Widocznie Pan Bóg potrzebował wojownika
2025-09-26 14:00:00(ost. akt: 2025-09-26 14:53:44)
Ostatni raz rozmawialiśmy 9 grudnia ubiegłego roku. Dzień wcześniej zmarł dr Antoni Celmer. Chciałam, by ktoś go wspomniał, podzielił się swoimi emocjami. I znalazłam: Ireneusz Iwański w bardzo osobisty sposób opowiedział mi o swojej z panem Antonim przyjaźni. Gdyby mi wtedy ktoś powiedział, że kolejne wspomnienie będę pisała o panu Irku, pewnie znacząco popukałabym się w czoło.
Znałam go dzięki rotarianom. Trochę wyczuwałam między nami dystans, w czym z pewnością pomagała różnica wieku, a trochę budził mój podziw i respekt. Bo dziennikarz z takim doświadczeniem, bo reportażysta, po pisarz…
Bliżej poznaliśmy się przy okazji wydanej w 2020 roku książki „Prawdziwa historia Bursztynowej Komnaty i Ericha Kocha”. Kiedy jechałam na wywiad na temat tej publikacji, nawet nie spodziewałam się, że to będzie swego rodzaju egzamin — dziennikarski chrzest bojowy. Bo pan Irek, nawet gdy odpowiadał na moje pytania, to trochę dziennikarstwa uczył, trochę ćwiczył, trochę sprawdzał.
No a potem była ta grudniowa rozmowa, jak się okazuje, ostatnia nasza…
No a potem była ta grudniowa rozmowa, jak się okazuje, ostatnia nasza…
Radiowiec z krwi i kości
Do radia trafił w latach 70 ubiegłego wieku jako student ówczesnej Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie. Pierwsze było oczywiście Radio Kortowo, ale szybko zaczął też współpracę z Radiem Olsztyn, konkretnie z redakcją literacko-rozrywkową. Tak zresztą trafili na siebie z Antonim Celmerem: — Poznaliśmy się w roku 1979, kiedy z radia wysłano mnie na tzw. białą niedzielę do domu dziecka w Szymonowie — wspominał w grudniu.
Do radia trafił w latach 70 ubiegłego wieku jako student ówczesnej Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie. Pierwsze było oczywiście Radio Kortowo, ale szybko zaczął też współpracę z Radiem Olsztyn, konkretnie z redakcją literacko-rozrywkową. Tak zresztą trafili na siebie z Antonim Celmerem: — Poznaliśmy się w roku 1979, kiedy z radia wysłano mnie na tzw. białą niedzielę do domu dziecka w Szymonowie — wspominał w grudniu.
Na stałe zaczął pracować w olsztyńskim oddziale Polskiego Radia w 1982 roku, gdzie spędził 11 lat, początkowo w redakcji publicystyki; przez pewien czas był nawet jej szefem. To tu powstały jego liczne i często nagradzane reportaże. Gdy w Polsce zaczęły pojawiać się lokalne, prywatne stacje radiowe, uwierzył, że też taką stworzy — od zera, w oparciu o utalentowanych, młodych dziennikarzy. I tak w 1994 roku narodziło się Radio WaMa, które początkowo nadawało tylko z Olsztyna, ale szybko zwiększyło zasięg o Iławę, Mrągowo i Giżycko. Był też założycielem i pierwszym szefem Konwentu Lokalnych Komercyjnych Nadawców Radiowych; scalił rynek kilkuset małych nadawców, którzy dzięki własnej organizacji stali się liczącym się głosem. Od 2008 roku Ireneusz Iwański zasiadał w radach programowych Radia Olsztyn, przez kilka kadencji był ich przewodniczącym.
Dosłownie kilkanaście dni temu z rąk ministra Macieja Wróbla jeszcze zdążył odebrać odznaczenie „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. „(…) Dziennikarz, pisarz, wydawca, człowiek kultury i oddany innym społecznik. Wielka postać Warmii i Mazur! Miałem zaszczyt wręczyć mu srebrne odznaczenie «Zasłużony Kulturze Gloria Artis» przyznane przez minister kultury Martę Cienkowską” — napisał wtedy minister.
— Srebrny medal „Gloria Artis” był wyrazem uznania za pracę na rzecz polskich mediów, ale nie tylko — mówi Magdalena Iwańska, żona pana Irka. — Mąż po sprzedaży Radia WaMa założył firmę producencką Media Butterfly, która w całej Polsce od lat emituje audycje, między innymi profesora Bralczyka. Powstawały z tego także ponadczasowe książki pomagające nam wszystkim poprawnie posługiwać się językiem polskim. Poświęcił się biznesowi, tworząc Autobox, czyli ogólnopolską firmę reklamy w komunikacji miejskiej. Ale serce dziennikarza zawsze było w nim obecne. Spośród licznych pomysłów, które zrealizował, było między innymi umieszczanie poezji na naszych nośnikach reklamowych w autobusach.
Wojownik niezłomny
— Znaliśmy się ponad 30 lat i bez żadnej przesady mogę powiedzieć, że bardzo się przyjaźniliśmy — wspomina Ireneusza Iwańskiego mecenas Wojciech Wrzecionkowski. — Poznaliśmy się w 1989 roku, w ciekawych okolicznościach: kandydowałem na wojewodę z ramienia „Solidarności”, a on jako radiowiec zaprosił mnie na wywiad. I od razu przeszły między nami dobre fluidy, zaskoczyło. Potem Irek przyłączył się do rotarian. Przez te wszystkie lata podjęliśmy mnóstwo działań, zorganizowaliśmy mnóstwo wydarzeń, pomogliśmy wielu ludziom, ale to on był spiritus movens większości przedsięwzięć. Tym bardziej nie mogę uwierzyć w to, co usłyszałem. Irek zawsze był wojownikiem, walczył do upadłego, do samego końca o każdą inicjatywę. Gdy miał jakiś pomysł, na przykład stypendium dla uzdolnionej młodzieży, to wywalczył jedną dotację, drugą dotację i nagle znalazły się pieniądze dla uzdolnionych młodych ludzi. Był czas, że codziennie do siebie dzwoniliśmy. Jeszcze niedawno siedzieliśmy u mnie, rozmawialiśmy… I nagle ta wiadomość o chorobie. Zadzwonił do mnie. Powiedział, że jest ciężko chory, i prosił, żebym się za niego pomodlił. Tak oczywiście zrobiłem, ale… Widocznie Panu Bogu też potrzebny jest taki wojownik. I jak go znam, to już tam zakłada klub rotariański i coś organizuje… Ale dla mnie to jest tragedia. Wiedziałem, że jest ciężko chory, a jednak wierzyłem, że da radę, że wygra. Zawsze miał worek pomysłów, dzwonił do mnie i zapowiadał, że zrobimy to, zrobimy tamto… I oczywiście cokolwiek sobie założył, zawsze to zrealizował. To mi się w nim bardzo podobało: był do bólu konsekwentny i tak samo do bólu skuteczny. Nigdy nie zatrzymywał się w pół kroku, zawsze szedł do przodu. I tego mi będzie brakować, tej jego niezłomności i skuteczności.
— Znaliśmy się ponad 30 lat i bez żadnej przesady mogę powiedzieć, że bardzo się przyjaźniliśmy — wspomina Ireneusza Iwańskiego mecenas Wojciech Wrzecionkowski. — Poznaliśmy się w 1989 roku, w ciekawych okolicznościach: kandydowałem na wojewodę z ramienia „Solidarności”, a on jako radiowiec zaprosił mnie na wywiad. I od razu przeszły między nami dobre fluidy, zaskoczyło. Potem Irek przyłączył się do rotarian. Przez te wszystkie lata podjęliśmy mnóstwo działań, zorganizowaliśmy mnóstwo wydarzeń, pomogliśmy wielu ludziom, ale to on był spiritus movens większości przedsięwzięć. Tym bardziej nie mogę uwierzyć w to, co usłyszałem. Irek zawsze był wojownikiem, walczył do upadłego, do samego końca o każdą inicjatywę. Gdy miał jakiś pomysł, na przykład stypendium dla uzdolnionej młodzieży, to wywalczył jedną dotację, drugą dotację i nagle znalazły się pieniądze dla uzdolnionych młodych ludzi. Był czas, że codziennie do siebie dzwoniliśmy. Jeszcze niedawno siedzieliśmy u mnie, rozmawialiśmy… I nagle ta wiadomość o chorobie. Zadzwonił do mnie. Powiedział, że jest ciężko chory, i prosił, żebym się za niego pomodlił. Tak oczywiście zrobiłem, ale… Widocznie Panu Bogu też potrzebny jest taki wojownik. I jak go znam, to już tam zakłada klub rotariański i coś organizuje… Ale dla mnie to jest tragedia. Wiedziałem, że jest ciężko chory, a jednak wierzyłem, że da radę, że wygra. Zawsze miał worek pomysłów, dzwonił do mnie i zapowiadał, że zrobimy to, zrobimy tamto… I oczywiście cokolwiek sobie założył, zawsze to zrealizował. To mi się w nim bardzo podobało: był do bólu konsekwentny i tak samo do bólu skuteczny. Nigdy nie zatrzymywał się w pół kroku, zawsze szedł do przodu. I tego mi będzie brakować, tej jego niezłomności i skuteczności.
Świat pękł na pół
— Najbardziej będzie mi brakować szczerości Irka — mówi Ewa Czułowska, rotarianka, członkini Rady Artystycznej przy Prezydencie Olsztyna, przewodnicząca Rady Programowej Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia „Areszt Sztuki”. — To był człowiek bez lukru. On nikomu się nie próbował przypodobać. Ale też nigdy nie oczekiwał, że ktoś będzie taki, jak on go sobie wymyślił. Lubił konkretne odpowiedzi i lubił stawiać konkretne, często niewygodne pytania. Konstruował śmiałe tezy, nie zawsze takie, jakie chcielibyśmy usłyszeć. Był szczery, czasem do bólu, ale też błyskotliwy, miał cięte, ale nie obrażające poczucie humoru. Czasem mówił prawdę prosto w oczy — prawdę potrzebną. Zawsze był też pierwszy do pomocy: jak się dzwoniło z jakimś problemem, zawsze miał czas, jakieś rozwiązanie, a bywało, że wprost stawał na głowie, żeby pomóc. Potem już tę sprawę do końca pilotował. Bardzo dbał o konwenanse, etykietę, zwłaszcza w stosunku do kobiet był jak ktoś starej daty — i wcale nie chodzi mi o PESEL. Niezwykle uśmiechnięty, życzliwy… Z wykształcenia był weterynarzem, zawsze pamiętał też o mniejszych braciach. Jest to niepowetowana strata. Wczoraj świat troszeczkę pękł na pół i stracił kogoś niezwykle cennego. Także świat rotariański, bo Irek bardzo angażował się w życie Rotary Poland i Rotary International. I na pewno stracił świat kultury w naszym regionie. O kulturze wiedział bardzo dużo, interesował się wieloma sprawami wręcz renesansowo. Będzie mi go brakować…
