Dziękujemy Wam, bracia, za rzekę pomocy

2022-08-22 08:10:00(ost. akt: 2022-08-22 08:25:06)
Huculska poetka Hałyna mówi, że Polska i Ukraina były do niedawna jak dwa strumyczki, płynące obok siebie. Każdy ze swoją historią. Ta wojna spowodowała, że strumyki się połączyły w jedną wielką rzekę. Jadę to sprawdzić. Dołączam do misji, która wiezie 6 ton polskiej żywności do Ukrainy.
Zbyszek, Jarek, Sylwek i Stefan. Najpierw bus z przyczepką, a potem osobowy podążający jego śladem. Koło północy docieramy do Lwowa. Jest już godzina policyjna. Nasz hotel jest w centrum. Okna w kamienicach wokół przyciemnione grubymi zasłonami. Trochę hałasujemy. Zza zasłon widać sylwetki ludzi obserwujących, co się dzieje. Młoda dziewczyna wpuszcza nas do hotelu przez wielką metalową bramę. 500 hrywien za osobę za noc (1 zł to 8 hrywien). Wszędzie ciemno. Prosimy o piwo. — Alkohol sprzedawany jest u nas tylko między 12 a 16 – nie daje się przekonać dziewczyna. Okazuje się, że jest Rosjanką. Jej rodzice przeprowadzili się do Lwowa po II wojnie światowej. — Sława Ukrainie – sprawdzamy ją. — Herojam sława — odpowiada z uśmiechem.
Ona też jest już w tej rzece.

Zoja z Zaporoża

— Rano z ukraińskimi przyjaciółmi jedziemy na przedmieścia Lwowa. Piękny sklep z ceramiką. Wiktoria prowadzi nas schodami w dół. Spora piwnica. Zaadoptowana na mieszkanie. Prowizoryczne łóżka poustawiane jedno przy drugim na drewnianych podestach. Pod niskim stropem suszą się ubrania. Na szafkach przy łóżkach osobiste rzeczy i kosmetyki. Na ścianach zdjęcia, flagi Ukrainy, dziecięce rysunki i wiersze. Wita nas Zoja. Przed wojną mieszkała w Zaporożu. Pracowała z młodzieżą. Pisała wiersze, scenariusze, organizowała przedstawienia. Gdy przyszła wojna, zdecydowała się uciekać. Dzisiaj mieszka tutaj, w piwnicy, razem z czterdziestką innych uchodźców ze wschodu Ukrainy. Są pod opieką dobrego człowieka, Wołodymyra, właściciela firmy produkującej ceramikę.
— On bohater, a wy prawdziwi bracia — mówi Zoja i płacze. Przytula się do Zbyszka.
Rzeka płynie tu spokojnym, szerokim nurtem.


Jeepy dla armii

Mała dziewczynka ma dla nas prezenty: figurki z plasteliny. Przytula się ufnie do każdego z nas. I znowu łzy. Ojca nie widziała od marca. Tęskni. Jedziemy dalej. Nasi ukraińscy przyjaciele prowadzą nas na wschód.

Kilka godzin później spotykamy się w przydrożnym sklepie z Mikołajem. Wygląda jak rugbysta. Wysoki, wysportowany, szerokie ramiona i wypięta, umięśniona pierś. Wojskowa bluza i spodnie z ochraniaczami na kolana. Służy w jednostce specjalnej, najbliżej frontu jak się tylko da. Ufa nam. Wyjmuje smartfona. Pokazuje swój oddział i film z ćwiczeń.

Na jednym z nich leży z karabinem snajperskim. — 12,7 mm — wyjaśnia szybko. Jego oddział potrzebuje jeepów z napędem na cztery koła. Koniecznie diesle. Zbierają nimi rannych z miejsc, do których nie dojadą medycy. Te jeepy ratują życie, dlatego są takie ważne. Pakuje swój samochód i odjeżdża na wschód.
Rzeka potrzebuje jeepów. Więc będą jeepy — obiecuje Zbyszek.

Twaróg ze śmietaną

Wracamy na południowy szlak w kierunku Karpat. Jedziemy do naszego punktu docelowego, do Bystrca, wysoko w górach. Tam mieszka 50 rodzin, głównie Huculi, ale są też uciekinierzy ze wschodu. Co trzecia rodzina w Bystrcu ma żołnierza na froncie. W czerwcu jeden z nich wrócił w trumnie. Viking był dowódcą kompanii czołgów. Zginął podczas zwiadu. Jego samochód wpadł pod ostrzał artyleryjski. Zmasakrowane ciało mieszkańcy Bystrca pochowali niedaleko głównego wejścia do cerkwi pod koniec czerwca.

Mieszkamy u Maryi. Ma pokoje dla turystów, ale odkąd wybuchła wojna, niewielu ich tu przyjeżdża. Jemy późną kolację. Skromnie. Herbata z mięty, do tego twaróg ze śmietaną, ukraińskie leniwe ze słoniną i kiełbasa do czarnego chleba. Uzgadniamy rozdział przywiezionej żywności. Najwięcej dostaną rodziny, które mają żołnierzy na froncie. Tak będzie wszędzie. Na pierwszym miejscu potrzeby wojska, a później cała reszta.

Jest ciężko, nasi gospodarze mówią, że nie wszyscy pracujący tutaj dostają wypłaty. 75-letni Iwan, ojciec Maryi żyje z emerytury. Po przeliczeniu na złotówki, to 250 złotych miesięcznie, a ceny w Ukrainie wciąż rosną. Jakoś sobie radzi, bo życie na wsi jest tańsze niż w mieście. Jest wdzięczny za pomoc z Polski.

Góral w habicie

Z pobliskiej Dzembroni, podobno najpiękniejszego miejsca w Karpatach, po żywność, którą przywieźliśmy, przyjeżdża bazylianin, ojciec Tymoteusz — Sławomir Fesz. Gdy słucha się tego człowieka, serce bije mocniej. Otacza go aura spokoju i mądrości. Jego rodzina została przesiedlona w ramach akcji „Wisła” do Głogowa.

Jest Łemkiem, mieszkał długo w Polsce, ale teraz żyje wśród Hucułów. Wszędzie, gdzie się pojawiał, zostawiał po sobie trwały ślad, nie tylko duchowy. Przez 7 lat posługiwał w parafii grekokatolickiej w Kętrzynie. To on pokonał wszelkie przeciwności administracyjno-prawne i rozpoczął budowę cerkwi przy Dworcowej.

Od 22 lat mieszka w Ukrainie i sprawia, że ta rzeka płynie coraz piękniej. Polak, Łemko, Hucuł, Ukrainiec. W tej rzece tego nie widać, jest po prostu człowiek.

Z Ojcem Tymoteuszem przyjechał mężczyzna. Ma na sobie bluzę w kolorze khaki. To tutaj najpopularniejsza barwa. Po zakończonym rozładunku żywności podchodził do każdego z nas, ściskał mocno rękę i patrząc głęboko w oczy recytował: dziękuję w imieniu narodu ukraińskiego.
Rzeka uśmiecha się do nas i przyspiesza rytm serca.

Lwowska kawa i syrena

Bierzemy udział w pielgrzymce do miejsca, gdzie kilkaset lat temu pastuszkowi ukazała się Matka Boska. 4 kilometry pod górę. Ciężko. Kamienna droga, wijąca się wokół wzgórz. Na górze cudowne źródełko ze świętą wodą. Piją z niej wspólnie wszyscy.
Czy to też ta rzeka?

Po niedzielnym święcie 150-lecia cerkwi w Bystrcu wracamy do Lwowa. Trwa już godzina policyjna. Nie możemy znaleźć swojego hotelu. Kręcimy się wokół placu przy pomniku Mickiewicza. Zauważamy czwórkę policjantów. Idziemy w ich kierunku. Pytamy o adres hotelu. Młody policjant uśmiecha się i dzwoni do hotelu. Rozmawia chwilę, pokazuje nam kierunek i mówi, że ktoś wyjdzie przed budynek, żebyśmy mogli łatwiej trafić.
Teraz już dokładnie widzę kolejny nurt tej wielkiej rzeki. Policjant, ale przede wszystkim człowiek.

Rano pijemy lwowską kawę i zajadamy się świeżymi, jeszcze ciepłymi croissantami. Miasto budzi się do życia. Ludzie idą do pracy, czytają najnowsze informacje w telefonach. Sklepikarze myją szyby w sklepach, samochody dostawcze przywożą świeże pieczywo. Sielankę przerywa donośny odgłos alarmu. Ludzie szybko znikają z chodnika. My idziemy do piwnicy w hotelu. Czekamy. Rakiety podobno lecą z terenu Białorusi. Nie dolatują, syreny odwołują alarm, ale to już zupełnie inny strumień.

Jarosław Żukowski

Misja humanitarna była w Ukrainie od 2 do 8 sierpnia. Uczestniczył w niej Zbyszek Homza, który jest lekarzem i pracuje w Kętrzynie. Typowy przykład ADHD — nie śpi, nie odpoczywa, a działa. To trzeci jego wyjazd z pomocą dla Ukrainy. Jarek Słoma to przewodniczący jedynej w kraju komisji ds. mniejszości narodowych Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazurskiego. Spokojny, stateczny i odpowiedzialny. To on podejmował decyzje w sytuacjach kryzysowych, których było sporo. Po raz trzeci jechał z pomocą. Sylwek Ruszczak dał do dyspozycji swój samochód i wlewał do niego benzynę. Stefan Melnyk jedzie swoim busem do Ukrainy już po raz dziesiąty. To prawdziwy weteran wojennej pomocy potrzebującym. Zawsze uśmiechnięty i pogodny, gotowy do pomocy o każdej porze dnia i nocy.

Uczestnicy:

Oleksandr Plodystyi, Konsul Generalny Ukrainy w Gdańsku; Marek Borowski, dyrektor Banku Żywności w Olsztynie; Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny; Marta Kamińska, Wójt Gminy Barciany; Bernadeta Hordejuk, przewodnicząca Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazurskiego; Roman Luchawski, przedsiębiorca z Reszla, Marcin Piwowarczyk, dyrektor ZPM Mlekpol Mrągowo; Wiesław Pancer, prezes PWiK Olsztyn; Zenon Tymcio, przedsiębiorca Kętrzyn; Janusz Czerwiński, przedsiębiorca Kętrzyn; Janek Ożański, przedsiębiorca Kętrzyn.

Darczyńcy i osoby wspierające: