Anna Żurawek-Niszczak: W więzieniu przestałam się bać

2021-12-23 19:00:00(ost. akt: 2021-12-21 12:37:42)
O stanie wojennym powiedziano i napisano już naprawdę wiele. Do dzisiaj żyją przecież skarbnice wiedzy z tamtych czasów. Taką jest Anna Żurawek-Niszczak, która w 1973 roku ukończyła LO w Nidzicy. 13 grudnia obchodziliśmy 40. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
Ukończyła LO w Nidzicy (1973).
1973-1981 pracownik Zakładowego Laboratorium Badawczego Olsztyńskich Zakładów Opon Samochodowych.
Od IX 1980 w „S”; członek KZ w OZOS, wiceprzewodnicząca Komisji Wydziałowej, w VI 1981 delegat na I WZD Regionu Warmińsko-Mazurskiego, członek Prezydium, oddelegowana do pracy w ZR.
13-14 XII 1981 współorganizatorka (m.in. ze Zbigniewem Przełockim, Włodzimierzem Romaniukiem i Józefem Kociubą) akcji protestacyjnej i strajku w OZOS; 15 XII 1981 zatrzymana, następnie aresztowana, przetrzymywana w AŚ w Ostródzie, 6 II 1982 skazana w trybie doraźnym wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Olsztynie na 3 lata więzienia, osadzona w ZK w Grudziądzu i Bydgoszczy-Fordonie, zwolniona w XII 1982. Zwolniona z pracy; 1982-1983 bez zatrudnienia. 1983-1989 laborantka w Katedrze Żywienia Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie.
W 1989 przywrócona do pracy w OZOS (od 2005 Michelin Polska SA). Od 1989 przewodnicząca KZ tamże. Od III 2008 na emeryturze.
Odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (2009).

Było to wydarzenie nagłe. Może nie do końca niespodziewane, bo pewnych rzeczy się spodziewaliśmy. Pracowałam wówczas w Olsztyńskich Zakładach Opon Samochodowych. W zakładzie pracy było ogłoszone pogotowie strajkowe, ludzie pracowali, komisja pracowała, ja byłam wówczas członkiem komisji zakładowej, WZD Regionu Warmińsko-Mazurskiego. Ale bez wątpienia to dzień, który utkwił mi w pamięci.

12 grudnia zastał mnie w domu. Wieczorem usłyszałam pukanie do drzwi. Otwieram. Wpada mój kolega, członek zarządu i mówi: ,,Ania, coś się w zarządzie regionu dzieje, bo wyszło ZOMO, wszystko porozwalało, robili jakieś rewizje i trzeba coś zrobić". Pomyślałam: ,,no to się zaczęło". Otworzyłam tylko lodówkę, wzięłam chleb, pęto kiełbasy, jak to zawsze na strajk, i wyszłam na zewnątrz. Pamiętam, że było ciemno, zimno i ponuro. Żeby dojść do zakładu pracy musiałam przejść po wertepach. Akurat jechała "dziesiątka", niewiele myśląc machnęłam ręką i kierowca się zatrzymał. Podwiózł mnie pod zakład.
Poszłam do komisji zakładowej i rzeczywiście pogotowie strajkowe zaczęło się zbierać. Przesiedzieliśmy całą noc, zastanawiając się, co robić. Umówiliśmy się, że trzeba podjąć jakąś akcję.
Rano, 13 grudnia, ogłoszono stan wojenny. Nie mieliśmy już żadnych wątpliwości. Przyszedł do nas dyrektor zakładu, żądając opuszczenia komisji zakładowej. Mówił, że działalność związkowa została zawieszona, i co nam za nią grozi. Ani myśleliśmy. Nieco wcześniej zatrzymano 2 naszych kolegów, którzy zostali internowani. Stworzyliśmy pierwsze ulotki i plakaty nawołujące do oporu i obrony. Baliśmy się, że w nocy nas rozprowadzą. Zdecydowaliśmy, że udamy się na zakład - będzie się, gdzie ukryć. Nadeszła noc. Niektórzy dobrowolnie, lub pod presją rodziny, opuszczali zakład, część działaczy zostało zatrzymanych. Mnie koledzy schowali w węglarce. Weszłam do ładowarki, na którą brało się węgiel. Fakt, że tam było ciepło i przytulnie.

