Bolesław Uryn opowiada o swojej miłości
2022-02-06 18:16:17(ost. akt: 2022-02-04 16:09:42)
Można przelecieć samolotem z jednego krańca świata na drugi. Można też przejechać samochodem. Trwa to znacznie dłużej. Ale po drodze jest cała masa rzeczy, które można poznać — powiedział Bolesław Uryn podczas spotkania w Książnicy Polskiej w Olsztynie.
Bolesław Uryn to olsztyński podróżnik, ichtiolog, pisarz, niezależny reporter i fotografik. Był na wszystkich kontynentach, ale jego największą pasją okazała się Mongolia.
— Mój dziadek i mój ojciec pochodzą z Kresów Wschodnich — zdradza. — Kiedyś nazywali się Uchryniewicze i podobno byli Tatarami, czyli Mongołami, którzy zostali ściągnięci na wschodnie kresy z terenów stepów mongolskich. Prawdopodobnie moje mongolskie geny, jeżeli takowe mam, spowodowały moje zainteresowanie Mongolią — podejrzewa.
Raj dla wędkarzy
Do Mongolii olsztyńskiego podróżnika przywiodła także inna pasja. — Od dziecka byłem wędkarzem — przyznaje. — Później płetwonurkiem polującym pod wodą. Zawsze interesowałem się hydrobiologią i rybami. Skończyłem studia z rybactwa, pracowałem jako ichtiolog. Karierę naukową prowadziłem w Instytucie Rybactwa Śródlądowego.
Okazuje się, że Mongolia to raj dla wędkarzy. — Mongolia ma bardzo dużo jezior, bardzo dużo wielkich, pięknych rzek — informuje Bolesław Uryn. — Jednym z najpiękniejszych i najczystszych jezior świata jest Chubsuguł, ogromny akwen poniżej Bajkału. Do Mongolii jeździło wielu moich znajomych zapalonych wędkarzy. Jest to miejsce, gdzie wędkarz ma ogromną przyjemność, łowiąc wielkie, ogromne, ryby we wspaniałych warunkach przyrodniczych. Wielu wędkarzy do Mongolii jeździło i jeździ dalej.
Wędrujące rzeki
Po raz pierwszy Bolesław Uryn odwiedził Mongolię w 1995 roku.
— Miałem to szczęście, że poznałem profesora Kisielińskiego, pułkownika, lekarza, emeryta w wieku 73 lat, który bywał w Mongolii, bo ją kochał. Był moim pierwszym przewodnikiem w Mongolii. I on tę Mongolię przede mną otworzył — cieszy się.
— Miałem to szczęście, że poznałem profesora Kisielińskiego, pułkownika, lekarza, emeryta w wieku 73 lat, który bywał w Mongolii, bo ją kochał. Był moim pierwszym przewodnikiem w Mongolii. I on tę Mongolię przede mną otworzył — cieszy się.
Podczas pierwszej wizyty ten azjatycki kraj może zaskoczyć nas swoją przyrodą. — U nas przeźroczystość powietrza wynosi od kilku do kilkunastu kilometrów. Natomiast w Mongolii widoczność przekracza sto kilometrów — opisuje Bolesław Uryn. — Gdy leci się samolotem na wysokości 8 tys. metrów nad czyściutką, przeźroczystą Mongolią, gdzie przez 250 dni w roku świeci słońce, to po horyzont wszystko szczegółowo widać. Podróżni przyjeżdżający z naszego świata mają zabawny problem. Nasz mózg jest przyzwyczajony do innego oceniania odległości. W Mongolii wszystko wydaje się bliższe, niż u nas — przyznaje.
Może to prowadzić do mniej lub bardziej poważnych pomyłek. Na nieprzygotowanych podróżników czyhają też inne zasadzki. W Mongolii, nie tylko z powodu biedy, ale również ze względów przyrodniczych, praktycznie nie ma mostów.
— Problem polega na tym, że w Mongolii panują okresy suszy na przemian z okresami bardzo dużych opadów. Te rzeki w stepie wędrują — podkreśla Bolesław Uryn. — Dzisiaj płynie ona w jednym miejscu, a za rok, dwa — kilkadziesiąt metrów dalej. Spotykałem mosty, które stały na stepie, a rzeka płynęła obok. Stąd albo robi się prymitywne mosty drewniane, albo promy, które cieszą się największą popularnością. Poza tym każdy rozsądny podróżnik, który wybiera się do Mongolii, porusza się prymitywnym, ale najdoskonalszym w świecie terenowym samochodem rosyjskiej UAZ-em. Te samochody pozwalają przemieszczać się, przepływając praktycznie przez rzeki, nie zakopując się w mule.
