końcowy. Jest to fascynujące.

Wena jest zawsze?
– Nie mam wykształcenia plastycznego. Nie znam wszystkich technik i tajników malarstwa, jak profesjonalni artyści. Jestem samoukiem. Pracuję metodą prób i błędów. Pasja do malowania wybuchła we mnie nagle. Choć z weną bywa różnie. Czasami prace powstają długo. Właściwie trwa to tyle, ile potrzebuję. Chodzi o sam proces tworzenia. Wiem, że moje obrazy budzą różne emocje. Ale taka jest forma mojej wypowiedzi. Dlatego jest to taka wyjątkowa przygoda. Odkrywam w malarstwie siebie.

Coś w rodzaju przebudzenia?
– Chyba można nazwać to przebudzeniem. Emocje tkwią tak silnie i głęboko, że w końcu trzeba uzewnętrznić je. Jakby jakaś siła popychała mnie w konkretnym kierunku. Nauczyłam się ufać tej sile. W pewnym momencie znalazłam się w cudownych okolicznościach. Dostałam dotację na rozpoczęcie działalności gospodarczej. Dzięki temu mogłam kupić wszystko, co jest związane z moją pasją i zamienić ją w pracę zawodową.

I tak powstała pracownia Moje Niebo?
– Nie. Zupełnie przypadkiem. Szukałam mieszkania. Przypadkowo trafiłam na ogłoszenie. Kiedy tylko weszłam do mieszkania z tego ogłoszenia, od razu powiedziałam, że to jest Moje Niebo. I tak powstała pracownia.

Co ma wspólnego ważka z wykluczeniem mięsa z diety?
– Pewnego dnia odrzuciłam mięso. Po prostu. Poczułam, że to mnie blokuje. Dzięki rezygnacji z mięsa zauważyłam, że mam bliższy kontakt z przyrodą. Ważki stały się jakby symbolem tego intensywniejszego kontaktu. Zaczęły zjawiać w moim otoczeniu, jakby same odnajdowały mnie. Zdarzyło mi się uratować kilka z nich. Dane mi było doświadczyć cudu narodzin ważki i przeistoczenia się w owada. Odkryłam, że ważka jest moim zwierzęciem mocy. Nawet zrobiłam sobie mały tatuaż ważki.

Plany?
– Wernisaż 2 lipca w Galerii Dariusza Matyjasa. To będzie pierwsza moja wystawa „Sztuka to emocje. Poczuj je”. Cały przekrój tego, co robię. Będą obrazy, zdjęcia, może wiersze...




2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5