Swoją muzykę zawdzięcza tacie. Paweł "Kadłub" Stankiewicz o swojej twórczości i miłości do muzyki

2023-11-22 20:30:00(ost. akt: 2023-11-22 15:55:25)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

— To, co robię teraz, jest wspólnym mianownikiem moich doświadczeń i tego, co czuję. Znalazłem swój własny język — przyznaje Paweł "Kadłub" Stankiewicz, olsztyński gitarzysta, kompozytor i wokalista.
— Każdy ma swój świat. A ty z jakiego jesteś?
— Jestem z różnych światów. Najdłużej działam w piosence autorskiej, aktorskiej i w poezji śpiewanej. Najwięcej zrobiłem na tym polu. Wciąż na stałe pracuję z Michałem Bajorem i Magdą Umer. Współtworzyłem spektakle z Krzysztofem Warlikowskim. W Olsztynie natomiast to wszystko się zaczęło od Sceny Babel, gdzie pracowałem z Basią Raduszkiewicz, Martą Andrzejczyk, Aurelią Luśnią i Robertem Bielakiem. Ale lubię też muzykę mocną, rockową. Grałem m.in. z Markiem Piekarczykiem i Natalią Sikorą. Robiłem więc dużo różnych rzeczy. To, co robię teraz, jest wspólnym mianownikiem moich doświadczeń i tego, co czuję. Znalazłem swój własny język, który z tego wynika.

— Jaki to język?
— Myślę, że dużo w tym daniu, jakim w pewnym sensie jestem, jakiejś ciekawej przyprawy, która decyduje o charakterze mojej muzyki. Mam nadzieję, że to słychać. Wierzę, że to nie jest groch z kapustą, ale coś mojego.

— Skąd gitara w twoim życiu?
— Gdy byłem mały, w domu grał nam ojciec. Przy akompaniamencie gitary śpiewał piosenki turystyczne. Niestety słabo grał na gitarze i ze śpiewaniem też mu nie wychodziło, ale byłem tym zachwycony. Poziom emocji, jaki mi wtedy towarzyszył, był niesamowity. Wtedy zrozumiałem, co muzyka może zrobić z człowiekiem. Byłem pod wrażeniem tego, że tata gra i śpiewa. Zasiało to we mnie miłość do twórczości — nie tylko do muzyki, ale też do literatury. O tym zresztą napisałem piosenkę — „Mistrz gitary”. Znalazła się na mojej płycie „W poszukiwaniu (bez)sensu”. Ta piosenka nie jest ani o mnie, ani nawet o Jimim Hedrixie, ale mistrzach, jakimi są nasi rodzice. Jeżeli ojciec wyjdzie i zagra w piłkę z dzieciakiem, to staje się dla niego Robertem Lewandowskim. Jeśli zagra na gitarze, też jest bohaterem, z którym można góry przenosić. Pewnie gdyby kiedyś tata nam nie grał, dzisiaj byśmy nie rozmawiali. Pewnie robiłbym coś innego. A tak odnalazłem swoją ucieczkę od problemów.

— Gitara jest więc lekiem na całe zło?
— Bardziej trzeba kontemplować dobro niż zło. Jesteś tym, czym się karmisz. Długo jednak koncentrowałem się na gitarze samej w sobie. Przez długi czas byłem tylko gitarzystą do wynajęcia. W pewnym momencie zorientowałem się, że to tylko instrument. Że to narzędzie do przekazywania emocji, które siedzą we mnie. To mnie otworzyło na działalność autorską. Oczywiście próbowałem to robić całe życie, ale teraz jestem tego świadomy i bardziej konsekwentny.

— Czyli jesteś już dojrzałym muzykiem…
— Na pewno nie! Cały czas mam wielki głód tworzenia, pisania i grania. Bardzo późno odważyłem się występować pod swoim nazwiskiem. W moim odczuciu narodziłem się po raz drugi jako muzyk. Jestem dziś w nowej roli. To mnie tak pasjonuje w tym momencie, że czuję się jak dziewiętnastolatek, a 24 listopada kończę 43 lata. Są takie dni, gdy myślę, że to, co teraz robię, powinienem robić 20 lat temu. Ale to pewnie nie było takie samo. Poza tym czuję ekscytację w związku ze swoimi koncertami. Możemy gdybym zaczynał w ten sposób wcześniej, dzisiaj odcinałbym kupony i wychodził na scenę jakbym szedł do pracy. Nie chciałbym grać w charakterze „jobiarza”. Nie chciałbym mówić, że jadę na „joba”, a nie na koncert. Ze swojego słownika wykasowałem słowo job, które jest powszechne wśród muzyków. Uważam, że gram koncerty. Gdy grałem z Markiem Piekarczykiem, on bardzo mocno wbił mi to do głowy. Przy nim nie można było mówić, że jest job, ale koncert. Wydaje mi się, że to ludzie wyczuwają.

— Może to kwestia pokolenia?
— Wychowałem się na rock’n’rollowych i punkowych artystach. Oni wciąż mają swój przekaz i energię. Serwują coś, co jest dla nas ważne. Nie bez powodu koncert Kultu trwa za każdym razem trzy godziny. Cały czas jest na nim masa ludzi wszystkich pokoleń. Młodszym wykonawcom czasami brakuje tej pasji. Nie wszystkim, ale zdarzają się takie przypadki. Kazik od lat śpiewa o tym, co nas dotyczy. Kiedyś, gdy czasy były, jakie były, czuliśmy się wzmocnieni, a muzyka niosła wręcz duchową pomoc.

— Ciebie ludzie słuchają…
— Warto robić to, co się czuje. Dla mnie największą motywacją jest to, że grać i robić rzeczy, które mnie fascynują i dają mi radość. Myślę, że jeżeli ja czuję radość z tego, co robię, to być może komuś też to sprawi przyjemność. Jeżeli tylko ja jestem szczęśliwy, to i tak już dużo. Kiedyś zapytano Wyntona Marsalisa, amerykańskiego trębacza i kompozytora jazzowego, czy jazz jest muzyką tylko dla muzyków. On odpowiedział, że muzyka, którą grasz, zawsze jest dla słuchacza. Pierwszym jesteś ty sam. To dokładnie to. Tworzę dla siebie, licząc na to, że znajdzie się paru ludzi, którzy czują podobnie.


Paweł "Kadłub" Stankiewicz — gitarzysta, kompozytor, producent muzyczny, aranżer, wokalista. Pochodzi z Olsztyna. Twórca musicalu dla młodzieży „Kongo”, autor dwóch płyt autorskich: instrumentalnej „Szmeterlingi” oraz „W poszukiwaniu (bez)sensu” na której obok mocno zakorzenionych w blues-rockowym graniu dźwięków gitar różnej maści, mandolin oraz innych instrumentów elektrycznych i akustycznych, ważnym elementem są poruszające teksty, wyrażające niezgodę na kulturę upokarzania i przemocy, ale przede wszystkim poszukujące prawdy o człowieku w jego osobistej relacji ze samym sobą.

Artystę będzie można usłyszeć już w najbliższy czwartek (23 listopada) w olsztyńskiej Galerii Sowa. "Kadłub" pojawi się na scenie w towarzystwie Sir Nylon McSteel i Kornela Jasińskiego. Koncert rozpocznie się o godzinie 19.00.

Fot. archiwum prywatne

ADA ROMANOWSKA