"Fantastyczny Matt Parey" w kinach od piątku(Wideo)

2023-09-08 08:42:21(ost. akt: 2023-09-08 09:02:19)
 "Fantastyczny Matt Parey"

"Fantastyczny Matt Parey"

Autor zdjęcia: TVP

Nim został papieżem polskiej fantastyki i ojcem chrzestnym komiksu, chciał być prominentnym krytykiem filmowym, ale to środowisko okazało się bardzo hermetyczne. Miast krytykiem, Maciej Parowski stał się więc właśnie bohaterem filmowym. "Fantastyczny Matt Parey" w kinach od piątku.
Mógł być jednym z wielu świetnych pisarzy, a był przede wszystkim świetnym redaktorem – jednym z niewielu. "Sapkowski, Dukaj i wielu, wielu innych – niemal cała polska fantastyka w ostatnich czterech dekadach powstała albo z inicjatywy Parowskiego, albo jemu na złość" – napisał Wojciech Orliński, dzień po jego śmierci (wyborcza.pl, 2019).

"Był kustoszem pamięci rodzimej fantastyki, byłoby rzeczą niegodną zapomnieć i o nim. A nieprędko pewnie zdarzy się znów taki kronikarz i redaktor, zdolny odsunąć się trochę w cień, by przede wszystkim mówić o innych i troszczyć się o ich dorobek" – ocenił w opublikowanym w "Tygodniku TVP" (listopad 2019) tekście "Osamotniony, staroświecki, dziwaczny. Poszedł dalej w ciemność…" Krzysztof Wołodźko.

"Nie ma chyba znaczącego autora fantastyki w Polsce, który zadebiutował po 1982 r., a którego teksty nie przeszłyby przez ręce Maćka. On znalazł w tym swoje powołanie życiowe, realizował się w tym. Lubił pracować nad tekstami, lubił rozmawiać z autorami, pokazywać, co w tekście dobre, a co marne, co warte rozwinięcia. Wychowywał ich w ten sposób" – powiedział PAP Marek Oramus, inicjator powstania filmu "Fantastyczny Matt Parey".

Dokument wyreżyserowany przez Bartosza Paducha - współscenarzystą jest Sebastian Wojtkowski - to próba zrozumienia fenomenu redaktora odpowiedzialnego za kilka pokoleń pisarzy polskiej fantastyki i twórców komiksu. Maciej Parowski był akuszerem "Wiedźmina" Andrzeja Sapkowskiego i nominowanej do Oscara "Katedry" Tomasza Bagińskiego (według opowiadania Jacka Dukaja); "wychowawcą" m.in. Jacka Piekary, Rafała Ziemkiewicza, Jacka Komudy, Marka Baranieckiego, Andrzeja Pilipiuka, Szczepana Twardocha; współtwórcą kultowego dla polskich miłośników komiksu "Funky Kowala".

Paradoksalnie, z fantastyką zetknął się stosunkowo późno. Między bajki robotów można włożyć opowieści, że Stanisław Lem zaczął pisać swoje powieści, dowiedziawszy się pod koniec 1946 r. o narodzinach Macieja Parowskiego – choć debiut mistrza "Astronauci" ukazał się raptem pięć lat później. Z osobistych wspomnień Parowskiego wynika, że wcześnie zafascynował się Conradem – podsuniętym przez ojca, inżyniera i wykładowcę Politechniki Warszawskiej.

Oramus zapamiętał, że kiedy się poznali w redakcji "Politechnika", Maciej wcale nie interesował się fantastyką naukową. "Chciał wtedy zostać prominentnym krytykiem filmowym – ale to było środowisko bardzo hermetyczne" – wspominał.

Te dawne marzenia Parowskiego zostały dość symbolicznie spointowane w grudniu 2015 r. kiedy to nie wpuszczono go na prasowy pokaz "Gwiezdnych wojen", bo nie wysłał maila potwierdzającego obecność. Paniom z firmy Lucas Film nazwisko Parowski nic nie mówiło. "To tak, jakby papieża nie wpuścić na mszę!" – komentowali w mediach społecznościowych oburzeni fani fantastyki. Sytuacja ta została przywołana w filmie w formie efektownej animacji – co wcale nie ujęło jej dramatyzmu.

Trzy lata wcześniej wpuszczono go na film "W ciemności" Agnieszki Holland, który w napisach końcowych miał informację, że główny bohater zginął, ratując córkę spod kół sowieckiej wojskowej ciężarówki, a na jego pogrzebie ktoś miał powiedzieć, że ta śmierć to "kara boska za ratowanie Żydów". Konferencja prasowa po seansie opóźniła się, gdyż, równolegle z projekcją dla dziennikarzy, odbywał się pogrzeb jednego z twórców filmu, który zginął w wypadku samochodowym. Gdy przedstawiciel dystrybutora oficjalnie poinformował o przyczynach opóźnienia, Parowski burknął scenicznym szeptem: "To jest kara boska za robienie takich filmów…". Poza fantastyką czytał też bowiem z upodobaniem Chandlera.

Z wykształcenia magister inżynier elektryk, po studiach na Politechnice Warszawskiej z nakazu pracy trafił do Zakładów Wytwórczych Lamp Elektrycznych im. Róży Luksemburg w Warszawie, skąd po kilku latach – zrezygnowawszy z pewnej i intratnej jak na warunki PRL posady – oddalił się w stronę pisania. Trafił do tygodnika "Politechnik". Pismo miało jeszcze przedwojenną komunistyczną tradycję, co zjednywało mu życzliwość ówczesnych władz, i niewielki, 10-tysięczny nakład, co z kolei sprzyjało kolportowaniu niepoprawnych treści. Było zdecydowanie niszowe – rozsławił je dopiero Stanisław Bareja w "Misiu", gdzie posłużyło jako opakowanie zastępcze dla sprzedawanego w kiosku z gazetami mięsa z pokątnego uboju.

W "Politechniku" zaniepokoił się, dowiedziawszy się, że istnieje fantastyka naukowa, dziedzina literatury, na której się kompletnie nie zna i "jej nie kontroluje". "A na jej temat toczą dyskusje koledzy redakcyjni. Pewnego dnia zwrócił się do mnie i Mirka Kowalskiego, późniejszego szefa podziemnej Niezależnej Oficyny Wydawniczej, żeby mu podrzucić parę tytułów" – powiedział Marek Oramus. "Szybko nadrobił zaległości – rocznie ukazywało się wtedy paręnaście książek – i jak my oraz pół młodej Polski zafascynował się tą literaturą" – dodał.

Pomógł w tym być może znów film, konkretnie "Obcy – ósmy pasażer Nostromo" Ridleya Scotta, którego polska premiera odbyła się w 1980 r. "Maciej niewątpliwie dostrzegł, że twórcy filmu – nagrodzonego Oscarem i uznanego przez Bibliotekę Kongresu Stanów Zjednoczonych za dzieło +znaczące kulturowo+ – musieli inspirować się jego ukochanym Conradem" – wspominał Oramus.

Fantastyka nie stała się dla Parowskiego eskapizmem. Nie bujał w fantastycznych obłokach daleko od ziemi, raczej – odwołując się do Lema – powracał z gwiazd, starając się wykazać, że rozrywka nie musi być tania, płocha i bezmyślna. Robił to przez kolejne 30 lat z okładem jako kierownik działu literatury polskiej w "Fantastyce". "Uzmysłowił nam, jak ważną częścią kultury narodowej jest kultura popularna" – napisał w liście odczytanym podczas jego pogrzebu prezydent Andrzej Duda. "Że podziały na to, co w kulturze uznaje się za +wyższe+ i +niższe+, bywają sztuczne i mylące. Fantastyka naukowa jest tego znakomitym świadectwem" – podkreślił.

"W czasach, gdy literatura staje się festiwalem nieustannej autopromocji, a pisarze – egotycznymi celebrytami pracującymi coraz częściej nie tyle na sukces Słowa/słowa, co żyjącego z niego Kapitału/kapitału – Parowski, nie tylko w swojej fantastycznej niszy, jawi się jako człowiek kompletnie już staroświecki i dziwaczny w swych kronikarsko-interpretatorskich pasjach" – napisał Krzysztof Wołodźko.

W filmie "Fantastyczny Matt Parey" oglądamy fragment telewizyjnego talk show z końca lat 90. – Anda Rottenberg i Janusz Głowacki patrzą na Parowskiego, Sapkowskiego i ich czytelników, z wyraźnym niedowierzaniem, pewnym niesmakiem, jak na przybyszy z innej planety.

Reżyser dokumentu Bartosz Paduch, fan i kronikarz popkultury, rychło pojął, że o Parowskim trzeba opowiadać, odwołując się do fantastyki również w warstwie wizualnej. Dlatego tempo ekranowej narracji nadają pomysłowe animacje z udziałem tytułowego Matta Pareya – wizualnego alter ego bohatera stworzonego przez niego samego na kartach komiksowej serii "Funky Koval".

"Marzeniem reżysera było zresztą, by autorem tej części filmu był twórca oryginalnego Kovala – Bogusław Polch. Na przeszkodzie stanęła jednak choroba, a następnie śmierć rysownika. Ostatecznie o graficzną oprawę filmu zadbał inny komiksowy twórca – Krzysztof Ostrowski" – przypomniał w recenzji Rafał Pawłowski (interia.film).

Kolejnym atutem filmu jest muzyka Marka Bilińskiego.

"Bardzo ciekawie wypada w filmie refleksja o przemijaniu, a także to, jak oddano złożoność pokoleniowej wymiany. Oglądamy wielu starszych panów z rozrzewnieniem wspominających tamte czasy" – napisał w recenzji Michał Kujawiński (naekranie.pl).

"Starsi panowie" opowiadają w pewnym momencie o niezwykłej dostępności, otwartości i serdeczności Macieja Parowskiego, który bynajmniej nigdy nie trzymał w tajemnicy numeru swego domowego telefonu – dzwonił do niego kto chciał. Chwilę później niżej podpisany uświadamia sobie, że wciąż ten numer pamięta. (PAP)

Autor: Paweł Tomczyk