— Problem polega na tym, że w Mongolii panują okresy suszy na przemian z okresami bardzo dużych opadów. Te rzeki w stepie wędrują — podkreśla Bolesław Uryn. — Dzisiaj płynie ona w jednym miejscu, a za rok, dwa — kilkadziesiąt metrów dalej. Spotykałem mosty, które stały na stepie, a rzeka płynęła obok. Stąd albo robi się prymitywne mosty drewniane, albo promy, które cieszą się największą popularnością. Poza tym każdy rozsądny podróżnik, który wybiera się do Mongolii, porusza się prymitywnym, ale najdoskonalszym w świecie terenowym samochodem rosyjskiej UAZ-em. Te samochody pozwalają przemieszczać się, przepływając praktycznie przez rzeki, nie zakopując się w mule.
Brodate yeti
W połowie lat 90. XX w. polscy podróżnicy odwiedzający Mongolię stanowili sensację dla tubylców. — Gdy zaczynałem jeździć do Mongolii, to turystów właściwie tam nie było — wyjaśnia Bolesław Uryn. — Jak trafiałem na miejscowych Mongołów, tych żyjących w jurtach, to ich dzieci traktowały mnie jakbym był yeti. Dlaczego? Mongołowie wyróżniają się tym, że rzadko mają zarost na twarzy. Więc gdy odwiedzał ich taki Polak z brodą, dzieci myślały, że to yeti przyszło z lasu — relacjonuje.
Dziś Mongolię odwiedza ponad milion turystów rocznie. — Niestety przekłada się to na koszty pobytu. Świat zmienia się i na lepsze, i na gorsze — przyznaje olsztyński przyrodnik.
Podczas pierwszych podróży po Mongolii Bolesław Uryn brał udział w wyprawach na północ kraju do plemienia Caatanów. Były to osoby, które uciekły przed komunistycznymi represjami z republiki Tuwa. Żyli w skrajnej biedzie.
— To była końcówka ubiegłego wieku — wspomina. — Dzisiaj każda firma turystyczna ma w ofercie wyprawę do mongolskich Caatanów nad jezioro Chubsuguł. Trzeba zapłacić w dolarach za wstęp do ich wioski, za wstęp do ich tipi, za występ szamana, czy szamanki i za każde zdjęcie, które chce się tam zrobić itd. Dzisiaj ta komercjalizacja jest wszechobecna — nie ukrywa.
I dodaje: — Niedawno pan Pałkiewicz powiedział: praktycznie wyprawy już się skończyły. Zostały tylko drogie wycieczki.
Tradycja i religia
Pomimo komercjalizacji i globalizacji Mongolia nie utraciła swojej niepowtarzalności.
— Ten kraj jest unikatem w skali świata — ocenia Bolesław Uryn. — Powierzchnia trzy razy większa od Polski. Ludności mniej więcej ma tyle, co Warszawa z peryferiami. Połowa tych ludzi mieszka w Ułan Bator: mieście bardzo zabudowanym, zatłoczonym, gdzie panuje smog. Natomiast reszta społeczeństwa mieszka z dala od siebie w jurtach. Większość tych ludzi zajmuje się hodowlą zwierząt.
— Ten kraj jest unikatem w skali świata — ocenia Bolesław Uryn. — Powierzchnia trzy razy większa od Polski. Ludności mniej więcej ma tyle, co Warszawa z peryferiami. Połowa tych ludzi mieszka w Ułan Bator: mieście bardzo zabudowanym, zatłoczonym, gdzie panuje smog. Natomiast reszta społeczeństwa mieszka z dala od siebie w jurtach. Większość tych ludzi zajmuje się hodowlą zwierząt.
To przywiązanie do tradycji wyraża się nie tylko w codziennym życiu. — Mongołowie mają to do siebie, że do dzisiaj ich historia jest obecna w ich współczesnej kulturze — podkreśla olsztyński podróżnik. — Mongołowie kultywują swoją historię związaną z tradycją i jest to u nich wszechobecne. Od dawien dawna w Mongolii uprawiany był szamanizm. Do czasu, gdy zaczęła rządzić tam rosyjska komuna, szamanizm był potęgą. Później został praktycznie zlikwidowany, podobnie jak lamaizm buddyjski. Po roku 1990, gdy Mongolia odzyskała wolność polityczną, to wszystko zaczęło się odradzać. Ponieważ jedno i drugie jest doskonała reklamą Mongolii, stąd szamanizm jest w tej chwili bardzo popularny, podobnie jak religia lamajska, która również tam wróciła. Mongołowie szczycą się tym, że za czasów imperium mongolskiego potrafili przyjść i zniszczyć wielkie miasto liczące setki tysięcy mieszkańców. Ale kapłani wszystkich religii pozostawali nietknięci. Podobnie kościoły, meczety i inne miejsca kultu. Dziś Mongołowie wspierają religie z całego świata, które są w ich kraju obecne — akcentuje.
Mongolska kultura darzy również wielkim szacunkiem środowisko naturalne. — Dla nich bóstwem jest przyroda, która nas otacza — zauważa podróżnik. — Jest bóstwo niebo i jest bóstwo ziemia. Tradycyjnie, zgodnie z mongolską wiarą, ziemia jest święta. Nie należy jej brudzić, nie wolno jej kopać. Mongołowie tradycyjnie noszą buty z zagiętymi do góry dzióbkami. Dlaczego? Żeby nie ranić ziemi, jak idziesz.
Mongolska kultura darzy również wielkim szacunkiem środowisko naturalne. — Dla nich bóstwem jest przyroda, która nas otacza — zauważa podróżnik. — Jest bóstwo niebo i jest bóstwo ziemia. Tradycyjnie, zgodnie z mongolską wiarą, ziemia jest święta. Nie należy jej brudzić, nie wolno jej kopać. Mongołowie tradycyjnie noszą buty z zagiętymi do góry dzióbkami. Dlaczego? Żeby nie ranić ziemi, jak idziesz.
Wiara nie zawsze jednak działa, gdy w grę wchodzą duże pieniądze. — Na pustyni Gobi Mongolia uruchomiła największą na świecie kopalnię odkrywkową węgla — zwraca uwagę Bolesław Uryn. — Zainwestowali w nią Niemcy, Amerykanie i Chińczycy. Unia zabrania Polsce wydobycia węgla, natomiast w Mongolii można to robić. Kopalnia jest tak duża, że zakłóca całe środowisko na południu kraju.
Dociec do źródła
Podczas spotkania w Książnicy Polskiej Bolesław Uryn opowiadał przeróżne historie, jakie przeżył podczas licznych wyjazdów. Jako autor książek podróżniczych podzielił się też kilkoma refleksjami na temat własnego warsztatu reporterskiego.
— Jeśli popatrzycie państwo na moją książkę, znajdziecie tam bardzo dużo zdjęć — zwrócił uwagę czytelników. — To warunek, jaki stawiam sobie przy publikacjach książkowych, czy gazetowych. Niestety osoby, które uważają się za podróżników, podróżują samotnie, bardzo często nie relacjonują swoich doświadczeń podróżniczych. To jest fikcja literacka. Dlatego moje aspiracje spełniają się w robieniu zdjęć. Nie fotografuję jako artysta, tylko jako dokumentalista. Jeżeli mówię, że topiłem się w bagnie jadąc na koniu, to zawsze mam do tego mnóstwo zdjęć — zapewnia.
Podróżnik wyznaje też inną ważną zasadę:
— Zanim ocenię coś krytycznie, albo pochwalę, to się zapytam: dlaczego? Dojdę do źródeł.
Podróżnik wyznaje też inną ważną zasadę:
— Zanim ocenię coś krytycznie, albo pochwalę, to się zapytam: dlaczego? Dojdę do źródeł.
Zaleca również unikać pośpiechu w podróży. — Jeśli ktoś jedzie po to, żeby poznawać, uczyć się, podziwiać, fotografować, dokumentować, to im wolniej się przemieszcza, tym więcej zyskuje — konstatuje. — Można przelecieć samolotem z jednego krańca świata na drugi. Można też przejechać samochodem. Trwa to znacznie dłużej. Ale po drodze jest cała masa rzeczy, które dodatkowo się przeżywa, albo ogląda, albo zwiedza, albo poznaje. Między dużymi mongolskimi miastami można przelecieć samolotem. Ale wolałem męcząco jechać tym twardym UAZ-em. Za to ile miałem atrakcji.
Paweł Snopkow
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez