Wojna na Ukrainie: Jaki jest cel amerykańskich manewrów dyplomatycznych?

2022-11-07 12:41:16(ost. akt: 2022-11-07 12:46:53)
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski

Autor zdjęcia: Twitter

Kijów przygotowuje się na blackout – sytuację, kiedy nie będzie światła, ogrzewania, łączności i wody. Mer miasta, Witalij kliczko zaapelował, by mieszkańcy miasta gromadzili zapasy na tego rodzaju ewentualność.
Mer zapowiedział również stworzenie 1000 punktów, w których zmarznięci mieszkańcy Kijowa będą mogli się ogrzać. Jednak na 3 mln miasto „może to nie wystarczyć”. Z tego też powodu ci mieszkańcy ukraińskiej stolicy, którzy mają krewnych w miejscowościach, gdzie system energetyczny nie został zniszczony powinni rozważyć „przeniesienie się tam na pewien czas”.

Jak informuje portal wPolityce.pl słowa Kliczki wskazują na to, że sytuacja zaczyna być krytyczną, a władze mają niewiele realnych scenariuszy odpowiedzi na to, co może stać się w najbliższych tygodniach. Dziennikarze The New York Times przytaczają słowa Romana Tkaczuka, odpowiadającego za kwestie bezpieczeństwa w ukraińskiej stolicy, który powiedział im, że rozważany jest scenariusz pełnej ewakuacji ludności cywilnej, jeśli sytuacji związanej z zaopatrzeniem w energię elektryczną nie uda się opanować.

Nie będzie wówczas również ani dostaw ciepła, ani wody i mieszkańcy Kijowa mogą dostać z 12 godzinnym wyprzedzeniem sygnał do ewakuacji. Już obecnie Tkaczuk ocenia, że 40 proc. ukraińskiego systemu energetycznego zostało zniszczone lub uszkodzone w stopniu uniemożliwiającym jego ciągłe funkcjonowanie. Rosyjska kampania atakowania infrastruktury krytycznej na Ukrainie nie zakończy się, bo - jak informuje niemiecki Bild - na wojskowej części moskiewskiego lotniska Wnukowo przed trzema dniami wylądował samolot transportowy Ił-76 firmy Pouya Air. Jest to objęty amerykańskimi sankcjami przewoźnik, z którego usług korzystają władze w Iranie.

Pytani przez dziennik eksperci są zdania, że na pokładzie lecącego z Teheranu do Moskwy samolotu znajduje się kolejna partia irańskich dronów kamikadze Shahed. Nawiasem mówiąc, analitycy waszyngtońskiego think tanku ISW są zdania, że w zamian za dostawy sprzętu wojennego Iran oczekiwać będzie od Moskwy wsparcia w postaci transferu technologii w ich programie nuklearnym. Oceny ISW opierają się na artykule CNN sprzed dwóch dni, w którym dziennikarze tej stacji, powołując się na anonimowe źródła w amerykańskim wywiadzie, napisali o obawach, iż z tego rodzaju transferem technologii możemy mieć do czynienia. W lipcu Anthony Blinken mówił publicznie, że irański program nuklearny przyspiesza i pozyskanie przez Teheran broni jądrowej jest realnym scenariuszem. Póki co, nie mamy twardych faktów na to, że tego rodzaju obawy stają się realnością, ale warto odnotować i to, że podobne spekulacje związane są również z Koreą Płn. W związku z faktem przybycia pierwszego pociągu do Rosji z tego kraju, który jak się uważa, przewoził sprzęt wojskowy i amunicję, zaczęły się spekulacje czy ostatnie próby rakietowe Pjongjangu i zapowiedziany kolejny test nuklearny nie są związane z kooperacją reżimu Kima z Moskwą. W Seulu nie tylko rośnie zaniepokojenie, ale coraz liczniejsze, a można nawet powiedzieć, że dominujące stają się głosy na rzecz rozpoczęcia przez Koreę Płd. własnego programu jądrowego. Za tego rodzaju opcją opowiedział się ostatnio na łamach The Diplomat Seong-Chang Cheong, dyrektor studiów północnokoreańskich w Sejong Institute, ale kwestia nie ogranicza się tylko do debaty w środowiskach eksperckich. Otóż Yoon Suk-yeol, prezydent Korei Płd., powiedział, występując niedawno w Zgromadzeniu Narodowym, że z informacji, którymi dysponuje Seul wynika, iż Korea Płn. praktycznie zakończyła przygotowania do przeprowadzenia kolejnej, siódmej już w swej historii, próby nuklearnej.

Deklaracje te wywołały ożywioną dyskusję w Korei Płd., tym bardziej, że Kim Dzong Un, lider Północy, deklarował niedawno, że jego państwo „ma atomowy potencjał” i jest to „nieodwracalny fakt”, a także zapowiedział „wyprzedzający atak nuklearny” w razie zagrożenia z Południa. Po tych wypowiedziach, a także w związku z poparciem przez Pjongjang rosyjskiej agresji na Ukrainę, co może zwiastować również współpracę z Moskwą w domenie jądrowej, niektórzy eksperci w Stanach Zjednoczonych zaczęli mówić o fiasku polityki denuklearyzacji Korei Płn. W samej Korei Płd. w związku z agresywnymi wypowiedziami Kim Dzong Una, a także wobec niedawnej północnokoreańskiej próby z rakietą balistyczną, zdecydowanie rośnie liczba zwolenników powrotu Seulu do własnego programu budowy broni atomowej. W świetle kilku przeprowadzanych w latach 2021 – 22 badań opinii publicznej obecnie od 70 do 74,9 proc. obywateli Korei Płd. opowiada się za tego rodzaju polityką. Analitycy z instytutu SAND są zdania, że wskaźnik ten może wzrosnąć zdecydowanie powyżej 80 proc., jeśli Korea Płn. przeprowadzi kolejną próbę jądrową.

Głównym przedmiotem dyskusji w Seulu jest to czy amerykański parasol jądrowy okaże się wystarczającym. Większość ekspertów jest zdania, że Waszyngton nie odwoła się do swego potencjału , jeśli Korea Płn. zaatakuje przy użyciu broni masowego rażenia Południe. Pjongjang dysponuje bowiem środkami przenoszenia zdolnymi osiągnąć kontynent amerykański, a to, zdaniem uczestniczących w debacie ekspertów, zmienia amerykański rachunek strategiczny i czyni wątpliwym skłonność do udzielenia atomowej odpowiedzi, jeśli w grę wchodzić będzie istnienie jednego z wielkich amerykańskich miast. Koreańczycy z południa chcieliby mieć w związku z tym własną broń jądrową. Z sondaży przeprowadzonych przez Chicago Council of Global Affairs wynika, że za taką opcją jest 67 proc. ankietowanych, podczas gdy jedynie 9 proc. liczy na parasol amerykański, w tym dyslokację broni jądrowej na półwysep. W Seulu uważa się również, że ewentualne zbrojenia nuklearne Korei Płd. może skłonić Pekin do poważniejszego niż do tej pory podejścia do kwestii denuklearyzacji Północy i może otworzyć drogę do realnych w tej kwestii negocjacji. Wydaje się zatem, że w odpowiedzi na kolejną północnokoreańską próbę jądrową Seul może wypowiedzieć traktat o nierozprzestrzenianiu broni atomowej i wznowić własny program. Jak się szacuje Korea Płd., dysponuje obecnie możliwościami skonstruowania nawet 4 tys. ładunków nuklearnych a to może oznaczać, że na Półwyspie Koreańskim czekać nas może wyścig w tej domenie i gra nerwów.

Ale kwestie proliferacji broni jądrowej, ewentualnego przyspieszenia irańskiego programu nuklearnego budzą też, co zrozumiałe, emocje w Izraelu. Tzachi Hanegbi, wielokrotny minister w rządach koalicyjnych tworzonych przez Likud, od 35 lat współpracujący blisko z Binjaminem Netanjachu, napisał, że jego zdaniem, jeśli Amerykanie nie zatrzymają irańskiego programu nuklearnego, to nowy premier Izraela z pewnością wyda rozkaz lotnictwu, aby zniszczone zostały instalacje nuklearne w Iranie, które postrzegane są w kategoriach egzystencjalnego zagrożenia.

Do ewentualnej eskalacji jest jeszcze daleko, ale jeśli mówimy o powrocie kwestii nuklearnej to w tym wypadku w kategoriach zagrożenia postrzegane jest nie tylko użycie przez Rosjan tego środka presji. Również załamanie się obecnego porządku nierozprzestrzeniania broni jądrowej, co wydaje się scenariuszem nawet bardziej prawdopodobnym niż wojną jądrowa, jest oceniane jako zjawisko potencjalnie groźne. Samo ryzyko użycia przez Rosję tego rodzaju broni również oceniane jest jako poważne, o czym najdobitniej świadczą doniesienia, jakie pojawiły się w mediach po spotkaniu kanclerza Scholza z Xi Jinpingiem.

Ten ostatni miał powiedzieć, że Pekin odrzuca „użycie broni jądrowej” na kontynencie europejskim, a niemiecki kanclerz powiedział, że warto było pojechać do Pekinu tylko po to, aby usłyszeć tego rodzaju deklarację. Teraz oczekuje się, że Chiny wykorzystają specjalne relacje, jakie mają z Putinem, aby wpłynąć na Moskwę odwodząc ją od posługiwania się atomową retoryką. Otwarcie, w czasie wspólnej konferencji prasowej z premierem Li Keqiang, mówił o tym Scholz.

Te wydarzenia budują kontekst niedawnej, niezwykle interesującej wizyty, Jaka Sullivana, doradcy Bidena ds. Bezpieczeństwa Narodowego w Kijowie. Jak informuje Washington Post, jednym z jej celów było przekonanie władz w Kijowie, aby „były one bardziej otwarte” na perspektywę rozmów z Moskwą. Musimy dobrze rozumieć dynamikę sytuacji, bo u nas często - w związku z tym, co się dzieje - pojawiają się myśli o „zdradzie”, „porzuceniu” Kijowa przez amerykańskiego sojusznika, co ma raczej związek z zakorzenionymi lękami i obawami, a nie z tym, jak kształtuje się linia polityki Waszyngtonu. Nie ma mowy o żadnym porzuceniu, bo Sullivan zapewniał jednocześnie Zełenskiego, że amerykańska pomoc wojskowa nie zostanie po wtorkowych wyborach do Kongresu wstrzymana.

Świadczy o tym choćby ostatni, wart 400 mln dolarów, pakiet pomocy wojskowej dla Kijowa, w skład którego wchodzą czołgi, a także fakt, że amerykański polityk odbył naradę z przedstawicielami sił zbrojnych Ukrainy, gdzie był w szczegółach informowany o sytuacji na froncie. Obawy, co do kontynuowania amerykańskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy, wzrosły po tym, jak dziennik The Wall Strret Journal opublikował sondaż, z którego wynika, że obecnie 48 proc. wyborców Republikanów jest zdania, iż Ameryka robi „zbyt wiele” dla Ukrainy. Od ostatniego badania wskaźnik ten w tej grupie wzrósł o 6 proc., a od lutego, kiedy zwolennicy tego poglądu stanowili jednocyfrową mniejszość, kilkukrotnie. Ta zmiana nastrojów jest, jak można przypuszczać, wynikiem fali pesymizmu wśród amerykańskich wyborców na tle polityki gospodarczej Bidena. W ostatnim sondażu ogólnokrajowym Republikanie w skali całego kraju przegonili o 2 proc. Demokratów, podczas gdy jeszcze latem ci ostatni mieli przewagę.

Jak piszą dziennikarze The Washington Post, Sullivan w Kijowie próbował przekonać Zełenskiego, że decyzja tego ostatniego, aby nie rozmawiać z Putinem była politycznym błędem. Przed spotkaniem państw grupy G-20 w Indonezji rośnie bowiem w skali świata przekonanie, że wojnę na Ukrainie, ze względu na jej negatywny wpływ na sytuację globalną, trzeba zakończyć. Ostatnie zwycięstwo Luli w Brazylii i sygnały o możliwym sojuszu między nim a premierem Indii Modim, wzmacnia, w skali globalnej, „opcję pokojową”. Te nastroje sprawnie wykorzystuje Moskwa, mówiąc o gotowości do rozmów, oczywiście na warunkach Rosji. Stanowisko Kijowa, odrzucanie perspektywy negocjacyjnej, a także ostatnie deklaracje Zełenskiego o tym, że po wojnie chce on świętować zwycięstwo na Krymie, zaczynają być odczytywane jako maksymalistyczne. Utrudnia to amerykańskiej dyplomacji budowę obozu międzynarodowej presji na Rosję po to, aby ta zrewidowała swe cele wojenne. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że Putin nie potwierdził jeszcze swego udziału na szczycie w Indonezji. Wydaje się, że gdyby Amerykanie, którzy - jak informują media - robią wszystko, aby Biden nie zetknął się w jego trakcie z Putinem, będą bliscy zbudowania porozumienia w sprawie presji na Rosję po to, aby w konsekwencji usiąść do stołu rokowań na warunkach akceptowalnych dla Kijowa, to wówczas Putin może na Bali w ogóle nie przyjechać. To oznaczałoby izolację Rosji i umożliwiało Waszyngtonowi kolejne manewry dyplomatyczne, w tym działanie na rzecz nałożenie pułapu cenowego na rosyjską ropę naftową.

Mamy zatem do czynienia z rozgrywką o charakterze dyplomatycznym, której celem jest zbudowanie w wymiarze globalnym przekonania na temat tego, kto jest odpowiedzialny, że wojna trwa nadal. Ale już to świadczy o tym, że zaczynają dominować nastroje na rzecz jej możliwie szybkiego zakończenia. Czy musi oznaczać to zgniły pokój? Niekoniecznie, choć sprawa przyszłości Krymu wydaje się chyba przesądzona i maksimum, na co dziś może liczyć Kijów, to takie rozwiązanie, jak w przypadku Hong – Kongu, czyli dzierżawa półwyspu przez Rosję na czas oznaczony. Zakończyć wojnę można również wzmacniając militarnie jedną z walczących stron i pozbawiając drugą sojuszników, czyli perspektyw na jej wygranie. I o to chyba dziś toczy się gra. Amerykańskie manewry dyplomatyczne mają skłonić, zarówno Moskwę, jak i Kijów, aby obie stolice zaczęły poważnie traktować perspektywę rozmów pokojowych.

Źródło: wPolityce.pl