— Najbardziej będzie mi brakować szczerości Irka — mówi Ewa Czułowska, rotarianka, członkini Rady Artystycznej przy Prezydencie Olsztyna, przewodnicząca Rady Programowej Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia „Areszt Sztuki”. — To był człowiek bez lukru. On nikomu się nie próbował przypodobać. Ale też nigdy nie oczekiwał, że ktoś będzie taki, jak on go sobie wymyślił. Lubił konkretne odpowiedzi i lubił stawiać konkretne, często niewygodne pytania. Konstruował śmiałe tezy, nie zawsze takie, jakie chcielibyśmy usłyszeć. Był szczery, czasem do bólu, ale też błyskotliwy, miał cięte, ale nie obrażające poczucie humoru. Czasem mówił prawdę prosto w oczy — prawdę potrzebną. Zawsze był też pierwszy do pomocy: jak się dzwoniło z jakimś problemem, zawsze miał czas, jakieś rozwiązanie, a bywało, że wprost stawał na głowie, żeby pomóc. Potem już tę sprawę do końca pilotował. Bardzo dbał o konwenanse, etykietę, zwłaszcza w stosunku do kobiet był jak ktoś starej daty — i wcale nie chodzi mi o PESEL. Niezwykle uśmiechnięty, życzliwy… Z wykształcenia był weterynarzem, zawsze pamiętał też o mniejszych braciach. Jest to niepowetowana strata. Wczoraj świat troszeczkę pękł na pół i stracił kogoś niezwykle cennego. Także świat rotariański, bo Irek bardzo angażował się w życie Rotary Poland i Rotary International. I na pewno stracił świat kultury w naszym regionie. O kulturze wiedział bardzo dużo, interesował się wieloma sprawami wręcz renesansowo. Będzie mi go brakować…
Orator i społecznik
— Irek wyróżniał się niesamowitym talentem oratorskim, zupełnie wyjątkowym — wspomina Anna Ciesielska, rotarianka. — Zawsze podziwiałam ten jego naturalny dryg do wystąpień. Nawet zastanawiałam się, czy się z tym talentem urodził, czy się tego nauczył… Zawsze wiedział, co i jak powiedzieć, potrafił bardzo szybko przejąć kontrolę nad rozmową, doprowadzić ją do końca, trafnie spuentować… Był też wielkim i niesamowitym społecznikiem, angażował się w wiele działań. Trudno jest dziś w naszym społeczeństwie znaleźć osoby, które swój prywatny czas w tak dużym procencie bezinteresownie przeznaczają na pomoc innym. A do tego są w tej pomocy prawdziwi, a nie wyuczeni korporacyjnie w umiejętności bycia prawdziwym. Tacy ludzie nie powinni umierać, a już na pewno nie w tak młodym wieku.
— Irek wyróżniał się niesamowitym talentem oratorskim, zupełnie wyjątkowym — wspomina Anna Ciesielska, rotarianka. — Zawsze podziwiałam ten jego naturalny dryg do wystąpień. Nawet zastanawiałam się, czy się z tym talentem urodził, czy się tego nauczył… Zawsze wiedział, co i jak powiedzieć, potrafił bardzo szybko przejąć kontrolę nad rozmową, doprowadzić ją do końca, trafnie spuentować… Był też wielkim i niesamowitym społecznikiem, angażował się w wiele działań. Trudno jest dziś w naszym społeczeństwie znaleźć osoby, które swój prywatny czas w tak dużym procencie bezinteresownie przeznaczają na pomoc innym. A do tego są w tej pomocy prawdziwi, a nie wyuczeni korporacyjnie w umiejętności bycia prawdziwym. Tacy ludzie nie powinni umierać, a już na pewno nie w tak młodym wieku.
— Irek miał serce i duszę wojownika i tak samo podszedł do choroby — przyznaje Magdalena Iwańska. — To był to dla nas bardzo trudny czas, bo i przeciwnik był bardzo zawzięty. Nie chciał przyjąć do wiadomości ograniczeń, nieustannie pracował nad ideami, które jak zwykle zamierzał zrealizować. Do końca miał czas dla przyjaciół i pomagał wszystkim wokół. Kochał życie, rodzinę, ale także po prostu kochał ludzi i w każdym chciał widzieć coś dobrego. Boli nas ta strata niezwykle, bo wspaniale spisywał się w roli ojca, brata, dziadka. Dla mnie był cudownym, ukochanym mężem. Odszedł otoczony miłością najbliższych.
Magdalena Maria Bukowiecka
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez