Mistrz Europy z Ełku - "Mój medal to sukces całego klubu"
2021-12-17 20:15:50(ost. akt: 2021-12-17 20:27:21)
Wojciech Nieścier ma doświadczenie w sportach walki, ale karate trenuje dopiero od 3 lat. To bardzo krótko, jak na Mistrza Europy Karate Kyokushin, którym właśnie został na zawodach rozgrywanych w Leżajsku. Jak podkreśla, za jego sukcesem stoi całe Dojo Sosnowski.
Wojtku, znamy się od czasów podstawówki i pamiętam dobrze, że zawsze byłeś aktywny i ciągnęło Cię do sportów walki. Jak zaczęła się przygoda, która kilka dni temu doprowadziła Ciebie do tytułu mistrzowskiego. Czy od początku marzyłeś o zdobywaniu w przyszłości pucharów i medali?
— Wszystko zaczęło się przez filmy karate. Pierwszy obejrzany to był „Krwawy Sport” z Frankiem Dux’em (jego postać grał Jean Claude Van Damme) i od razu złapałem zajawkę. Rywalizacja, walka – coś fajnego sprawdzić się z różnymi zawodnikami w różnych stylach walki. Od dzieciaka miałem marzenie o osiągnięciu jakiegoś pierwszego miejsca, gdzie będzie do tego odgrywany hymn narodowy i gdzie będę reprezentował kraj i stanę na najwyższym podium. To marzenie spełniło się w wieku, w którym teraz jestem (38 l.), co oznacza, że wiek to nie jest żaden wyznacznik i marzenia dzieciaka można spełniać zawsze.
Nadal jesteś zafascynowany swoimi bohaterami dzieciństwa? Jakich masz idoli? Pytam, bo wielu, którzy w dzieciństwie kochali np. JCVD lub Stevena Seagala (np. Scott Adkins czy Michael Jay White), gdy sami zgłębili sztuki walki, uznali, że wymienione powyżej gwiazdy kina lat 90’ to de facto aktorzy, a nie praktycy czy fachowcy. Kto Ciebie inspiruje?
— Nawet po obejrzeniu „Krwawego Sportu” zdawałem sobie sprawę, że JCVD to bardziej taki aktor, który miał umiejętności karate, ale to nie był taki stricte „schemat” fightera. Jeżeli natomiast chodzi o moich idoli to zdecydowanie Bruce Lee.
A Chuck Norris?
— Nie. Jakoś nie miałem go za przykład mentora, na którym mógłbym się wzorować. Ale gdy już zacząłem wchodzić w sporty walki i zdobywać doświadczenie, wtrybiać się i interesować środowiskiem, to pojawili się już prawdziwi sportowcy. Na pewno Andy Hug (zmarły w 2004 r. utytułowany szwajcarski karateka, m.in. wicemistrz świata oraz 2 x mistrz Europy, mistrz K-1 World GP 96’) czy Remy Bonjasky (holenderski kickboxer, 3 x mistrz K-1 World GP, zawodnik muay thai). No i definitywnie Marek Piotrowski (polski kickboxer i pięściarz, wielokrotny mistrz świata w kb, legenda sportów walki). Bardzo cenię też styl walki Connora McGregora. Dla mnie to przekot.
Wcześniej zajmowałeś się kickboxingiem. Teraz praktykujesz karate. Skąd decyzja o spróbowaniu się na tej niwie i dlaczego wybrałeś treningi w Dojo Sosnowski?
— Tak, kickboxing trenowałem od 16. roku życia pod okiem Dariusza Kalinowskiego i tam nabyłem pierwszych technik i podstaw walk stójkowych. Chciałbym go z tego miejsca serdecznie pozdrowić. Natomiast jeżeli chodzi o karate, to trenuję pod okiem sensei Grzegorza Sosnowskiego już 3 lata. To dzięki znajomym, dzięki którym gdzieś tam zawsze „przeplataliśmy się” np. na treningach. Nawiązaliśmy znajomość. Pamiętam jak spotkaliśmy się kiedyś na siłowni i sensei Grzegorz mówił „Wojtek, przyjdź, zobacz. Karate to też elementy kickboxingu i K-1”. Poszedłem z czystej ciekawości zobaczyć jak wygląda karate od zaplecza. Z TV miałem obraz karate jako kontaktowego sportu, ale takiego nieco statycznego, gdzie zawsze byłem uczony na nogach sprężystości i chodzenia. Ale jak to się mówi, każdy wojownik powinien liznąć różnych stylów i potem próbować to łączyć. Być otwartym. Spróbowałem.
— Tak, kickboxing trenowałem od 16. roku życia pod okiem Dariusza Kalinowskiego i tam nabyłem pierwszych technik i podstaw walk stójkowych. Chciałbym go z tego miejsca serdecznie pozdrowić. Natomiast jeżeli chodzi o karate, to trenuję pod okiem sensei Grzegorza Sosnowskiego już 3 lata. To dzięki znajomym, dzięki którym gdzieś tam zawsze „przeplataliśmy się” np. na treningach. Nawiązaliśmy znajomość. Pamiętam jak spotkaliśmy się kiedyś na siłowni i sensei Grzegorz mówił „Wojtek, przyjdź, zobacz. Karate to też elementy kickboxingu i K-1”. Poszedłem z czystej ciekawości zobaczyć jak wygląda karate od zaplecza. Z TV miałem obraz karate jako kontaktowego sportu, ale takiego nieco statycznego, gdzie zawsze byłem uczony na nogach sprężystości i chodzenia. Ale jak to się mówi, każdy wojownik powinien liznąć różnych stylów i potem próbować to łączyć. Być otwartym. Spróbowałem.
Jak doświadczenie zebrane w innych sportach walki pomaga Ci udoskonalać swój kunszt karate?
— Te elementy kickboxingu wykorzystałem także teraz, na mistrzostwach. Przeciwnicy, stricte karatecy, są w tym schemacie od początku i z tej racji byłem dla nich niewygodny. Nie byłem statycznym celem. Starałem się poruszać jak najwięcej. Doskoczyć, odskoczyć, ruszyć z serią ciosów, znowu odskoczyć – ogłupić i zdezorientować przeciwnika.
Dużo się nauczyłeś w Dojo Sosnowski? Jaką rolę miał sensei Grzegorz w Twoim sukcesie?
— Bardzo dużo. Przez karate nauczyłem się czystego umysłu i spokojnej głowy. W kickboxingu się nakręcałem i potem skupiałem w walce na tym, aby ubić, znokautować przeciwnika. Karate to bardziej taktyczna walka, to strategia. Tego nauczył mnie sensei Sosnowski swoimi cennymi radami. Udzielał mi ich oczywiście też na zawodach. To on ustawił mi głowę, zmotywował, nauczył jak w trakcie walki umiejętnie i bez chaotyzmu kończyć przeciwników.
Aby sięgnąć po tytuł stoczyłeś dwie ciężkie walki z o wiele cięższymi przeciwnikami (Wojciech Nieścier walczył w kat. 85 +). Jak się czujesz jako Mistrz Europy Karate Kyokushin?
— Do tej pory nie mogę uwierzyć i bardzo się cieszę. Poziom był naprawdę wysoki. Nie było podziału na organizacje i każdy mógł przyjechać (ponad 500 karateków), w tym czołowi zawodnicy trenujący pod uznanymi nazwiskami jak np. pod shihanem Danielem Sanchezem z Hiszpanii. Moim pierwszym założeniem było po prostu zawalczyć i wygrać chociaż jedną walkę, aby nie było tak, że „pojechał, nadstawił tyłka i dał się skopać”. Pierwsza walka poszła fajnie, nakręciła mnie. Miałem mieć po niej czas na regenerację, ok. 5 innych walk, a nagle okazało się, że wchodzę dosłownie 5 minut po pierwszej. Ale karma za te zamieszanie się zwróciła i udało się wygrać. Do tej pory nie wierzę, że jestem mistrzem Europy. Tutaj chciałbym zastrzec, że mój sukces to sukces całego klubu, szczególnie sensei Sosnowskich i moich kolegów z Dojo: Adama Gryziukowskiego i Rafała Truszkowskiego. Z nimi cały czas trenowałem i to oni mnie mobilizowali. W dniu zawodów wszyscy wspierali mnie mentalnie. Mój medal to sukces całego klubu.
Jeden z pokonanych przez Ciebie rywali nie wyszedł na ceremonię medalową. Jako powód jego absencji podano kontuzję i o ile rzeczywiście rozbiłeś mu nogę, to w kuluarach mówiono, że obraził się, ponieważ jako posiadacz czarnego pasa musiał uznać wyższość karateki z żółtym. Było coś na rzeczy?
— Po zawodach Daniel Sanchez uścisnął mi rękę i powiedział, że to co zrobiłem to jest historia - że żółty pas przetrzymał i wygrał z czarnymi pasami, zawodnikami, którzy trenują karate od dziecka, a ja dopiero od 3 lat.
Jesteś mistrzem Europy w kat. 85 +. Przy wzroście 1,8 m ważyłeś 93,7 kg. Czułeś się lotny na nogach? To optymalna dla Ciebie waga?
— Zazwyczaj walczyłem w wadze 89-94 kg, gdzie nigdy nie osiągałem maksymalnej wagi. Zawsze było 89-91 kg. Tutaj troszeczkę byłem zmasowany, ale u mnie waga to ciężkie kości, taką mam genetykę. Nie przeszkadza mi to w poruszaniu się. Dla mnie to jest idealna waga.
— Zazwyczaj walczyłem w wadze 89-94 kg, gdzie nigdy nie osiągałem maksymalnej wagi. Zawsze było 89-91 kg. Tutaj troszeczkę byłem zmasowany, ale u mnie waga to ciężkie kości, taką mam genetykę. Nie przeszkadza mi to w poruszaniu się. Dla mnie to jest idealna waga.
Na co dzień masz okazję obserwować dzieci trenujące w Dojo Sosnowski. Ty trafiłeś tam już jako dojrzały facet z doświadczeniem w sportach walki. A po 3 latach zostałeś mistrzem Europy. Czy twoi młodzi koledzy i koleżanki mają potencjał, aby sięgać w przyszłości po poważne tytuły? Już zdobywają medale (na ME w Leżajsku brąz wywalczyła Zuzanna Stefanowicz oraz Alan Gutowski i Oliwier Szawarejko).
— Szkolenie w Dojo Sosnowski jest naprawdę na wysokim poziomie. Sensei Grzegorz i Oskar Sosnowscy przykładają ogromną wagę do poprawnego ukierunkowania dzieci. Pokazują im, od czego trzeba zacząć i cały czas dbają, aby karate było w progresie, nie wychodziło poza ramy przyzwoitości i czystości tej sztuki walki. Duży nacisk jest kładziony na gimnastykę, aby maluchy miały najpierw frajdę, a nie zrażały się, że w karate też się odczuwa ból. Sensei Sosnowscy to profesjonaliści, którzy uczą także dzieci, czym jest charakter. Wiedzą od czego trzeba zacząć, aby dziecka nie zrazić i jednocześnie zachęcić do podjęcia treningów karate. Nasze dzieci już zdobywają medale i wygrywają z bardziej zaawansowanymi rywalami z całego kraju.
Masz poukładane życie rodzinne, a żona i synek mają w domu mistrza Europy. Mały ma co prawda 7 lat, ale tutaj te pytanie będzie jak najbardziej właściwe – już zaczyna „kopać”?
— Na razie trenuje piłkę nożną. Daję mu wolną rękę, bo jeżeli już naprawdę będzie chciał i postawi mnie pod ścianą, to zabiorę go na trening. Póki co interesuje się, jest moim wiernym kibicem, lubi też oglądać filmy karate. W domu też czasami się powygłupiamy na zasadzie delikatnego treningu. Tutaj chciałbym podziękować za wsparcie mojej rodzinie, a zwłaszcza ukochanej żonie, że ma wyrozumiałość do mojej pasji i wspiera mnie. No i nie mogę zapomnieć o moim największym kibicu, szwagrze (śmiech).
Masz jakieś noworoczne postanowienia?
— Trenować dalej z pokorą i nie osiadać na laurach. A co będzie, pokaże czas. Sam jestem tego ciekaw, aczkolwiek treningów na pewno nie odpuszczę. Prywatnie chciałbym realizować się z rodziną. Trenowanie karate to nie jest mój chleb powszedni, z którego da się wyżyć, dlatego normalnie pracuję i mam swoje cele zawodowe, które łączę z treningami i pracą. Sportowo mam jeden obrany cel – czarny pas.
Dziękuję za rozmowę.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez