Dawny Johannisburg. Rodzina landrata Mullera część I Anne Marie: Kogóż mam się lękać...

2023-02-26 05:50:00(ost. akt: 2023-02-26 06:11:40)
Dawny Johannisburg.

Dawny Johannisburg.

Autor zdjęcia: Pocztówka z książki Ryszarda Wojciecha Pawlickiego „Dawny Pisz w stu ilustrowanych opowieściach”

Nazwisko Muller w dawnym Johannisburgu, jak również w Niemczech było bardzo popularne. Muller śmiało mógłby konkurować z polskim Kowalskim. Nie chodzi tu jednak o analizę powszechności występowania danego nazwiska lecz o rodzinę, której członkowie zapisali się nie tylko w historii naszego powiatu, ale również II wojny światowej oraz we wzajemnych polsko-niemieckich relacjach. Jednocześnie historia ta skłania do głębszej refleksji i zastanowienia się nad ludzkimi losami, życiowymi wyborami i ich konsekwencjami.
Postać Maximiliana Augusta Mullera dla mieszkańców Pisza nie jest znana. W opublikowanych do tej pory monografiach miasta jest o nim jedynie wzmianka, że w latach 1888 -93 sprawował funkcję landrata, czyli piskiego starosty. Co zatem zrobił dla powiatu piskiego Maximilian Muller, żeby czytelnicy „Gazety Piskiej” poświęcili mu swoją uwagę?

Odpowiedzią jest rozwój gospodarczy i zmiany społeczne jakie w tym czasie nastąpiły w powiecie piskim. W okresie II połowy XIX wieku nastąpił niebywały rozwój tych terenów, który trwał do I wojny światowej. Zrealizowane w tym czasie inwestycje infrastrukturalne były podstawą tego rozwoju /kolej, drogi/.

Powstała również silna i sprawna administracja ukierunkowana na germanizację miejscowej ludności. Jej przedstawicielem był landrat Muller. Jego nazwisko należy bezpośrednio łączyć z powstałym w roku 1890 wielkim garnizonem wojskowym i poligonem w Orzyszu.

Ten olbrzymi kompleks militarny stanowił dla gospodarki powiatu potężny impuls rozwojowy. Szczególnie w rolnictwie, usługach i handlu. Powodzenie realizacji tak ogromnej inwestycji w dużej mierze zależało od zaangażowania oraz sprawności ówczesnego landrata w zabiegach o jej pozyskanie.

Co zatem zadecydowało, że ten ogromny kompleks wojskowy powstał akurat na naszym terenie? Czy o tym zadecydowała tylko duża ilość lasów, niska jakość gleb oraz siła przekonywania landrata, czy być może inne względy? Do takich rozważań skłaniają koligacje rodzinne Mullera.

Jego małżonka baronowa Maria Meluzyna z domu von Bulow wywodziła się z najwyższych kręgów niemieckiej arystokracji i władzy. Z tego starego rodu /XIII w./ wywodziło się wielu niemieckich generałów i wybitnych polityków, między innymi Bernhard von Bulow, w latach 1900 - 1909 kanclerz II Rzeszy. Przy takich koneksjach zabiegi landrata musiały zakończyć się sukcesem. W naszym mieście urodziła się dwójka ich dzieci - córka Anne Marie w roku 1891 i syn Claus Maximilian w roku 1892.

Nie wiemy, jak długo rodzina mieszkała w Piszu i kiedy stąd wyjechała /zapewne po zakończonym urzędowaniu/. Pewnym natomiast jest, że od czasów landrata Mullera do dnia dzisiejszego wojsko w powiecie piskim zagościło na stałe.

 Anna Maria Muller
Anne Marie Muller (fot.gronowo.leszno.eu)

Anne Marie do liceum uczęszczała w Merseburgu /Międzybórz/ w okręgu Saale, języka francuskiego uczyła się w Genewie. Uzdolniona była muzycznie. Od roku 1912 studiowała grę na fortepianie w Królewskim Konserwatorium w Berlinie. W roku 1919 wyszła za mąż za Kurta Mullera, właściciela dóbr ziemskich w Górznie w powiecie leszczyńskim, w Wielkopolsce.

Po roku 1920 na mocy Traktatu Wersalskiego, Górzno i powiat leszczyński wrócił do Polski, a Kurt Muller stał się jednym z najbardziej znanych działaczy mniejszości niemieckiej. Ich pałac był w międzywojennej Polsce salonem życia kulturalnego i społecznego. Bywali tam znani i utytułowani niemieccy artyści, pisarze, kompozytorzy.

Po śmierci męża w 1933 r. Anne Marie samodzielnie prowadziła trzy majątki rolne /ponad 2000 ha/ oraz angażowała się społecznie. Zajmowała się także wychowaniem dzieci, córki Waldtraut i syna Wolframa, który zginął w 1943 r. pod Kijowem. Przez miejscową polską społeczność była szanowana.

Pod koniec II wojny światowej, w styczniu 1945 r. przed nadchodzącą Armią Czerwoną uciekli wszyscy domownicy, ewakuowała się wieś, uciekł Wehrmacht. Ostrzegano ją, że po nadejściu Rosjan czeka ją śmierć. Ona postanowiła zostać. Pani na Górznie, jak mówiono na nią w okolicy, pozostała sama, samiuteńka wśród Polaków. Anne Marie swoje przeżycia opisała we wspomnieniach, które jej córka Waldtraut pod koniec lat 70-tych ub.w. opublikowała w Niemczech.

W Polsce wspomnienia pod tytułem „Kogóż mam się lękać? Wspomnienia Wielkopolskiej Niemki.” wydane zostały przez Stowarzyszenie Pisarzy Polskich O/Poznań w roku 2000.

Książka nie tylko oddaje grozę i atmosferę tamtych dni, ale ma również głęboki wymiar duchowy i religijny. Anne Marie pozostając w Górznie zdała się wyłącznie na Boga, wierząc że nie przydarzy się jej nic czego Bóg dla niej nie przewidział. Autorka będąc osobą o szerokich horyzontach, w doświadczeniach, które ją spotykały widziała palec Boży. Woli Boga z całkowitą ufnością się poddała.

W krótkim czasie po wkroczeniu wojsk sowieckich została zabrana z pałacu do siedziby NKWD w Lesznie. Przekonana, że po przesłuchaniu powróci - już nigdy do pałacu nie wróciła. Przekazana została stronie polskiej. Wielokrotnie była przesłuchiwana i przenoszona do różnych ośrodków zatrzymań. Najdłużej była przetrzymywana w utworzonym po wojnie obozie pracy przymusowej dla Niemców w Gronowie, w pow. leszczyńskim.

Zaznała wiele okrucieństw i upokorzeń. Poddała się ze spokojem woli Boga modląc się w chwilach zwątpienia i strachu. Swój los postrzegała jako karę za to, co naród niemiecki uczynił, a poniżenia i cierpienia jakich doznała za zapłatę, którą ona musi wyrównać. Anne Marie pisze:

„Ileż cierpienia spadło na nasz naród. Mogliśmy przeczuwać, jak ogromny jest wymiar naszych win przed Bogiem, którymi obarczony był nasz naród. W ciągu najbliższych miesięcy mieliśmy się wiele dowiedzieć.”

W innym miejscu pisze o niezbędności odpokutowania: „Myślę, że odpokutowałam chociażby cząstkę za niesprawiedliwość, którą wyrządzało moje otoczenie”. Pisze również, że nie miała świadomości i nie wiedziała ze względu na wszechobecną propagandę tego, co jej rodacy uczynili.

Autorka pisze: „... Polka podwinęła rękaw i pokazała mi pięć wypalonych na skórze cyfr, wymawiając w tym jedno słowo: Auschwitz. Jeśli taka dziewczyna, być może za pięćdziesiąt lat, spocznie w trumnie – wciąż będzie jeszcze mówić, że to zrobili Niemcy, gdyż cyfr tych nie da się zetrzeć. Z jakże ciężkim sercem patrzyło się i słuchało o tych sprawach."

Po zwolnieniu z obozu Anne Marie mieszkała w Gdańsku i Poznaniu, także u polskich rodzin. Sprzątała mieszkania, prała, opiekowała się dziećmi. Często chodziła do kościoła i uczestniczyła w katolickich nabożeństwach. Również dzięki pomocy Polaków udało się jej w lutym 1949 r. wyjechać z Polski i połączyć z córką w Niemczech.

Niezwykłą wartością tych wspomnień jest stosunek Anne Marie do Polaków i Polaków do niej.

Podkreśla, że gdy ją zamknięto i poniżano, jej polscy pracownicy, polscy właściciele sklepów, dawni znajomi starali się jej pomóc na wszelkie sposoby. Wielkopolscy Polacy wstawiali się za nią u władz, podrzucali żywność, ubranie. Jak pisze byli blisko niej.

Autorka przedstawia te relacje takimi, jakie one były, niczego nie lukruje. Przybyli Polacy ze Wschodu przywieźli ze sobą straszne doświadczenia związane z okupacją niemiecką. Nastąpiła nienawiść i rewanżyzm.

O swoim pobycie w obozie w Gronowie pisze: „ … powiedziano nam: Robimy tylko to, co robiliście z naszymi, ale was nie zagazujemy, bo Polacy nie są zdolni do tego” Przykro było tego słuchać. Tego co się działo w naszym narodzie, człowiek by się nawet nie domyślał”.

Była świadoma, że to co ją spotkało było swego rodzaju zapłatą za ogrom zbrodni dokonanych na milionach Polaków przez jej rodaków. Głęboka wiara w Boga pozwoliła Anne Marie przetrwać ten czas oraz zachować godność i człowieczeństwo. W Niemczech zamieszkała w dwupokojowym mieszkaniu w małej miejscowości Gronau w Westfalii. Zmarła w wieku 88 lat w Bruhl koło Kilonii w roku 1979. Po jej śmierci córka opublikowała jej wspomnienia.

Zebrał i opracował Andrzej Knyżewski

Pałac w Górznie
Pałac w Górznie (fot. lesznoregion.pl)


Od autora
Jeśli czytelnicy „Gazety Piskiej” będą w okolicach Leszna warto odwiedzić piękny park, jezioro i pałac w Górznie mając świadomość, że właścicielka tych dóbr pochodziła z naszego miasta i w tak pozytywny sposób zapisała się w pamięci mieszkańców tej ziemi. Wspomnienia Anny Marii - zwłaszcza w dzisiejszych czasach - mają dla obu narodów ogromne znaczenie we właściwym rozumieniu konsekwencji II wojny światowej i za to należy się jej wielki szacunek także w naszym mieście. Pragnę podziękować Pani Monice Glapiak – dyrektor Gminnego Centrum Kultury w Krzemieniewie za udostępnienie materiałów na temat A. Muller.