Rano wyszliśmy ze swoich kryjówek i przystąpiliśmy do akcji protestacyjnej. Oczywiście nikogo nie zmuszaliśmy. Ludzie byli niepewni, nie wiedzieli, jak to wszystko się rozwinie. Każdy poszedł na swój wydział, ja pracowałam wówczas w laboratorium. Cały czas słyszeliśmy komunikaty o stanie wojennym. I ostrzeżenia, że działaczom grozi od 3 lat więzienia do kary śmierci.

Zebrało się nas około 300 osób. Strajkiem kierował przewodniczący Zbyszek Przewłocki. Dyrektor i komisarz cały czas naciskali, żebyśmy opuścili zakład. A nasze żądania były jasne: wznowienie działalności związkowej i uwolnienie naszych internowanych kolegów. Chcieliśmy także przywrócenia swobód, które nam zabrano. To był szok dla nas wszystkich. Człowiek był wolny, czuł że może coś robić, mówić, i nagle, w ciągu jednej godziny, wszystko jest mu odebrane. Czuliśmy przygnębienie. Wszyscy pamiętaliśmy jeszcze, jak działała komuna i służby bezpieczeństwa. I to był taki powrót do tego. Ja się naprawdę bałam. Ale powiedzieliśmy, że będziemy strajkowali tak długo, jak tylko się da.

Przyszedł wieczór. Widzieliśmy jak ludzie, którzy przychodzili pod OZOS, by przynieść nam żywność, byli pałowani i wyganiani. Do zakładu weszło ZOMO i wojsko. Zostaliśmy wyprowadzeni, wiedzieliśmy, że nie mamy szans na walkę. Koledzy wyciągnęli flagę, zaśpiewaliśmy hymn państwowy. Musieliśmy się rozejść.

Następnego dnia odwiedziłam koleżankę, która mieszkała w tym samym bloku, przy ul. Kołobrzeskiej. Musieli mnie śledzić, bo jak tylko weszłam do jej mieszkania, rozległo się pukanie do drzwi. Zwinęli mnie i wywieźli na komendę.
Zostałam osadzona w Areszcie Śledczym w Ostródzie z więźniarkami kryminalnymi. Nie było jeszcze podziału na więźniów politycznych i niepolitycznych, chociaż za więźniów politycznych nie uznali nas przez cały stan wojenny. W celi czekałam na rozprawę. Było to przed wigilią świąt Bożego Narodzenia, a ja w swojej naiwności mówiłam: ,,przecież nie będą takimi świniami, wypuszczą nas na wigilię". Człowiek miał jeszcze nadzieję. Okazało się jednak, że święta spędziliśmy w więzieniu. Mój przyszły mąż przywiózł mi paczkę, którą dostarczono mi do celi. Oczywiście, podzieliłam się nią z więźniarkami.

W końcu doszło do rozprawy. Ja i moich trzech kolegów, którzy byli współorganizatorami strajku, zostaliśmy skazani. Dostałam trzy lata więzienia, a siedziałam w sumie rok. Bardzo ciężko przeżyłam tę odsiadkę. Po pierwsze, nie czułam się winna. Robiłam to, co powinnam. Uważałam, że działalność związkowa powinna być legalna. Po czasie euforii związanej z wolnością, odebrano nam ją tak nagle, założono kajdany i wyprowadzono. Było to dla mnie ogromnym szokiem i psychicznie mocno to przeżyłam.

Zanim zostałam zatrzymana, planowałam ślub. Kiedy zapadł wyrok, postanowiliśmy, że pobierzemy się w więzieniu. Ślub odbył się w skromnym gronie. Jedna ze współwięźniarek, która pomagała w przygotowywaniu celi na tę uroczystość powiedziała do mojego męża: ,,ona dostała trzy lata, frajer jesteś, że będziesz na nią czekał".

Z AŚ w Ostródzie zostałam wywieziona do Grudziądza, z Grudziądza do Fordonu, i tam już siedzieliśmy w takich specjalnych celach dla więźniów politycznych. W więzieniu czytaliśmy dużo książek, ulotek, ludzie chłonęli wiedzę. To więzienie to była szkoła, w której wzajemnie się uzupełnialiśmy. Wymienialiśmy się wiedzą, doświadczeniem z ludźmi z całej Polski. A przede wszystkim wspieraliśmy się. Więzienie nauczyło mnie jeszcze jednego: przestałam się bać.

zl