Pandemia przemocy. Kampania Biała Wstążka o przeciwdziałaniu przemocy

2021-12-14 13:17:28(ost. akt: 2021-12-14 13:28:56)

Autor zdjęcia: Unsplash

Co ta zaraza z nami od prawie już dwóch lat wyrabia — to przechodzi ludzkie pojęcie.Zabija ludzi, zmusza do pozostawania w domu, nadwyręża budżety firm i państw. Ale wirus to też zjawisko, które czasem przewartościowuje, a czasem obnaża problemy społeczne.

Będzie o przemocy — i będzie bolało

Że feministką się czuję, jestem, jako taka się przedstawiam i o prawa kobiet gotowa jestem walczyć o każdej porze roku, dnia i nocy — tego akurat koronawirus nie zmienił, nie zachwiał i po swojemu nie zweryfikował. Sęk jednak w tym, że mnie — z takich, a nie innych względów — łatwiej feministyczne pieśni na ustach utrzymywać, nawet w obliczu światowej zarazy. Niebieskim ptakiem, wolnym jak watr zawsze byłam, jestem i mam zamiar być; z otwartą przyłbicą stając w szranki z koronawirusem oraz z wszelkimi służbami porządkowymi — całą wiosnę A.D. 2020 twardo przyjeżdżałam do ukochanej redakcji, twierdząc, że za sporą część mojej weny i kreatywności odpowiada kojący widok za oknem; z powodu wirusa nie muszę wybierać ani pomiędzy pracą lub opieką nad potomstwem, ani pomiędzy zdrowiem swoim lub swojego potomstwa.

Zdaję sobie jednak sprawę, że część kobiet, w tym także niektóre feministki — aż tak łatwo jak ja nie mają. Że w imię walki o życie własne i swoich najbliższych, a także w obliczu niektórych ograniczeń, zaleceń, obostrzeń i nakazów — dziś wiele spraw musiały zawiesić na kołku, schować do szuflady. Także swój feminizm.

Kiedyś jednak — oby jak najprędzej — zaraza albo się skończy, albo nauczymy się ją zwalczać. I co wtedy? Jakie my, feministki, po tej pandemii i przymusowej kwarantannie będziemy? Ja widzę trzy możliwości: albo wyjdziemy silniejsze i bardziej zdeterminowane, ale też zbrojne w dodatkowe argumenty, których ta sytuacja nam dostarczyła; albo poranione i kompletne zrezygnowane wobec walki o prawa kobiet — bo uznamy, że nie ma ona sensu lub że jesteśmy za słabe; jest też trzecia możliwość: że wrócimy do stanu zerowego, początkowego, z jakąś czystą na powrót kartą, ale i z koniecznością rozpoczynania całej batalii zupełnie od zera właśnie…

To co, tak konkretnie, ten wredny koronawirus z feminizmem i feministkami uczynił? Gdzie w czasie pandemii, gdy tyle kobiet doświadczało różnych nierówności, problemów, domowych dramatów — były feministki?


Opiekunka kontra bizneswoman


Zaczynam podejrzewać, że za jakiś czas my, kobiety będziemy określać dwie ery: przed wirusem i po wirusie. Przed wirusem było zatem tak, że szanse obu płci do zawodowego spełnienia były mniej więcej równe. Nie było ograniczeń w ubieganiu się o stanowiska, nawet te najwyższe, i kobiety dzielnie dzierżyły stery firm, koncernów, kompanii, także ministerstw, instytutów, uczelni. Kilka było prezeskami rad ministrów, jedna kanclerzem. Po wirusie sytuacja uległa przeobrażeniu i wydaje się, że pandemia inaczej uderzyła w mężczyzn, a inaczej w kobiety, jak pod szkłem powiększającym ujawniając nierówności, które przed wirusem oczywiście istniały, ale których bez tej lupy gołym okiem po prostu nikt nie dostrzegał. Ani mężczyźni, ani kobiety.

Dziś, w obliczu pandemii i przymusowej lub profilaktycznej kwarantanny — to jednak kobiety wróciły do opieki nad dzieckiem. Bo zawód lub profil wykonywanej pracy umożliwia kobiecie pracę zdalną; bo finansowo lepiej, by to kobieta została w domu i skorzystała z prawa do opieki; bo przy kobiecie zadbane są nie tylko dzieci, ale i cały dom. A bywa i tak, że pracodawca, zmuszony pandemią do cięć i redukcji w zespole — zaczyna od kobiet. Smutne, ale prawdziwe. Era po wirusie wciąż jeszcze wśród niewiadomych trzyma i tę tajemnicę — do jakich warunków finansowych te kobiety, dziś czasowo wyłączone z życia zawodowego — powrócą. Czy będą to warunki równe tym z ostatniego dnia przed wirusem — czy będą jakkolwiek obniżone? Bo jestem w stanie założyć się o spore pieniądze, że nie będą lepsze!

Swoje dokłada do wszystkiego szalejąca inflacja, a do pary z nią drożyzna.
Tak czy siak, wirus nas, kobiety ma szansę cofnąć do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Mężczyzna w charakterze głowy rodziny, spełniający się na polu zawodowym i szybciej lub wolniej wspinający się po drabinie awansów — kobieta w charakterze matki dzieciom, otoczona ich rozbrykaną gromadką, zajmująca się od rana do wieczora domem, praniem, prasowaniem, sprzątaniem i gotowaniem… Obrazek tyleż sielski, co przygnębiający, gdyż ta sytuacja nie wynika z wolnego wyboru kobiety. Kobieta jako kwiatek do kożucha mężczyzny, posiadaczka kolekcji gustownych fartuszków, a za to (znów!) lata świetlne od zdobywania wykształcenia, kwalifikacji, wychodzenia do świata i podbijania go. Ot, żona swojego męża — żeby nie powiedzieć: kuchta domowa!

Jedyna nadzieja, że z jednej strony wirus albo szybko pójdzie, albo szybko nauczymy się go zwalczać. Na tyle szybko — że my, kobiety, które już zdążyłyśmy tej wolności liznąć, nie damy się ponownie wcisnąć w żadne ramy, schematy, że równie szybko wrócimy do czasów sprzed wirusa. Nawet jeśli trzeba będzie czasem krzyknąć, a czasem użyć pazurów!


Feministka bierna


Inna rzecz, że od kilku tygodni słyszę wiele informacji, nie tylko tych dotyczących raportów dziennych z postępującej zarazy. Mało kto jednak o problemach kobiet spowodowanych bezpośrednio lub pośrednio tą pandemią mówi, mało kto komentuje zmiany w ich sytuacji zawodowej i życiowej, mało kto zastanawia się, jak te zmiany ich dotknęły. Że nie mówią o tym politycy, publicyści — to już mnie nie dziwi. Że więcej dziś o lekarzach — to oczywiście rozumiem, choć wiem, że praca lekarza bez niejednokrotnie cięższej, nie mniej odpowiedzialnej, a zazwyczaj gorzej opłacanej pracy pielęgniarki — też psu na budę by się zdała. Nie tylko w czasach nierównej walki z koronawirusem zresztą.

Pytam się jednak gromko, gdzie się podziały moje ukochane feministki? Gdzie polityczki, prezeski, publicystki, dziennikarki? Gdzie socjolożki, psycholożki, kierowniczki — które z takim ogniem niedawno wnosiły o zmiany wszystkich końcówek w nazwach zawodów i określeniach ich dotyczących? Gdzie te wolne dusze bez gorsetów, które jeszcze miesiąc temu tak dumne były z jedynej kandydatki na prawdziwą prezydentkę?

Oj, nie chcę czarno widzieć, bo już epidemiolodzy jako autorzy apokaliptycznych scenariuszy mi starczą, ale czy to nie jest zły znak na to, co będzie po wirusie? Czy nie złożyłyśmy zbyt łatwo broni, czy zamiast z pieśnią na ustach pchać się na barykady — nie wywieszamy właśnie jakiejś przeraźliwie białej flagi? A może cały ten feminizm to był kolos na glinianych nogach i dziś zwyczajnie wygodniej nam jednak w tych domowych pieleszach, między kuchnią, łazienką i salonem krzątać się, piec rumiane bułeczki, cerować i dbać, czy mąż i dzieci najedzone?
Czarno to widzę, a nie jestem epidemiologiem. Nawet epidemiolożką nie jestem…


Ofiara


Pisaliśmy już o tym, bo problem jest naprawdę poważny. Mało kto pamięta dziś, że kwarantanna domowa — w jakże wielu przypadkach oznaczała po prostu 24 godziny na dobę pod jednym dachem z oprawcą. Jeśli przyjąć, że ofiarą częściej jest kobieta, a oprawcą częściej jest mężczyzna — to kto dziś potrzebuje naszej pomocy i wsparcia? Kto, zamknięty w czterech ścianach, walczy dziś o życie, któremu nie zagraża wirus czegokolwiek — ale twarda pięść męża, partnera? Kto dziś ostatkiem sił broni się przed znęcaniem fizycznym, psychicznym, szykanami, szyderstwem, a niejednokrotnie także gwałtem? Kto przed tym wszystkim dziś zmuszony jest także bronić dzieci? A ileż to razy ta przymusowa izolacja, w połączeniu z alkoholem lub bez — wręcz jest zdolna wywołać agresję, przemoc, ukrytą dotychczas furię?

Wiem, że dziś koronawirus rządzi. Nie zamykajmy się jednak w tych naszych czterech ścianach tak hermetycznie, na amen, na wirusa — ale i na ludzką krzywdę. Zapewniam wszystkich, że telefony wciąż działają.

I pomijam już takie „drobnostki”, jak prawa reprodukcyjne. My, kobiety doskonale wiemy, że w większości wypadków niechciana ciąża dla jej sprawcy nie stanowi żadnego problemu. Co innego kobieta — to ona musi sobie wtedy radzić ze wszystkim, podejmować trudne i często przerastające ją samą decyzje dotykające i tego niechcianego dziecka, ale i jej samej. Czasem nawet dotykające na całe życie. To też nasze, kobiece problemy. I koronawirus nie tylko ich nie zmniejszył, nie wyciszył, ale jak widać — wręcz wyolbrzymił…

Magdalena Maria Bukowiecka