"Po babci odziedziczyłem… palenie." Kamil Solarski, wnuk Balbiny Świtycz-Widackiej, szczerze o swojej babci

2022-07-31 19:22:45(ost. akt: 2022-08-01 17:13:33)
Kamil Solarski, wnuk Balbiny Świtycz-Widackiej, na tle rzeźby dziecka, do której pozował 60 lat temu

Kamil Solarski, wnuk Balbiny Świtycz-Widackiej, na tle rzeźby dziecka, do której pozował 60 lat temu

Autor zdjęcia: Beata Brokowska

— Słowa „babcia” nie używałem. Była dla mnie Bają. Ona z kolei wolała mówić o mnie jako o synu — mówi Kamil Solarski, wnuk Balbiny Świtycz-Widackiej, olsztyńskiej rzeźbiarki i poetki. W czwartek 28 lipca minęła 50. rocznica jej śmierci.
— Babcia Balbina?
— Nie! Tylko Baja. Nie było słowa „babcia” w naszym słowniku, bo ona czuła się młodo i nie pasowała jej ta babcia. Wolała mówić o mnie jako o synu niż o wnuku. Od zawsze była nazywana Bajką. Gdy byłem dzieckiem, w telewizji nadawano dobranockę „Gąska Balbinka”, więc mówiła mi, że nie chce być „gęsią”.

— Gdzie zastała pana wiadomość, że z babcią jest źle?
— Byliśmy z ojcem w podróży, gdzieś w Polsce, nie pamiętam już miejsca. Wszystko stało się nagle. Przyjechaliśmy do Olsztyna, była już w szpitalu. Chorowała na serce. Babcia obrazowo mówiła, że „serce jej kamieniem leży”.

— Jak prawdziwa rzeźbiarka.
— Rzeczywiście… Przyjechał lekarz, powiedział, że nic nie widzi, ale weźmie ją na badania. Z opowiadań wiem, że jeszcze tego wieczora siedziała w sali telewizyjnej w szpitalu i mówiła wiersze. Wkrótce nastąpiło pogorszenie, pojechaliśmy do szpitala i ok. godz. 22 zmarła. Był 28 lipca 1972 roku. Miałem 16 lat.

— Skąd ta wielka miłość do babci?
— Rodzice szli do pracy, byli zajęci swoimi obowiązkami, a babcia zawsze była pod ręką. Baja to dusza artystyczna. Byłem jej oczkiem w głowie, ukochanym wnukiem. Zajmowała się mną, po powrocie z przedszkola czy szkoły cały czas spędzałem z nią. Najbardziej lubiłem jeździć pociągami i „naciągałem” ją na takie podróże. Do dziś tak podróżuję! Wymyślałem: w Rucianem-Nidzie masz popiersie Gałczyńskiego, zobaczymy, jak się ma. A co słychać u Kajki w Ełku? I jechaliśmy. Pojechaliśmy razem do Krakowa, zwiedzaliśmy Akademię Sztuk Pięknych przy placu Jana Matejki, gdzie babcia studiowała.

— Opowiadała panu o studenckich latach?
— Przypominam sobie anegdotę o wieczorze w Jamie Michalikowej. Była tam z koleżankami i kolegami, wypili wino. Wsiadła do dorożki. Głowa trzeźwa, a nogi nie działają. Mieszkała wtedy u zakonnic, więc zakończenia wieczoru nie wspominała mile… Pamiętam też wyprawę do Krakowa do rodziny Widackich, mieszkali na Placu na Groblach, a ja skojarzyłem, że to Plac na Grobach. Nieswojo się czułem, gdy szliśmy, zastanawiałem się, jak to możliwe, żeby mieszkać na grobach. Kiedyś, już po śmierci Bai, wiozłem pociągiem rzeźbę Tatarkiewicza w pociągu. Postawiłem go obok siebie. Zajrzał konduktor, sprawdził mój bilet, spojrzał na popiersie i powiedział ze śmiechem: „Od Tatarkiewicza biletu nie biorę”. Od razu rozpoznał twarz filozofa!

— Baja opowiadała panu o swoich rzeźbach, o modelach?
— Szczegółów sobie nie przypominam. Zawsze byłem zachwycony jej rzeźbami. Mam w domu miniaturki, które wykonywała spontanicznie. Wieczorami przychodziła do niej wena twórcza i robiła niewielkie gipsowe odlewy, twarze z wyrazistą mimiką: uśmiechem lub dramatem wypisanym na twarzy. Zupełnie inaczej wyglądała praca przy rzeźbach wykonywanych na zamówienie.

— Jak?
— Wszystko działo się na ostatnią chwilę. Gdy miała dłuższy termin, czekała spokojnie, odwlekała pracę, a gdy już zbliżał się czas przekazania pracy i miała nóż na gardle, robiła się nerwowa atmosfera. Wtedy ja i mama pomagaliśmy Bai.

— Jak wyglądała wasza pomoc?
— Rzeźbienie to ciężka fizyczna praca. Trzeba było przy większych formach zrobić konstrukcję, potem oblepić ją gliną, nadać odpowiedni kształt. To była „fucha” mamy, ja byłem jeszcze za mały, by się tym zajmować. Bai pomagał Wilhelm Bobrzyk, nauczyciel plastyki w szkole w Gromie pod Olsztynem, który pracował także w teatrze przy przygotowaniu scenografii i znał się na tym. Przy odlewach niezbędna była siła fizyczna, więc babcia często go wzywała. Niestety, był bardzo nieterminowy, jeździliśmy do niego do Gromu pociągiem, by go wyciągnąć z domu, bo umówił się z Bają i nie przyszedł.

— Babcia Baja, pana rodzice i pan. Trzy pokolenia w jednym mieszkaniu w Kortowie. Jak się dogadywaliście?
— Nie tylko trzy pokolenia, bo jeszcze mieszkała z nami mama taty — Janina Solarska. Wszyscy się bali, jak miała przyjechać po śmierci dziadka, że będzie piekło na ziemi, dwie teściowe pod jednym dachem, ale wcale się tak nie stało. Baja z Janiną pokochały się. Rodzice byli pracownikami naukowymi na ART i dostaliśmy jeszcze jeden służbowy pokój z uczelni. To była duża wygoda.

— Kto gotował dla domowników?
— Baja! A potem przy obiedzie już nic nie jadła. Mówiła, że nawąchała się oparów! Z kuchnią to był problem. Ja, mama i Baja lubiliśmy konkretne potrawy: ziemniaki, jakieś mięso. A tato lubił mączne dania: pierogi i makarony. Baja robiła pyszne schabowe, była szczęśliwa, że mi smakują. Kotlet w jajku, bez żadnej mąki i panierki… Potem już żaden mi tak nie smakował.

Amor na czatach — modelem był wnuk rzeźbiarki
Fot. Fot. Beata Brokowska
Amor na czatach — modelem był wnuk rzeźbiarki
— Ukochany wnuk, ale i model?
— Pozowanie było męczące. Chwilę posiedziałem i uciekałem. Babcia miała pamięć fotograficzną. Zawsze coś uchwyciła, zapamiętała, na szczęście nie pozowałem godzinami bez ruchu.

— W parku Podzamcze w Olsztynie są dwie pana podobizny.
— Dziecko w fontannie Ryba z dzieckiem oraz Amor na czatach. Ta pierwsza powstała 60 lat temu! Przy Amorze byłem już trochę starszy.

— Lubi pan tu przychodzić?
— Tak. Pamiętam, jak mama martwiła się w 2014 roku, gdy trwała rewitalizacja parku i fontanny. Obawiała się zmian, które mogły zmienić koncepcję Bai. Mama zabiegała o to, by zachować piękno tego miejsca, i udało się. Rzeźba została wykonana z cementu, bo 60 lat temu inne materiały były niedostępne, i była co jakiś czas uszkadzana. Teraz widzę, że znów ktoś uszkodził „moją” głowę. Proszę spojrzeć, pęknięta czaszka i odłupany kawałek grzywki.

— Przydałby się tu monitoring. Amorowi ktoś domalował czerwone stringi, a i Wiosna, stojąca niedaleko, też miała „dodawaną” bieliznę.
— Wiosna to moja ulubiona rzeźba babci. Proporcje są świetne. Pozowały jej dwie kobiety — jedna to koleżanka mamy, a druga to siostra mamy, ciotka Karina.

— Karina i Jowita — dwa oryginalne imiona. Babcia mówiła, dlaczego je wybrała?
— Nie, nigdy nie pytałem, mama też nie mówiła. Ale mi się też podobają. Tak nazwałem swoje córki. Obie skończyły liceum plastyczne w Olsztynie, ale studia już nie artystyczne.

— A pan — odziedziczył talent po babci?
— Próbowali ze mnie coś wydusić, ale się nie udało. Po babci odziedziczyłem… palenie. Palę papierosy, tak jak babcia. Ona paliła jak smok, miała kłopoty z płucami. Wziąłem od niej też miłość do kotów. W dzieciństwie zawsze miałem koty, teraz mam — Alojza Bidena. Nazywa się tak, bo dostałem go od córki w dniu, kiedy Biden został prezydentem. I po Bai odziedziczyłem jeszcze coś — luz. Ceniłem to w niej, cieszyła się życiem, żyła — mimo wielu przeciwności losu — bez „napinki”. W sprawach zawodowych poszedłem śladami rodziców i pracowałem na uczelni, na wydziale nauk rolniczych. Widziałem, jak babcia zabiega o zlecenia, jak trudno było utrzymać się w życiu artystycznym Olsztyna.

— Była bardzo utalentowana, świetnie potrafiła uchwycić podobieństwo portretowanej osoby i jej „ducha”.
— Miała fotograficzną pamięć. Baja lubiła chodzić do Staromiejskiej w Olsztynie. Piła kawę i obserwowała ludzi. Zatrzymywała kadry, przenosiła je na rzeźby. Kiedyś powstała charakterystyczna głowa kobiety — zauważyła w jednym z lokali niezbyt rezolutną bufetową, twarz zapadła jej w pamięć, wyrzeźbiła i nazwała ją Gapa.

— Jakie pamiątki ma pan po babci?
— Mam całe archiwum: dokumenty, fotografie, miniatury, rzeźby, nawet meble, które przewiozła z Kobrynia do Polski.

— Wielką opiekunką dorobku Balbiny była pani Jowita.
— Mama choruje, opiekuję się nią. Tak, Baja i jej praca zawsze były dla mamy ważne. A mnie wykorzystywała do noszenia popiersi. Co wystawa, to robiłem za kierowcę i tragarza. Jedno popiersie to gdzieś z 50 kilogramów. Ale czego się nie robi dla ukochanej babci.

— Jak pan dziś — 50 lat po śmierci — myśli o Bai: wybitna rzeźbiarka czy bliska osoba?
— Bliska osoba, bardzo ja kochałem, ona mnie. Jak to babcia — pozwalała mi na to, na co nie pozwalali rodzice. Była ładną kobietą, a jej sposób bycia — miły i bezpośredni. Natomiast jej pracę zapamiętałem jako ciągłą walkę z konkurencją. Czy jest zapomniana? Jak ktoś się interesuje Olsztynem i sztuką, zna jej rzeźby. Bardzo się cieszę, że „Gazeta Olsztyńska” przypomina Baję. Ona miała swój styl i się go trzymała. Historia pokazała, że miała rację.

Balbina Świtycz-Widacka (1901-1972), rzeźbiarka i poetka, absolwentka ASP w Krakowie. Jej mistrzem był prof. Konstanty Laszczka. Przed wojną mieszkała w Kobryniu na Polesiu. Na Warmię i Mazury przyjechała w 1952 r., początkowo mieszkała w Giżycku, potem w Olsztynie, gdzie zmarła 28 lipca 1972 r. Jest autorką ponad 1000 rzeźb. W Olsztynie najbardziej znane to popiersie Adama Mickiewicza na skwerze przez I LO oraz w parku Podzamcze: Wiosna, Amor na czatach i fontanna Ryba z dzieckiem.

Beata Brokowska

Autorka jest stypendystką Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego.