Wybrałbym prostotę życia X wieku i medycynę XXI wieku
2021-09-20 17:35:01(ost. akt: 2021-09-20 12:37:15)
Czy podróże w czasie są możliwe? Okazuje się, że tak. A to wszystko dzięki historycznym grupom rekonstrukcyjnym, które próbują odtworzyć realia życia dawnych epok. Te grupy są tworzone przez prawdziwych pasjonatów. Jednym z nich jest Andrzej Biedunkiewicz, wieloletni członek Drużyny Wojów Bolesławowych „Białozór” z Olsztyna.
— Wasza drużyna otworzyła właśnie nabór na kolejny sezon.
— Właściwie prowadzimy nabór całoroczny. Poza tym każdy może przyjść i zobaczyć jak to u nas wygląda bez konieczności zapisywania się. Raz na jakiś czas ruszamy z bardziej promowanymi naborami, jak na przykład w tym momencie. Jest to akcja zakrojona na szerszą skalę, skierowana do osób, które szukają kontaktu z takimi grupami, jak nasza, a nie wiedzą gdzie się zwrócić i do kogo. Więc raz na jakiś czas wychodzimy do takich ludzi z inicjatywą. Zazwyczaj staramy się, by kandydaci i kandydatki mieli skończone osiemnaście lat. Ale przyjmujemy też osoby w wieku szesnaście-siedemnaście lat, jeśli ich rodzice wyrażą pisemną zgodę.
— Czego mogą się spodziewać nowicjusze? Jak wygląda program szkoleniowy?
— Nasz program jest elastyczny. Oferujemy wiele zajęć, które mogą zainteresować potencjalnego kandydata. Może to być walka. Ale organizujemy też treningi łucznicze oraz zajęcia z rzemiosła. Oczywiście nasza drużyna główny nacisk kładzie na walkę. Nasz program, przynajmniej w tym aspekcie militarnym, skupia się na rozwoju fizycznym, na szlifowaniu różnych umiejętności związanych z walką, czyli szermierka, posługiwanie się tarczą, walka w szyku, walka w szyku luźnym, walka indywidualna... Dużo jednak zależy od tego, co dana osoba chciałaby robić w naszej drużynie. Staramy się dopasować ofertę do konkretnego kandydata.
— „Białozór” rekrutuje nie tylko panów, ale i panie.
— Bardzo chętnie przyjmujemy panie. W naszej drużynie kobiety przeważnie zajmują się łucznictwem, rzemiosłem, starają się też odtwarzać życie obozowe. Są one duszą życia obozowego, kimś kto spaja społeczność walczącą. Coraz częściej też same chcą walczyć. Jesteśmy na to jak najbardziej otwarci. Kryteria dotyczące kobiet walczących są takie same, jak mężczyzn. Kandydatka musi spełniać podobne warunki, jakie spełnia walczący mężczyzna. Jednocześnie muszą one być dostosowane do jej tężyzny. Tak jak wcześniej wspomniałem, staramy się dopasować program do konkretnej osoby.
— Właściwie prowadzimy nabór całoroczny. Poza tym każdy może przyjść i zobaczyć jak to u nas wygląda bez konieczności zapisywania się. Raz na jakiś czas ruszamy z bardziej promowanymi naborami, jak na przykład w tym momencie. Jest to akcja zakrojona na szerszą skalę, skierowana do osób, które szukają kontaktu z takimi grupami, jak nasza, a nie wiedzą gdzie się zwrócić i do kogo. Więc raz na jakiś czas wychodzimy do takich ludzi z inicjatywą. Zazwyczaj staramy się, by kandydaci i kandydatki mieli skończone osiemnaście lat. Ale przyjmujemy też osoby w wieku szesnaście-siedemnaście lat, jeśli ich rodzice wyrażą pisemną zgodę.
— Czego mogą się spodziewać nowicjusze? Jak wygląda program szkoleniowy?
— Nasz program jest elastyczny. Oferujemy wiele zajęć, które mogą zainteresować potencjalnego kandydata. Może to być walka. Ale organizujemy też treningi łucznicze oraz zajęcia z rzemiosła. Oczywiście nasza drużyna główny nacisk kładzie na walkę. Nasz program, przynajmniej w tym aspekcie militarnym, skupia się na rozwoju fizycznym, na szlifowaniu różnych umiejętności związanych z walką, czyli szermierka, posługiwanie się tarczą, walka w szyku, walka w szyku luźnym, walka indywidualna... Dużo jednak zależy od tego, co dana osoba chciałaby robić w naszej drużynie. Staramy się dopasować ofertę do konkretnego kandydata.
— „Białozór” rekrutuje nie tylko panów, ale i panie.
— Bardzo chętnie przyjmujemy panie. W naszej drużynie kobiety przeważnie zajmują się łucznictwem, rzemiosłem, starają się też odtwarzać życie obozowe. Są one duszą życia obozowego, kimś kto spaja społeczność walczącą. Coraz częściej też same chcą walczyć. Jesteśmy na to jak najbardziej otwarci. Kryteria dotyczące kobiet walczących są takie same, jak mężczyzn. Kandydatka musi spełniać podobne warunki, jakie spełnia walczący mężczyzna. Jednocześnie muszą one być dostosowane do jej tężyzny. Tak jak wcześniej wspomniałem, staramy się dopasować program do konkretnej osoby.
— Jednak na pierwszym treningu nowicjusz nie dostanie do ręki prawdziwego miecza.
— To prawda, wszystko przebiega stopniowo. Najpierw szkolimy takie osoby na sprzęcie treningowym. Zwykle są to coraz popularniejsze miecze sportowe, tzw. miecze piankowe. Przykładem może być system go now. Potem pozorant, czyli miecz treningowy drewniany. Nie walczymy ostrą bronią. Mimo to dalej jest to broń. Człowiek nieprzygotowany może nią zranić siebie, albo partnera. Dlatego musi zacząć od podstaw. Jeśli robi postępy, to przechodzi na kolejny poziom szkolenia.
— Ile mniej więcej czasu zajmuje przejście od miecza piankowego, do stalowego?
— Jeśli osoba regularnie przychodzi na treningi i przykłada się do ćwiczeń, to standardowo zajmuje to około roku. Gdy nowicjusz potrafi bezpiecznie posługiwać się zarówno piankową, jak i drewnianą bronią, otrzymuje dostęp do broni stalowej.
— No właśnie, doszliśmy do kwestii bezpieczeństwa. Na ile to hobby jest bezpieczne?
— Każdy sport kontaktowy, również i ten, wiąże się z ryzykiem kontuzji. Tego niestety nie da się uniknąć. Ale staramy się maksymalnie zabezpieczyć przed takimi sytuacjami. Pierwsze i najważniejsze jest myślenie. Myślenie z wyprzedzeniem, pozbycie się brawury, nadmiernej pewności siebie. Przekonania, że skoro dobrze mi idzie na treningach, to już nie muszę się skupiać na tym, co inni robią, bo ja wiem najlepiej. Bezpieczeństwo treningu zapewnia również odpowiedni sprzęt. Zapewniamy na początek ochraniacze z zasobów drużyny. Potem każdy sprawia sobie własne. Trzeba też słuchać instruktorów. Są oni doświadczonymi wojownikami, niejedno już przeszli, niejedno widzieli, mają odpowiednie podejście. Im też zależy na bezpieczeństwie.
— Co grozi ćwiczącemu, który nie zastosuje się do tych instrukcji?
— Na sto procent siniaki i stłuczenia. Bardzo rzadko jakieś drobne rany. A w jeszcze rzadszych przypadkach zwichnięcia, wybicia. Zdarza się to nie częściej niż raz na rok-dwa. Oczywiście staramy się przed tym uchronić. Na treningach, w pierwszej kolejności, stawiamy na bezpieczeństwo osób, które nie są w pełni wyszkolone, ani w pełni wyposażone.
— To prawda, wszystko przebiega stopniowo. Najpierw szkolimy takie osoby na sprzęcie treningowym. Zwykle są to coraz popularniejsze miecze sportowe, tzw. miecze piankowe. Przykładem może być system go now. Potem pozorant, czyli miecz treningowy drewniany. Nie walczymy ostrą bronią. Mimo to dalej jest to broń. Człowiek nieprzygotowany może nią zranić siebie, albo partnera. Dlatego musi zacząć od podstaw. Jeśli robi postępy, to przechodzi na kolejny poziom szkolenia.
— Ile mniej więcej czasu zajmuje przejście od miecza piankowego, do stalowego?
— Jeśli osoba regularnie przychodzi na treningi i przykłada się do ćwiczeń, to standardowo zajmuje to około roku. Gdy nowicjusz potrafi bezpiecznie posługiwać się zarówno piankową, jak i drewnianą bronią, otrzymuje dostęp do broni stalowej.
— No właśnie, doszliśmy do kwestii bezpieczeństwa. Na ile to hobby jest bezpieczne?
— Każdy sport kontaktowy, również i ten, wiąże się z ryzykiem kontuzji. Tego niestety nie da się uniknąć. Ale staramy się maksymalnie zabezpieczyć przed takimi sytuacjami. Pierwsze i najważniejsze jest myślenie. Myślenie z wyprzedzeniem, pozbycie się brawury, nadmiernej pewności siebie. Przekonania, że skoro dobrze mi idzie na treningach, to już nie muszę się skupiać na tym, co inni robią, bo ja wiem najlepiej. Bezpieczeństwo treningu zapewnia również odpowiedni sprzęt. Zapewniamy na początek ochraniacze z zasobów drużyny. Potem każdy sprawia sobie własne. Trzeba też słuchać instruktorów. Są oni doświadczonymi wojownikami, niejedno już przeszli, niejedno widzieli, mają odpowiednie podejście. Im też zależy na bezpieczeństwie.
— Co grozi ćwiczącemu, który nie zastosuje się do tych instrukcji?
— Na sto procent siniaki i stłuczenia. Bardzo rzadko jakieś drobne rany. A w jeszcze rzadszych przypadkach zwichnięcia, wybicia. Zdarza się to nie częściej niż raz na rok-dwa. Oczywiście staramy się przed tym uchronić. Na treningach, w pierwszej kolejności, stawiamy na bezpieczeństwo osób, które nie są w pełni wyszkolone, ani w pełni wyposażone.
— Kiedy przyłączył się Pan do tej grupy rekonstrukcyjnej? I jak to się stało, że został Pan najdłużej działającym członkiem?
— W tym roku będę obchodził piętnastą rocznicę mojego udziału w rekonstrukcjach historycznych i drużynie. A zaczęło się zwyczajnie. Moja mama uczyła się z jednym z członków Drużyny Wikingów Nidhogg z Braniewa, z której Drużyna Wojów Bolesławowych „Białozór” się wywodzi. Za pośrednictwem mamy skontaktowałem się z tym człowiekiem. Zostałem zaproszony na spotkanie, na którym wytłumaczono mi co i jak. Postanowiłem się przyłączyć. Zacząłem chodzić na treningi i pokochałem to. Stało się to częścią mojego życia, a także życia mojej rodziny. W drużynie mam brata, siostrę i małżonkę.
— W tym roku będę obchodził piętnastą rocznicę mojego udziału w rekonstrukcjach historycznych i drużynie. A zaczęło się zwyczajnie. Moja mama uczyła się z jednym z członków Drużyny Wikingów Nidhogg z Braniewa, z której Drużyna Wojów Bolesławowych „Białozór” się wywodzi. Za pośrednictwem mamy skontaktowałem się z tym człowiekiem. Zostałem zaproszony na spotkanie, na którym wytłumaczono mi co i jak. Postanowiłem się przyłączyć. Zacząłem chodzić na treningi i pokochałem to. Stało się to częścią mojego życia, a także życia mojej rodziny. W drużynie mam brata, siostrę i małżonkę.
— Drużyna Wojów Bolesławowych „Białozór” odtwarza dzieje naszych ziem z przełomu X i XI wieku. Dlaczego zainteresował pana akurat ten okres historyczny?
— Zawsze interesowałem się początkami państwa polskiego. To był też okres wielkiej chwały naszych pierwszych Piastów. Dodatkowo odtwarzam skandynawskiego najemnika. Dzielność ludzi tego okresu, ich zaradność, rzutkość i pomysłowość zawsze mnie fascynowały. Gdy udało mi się złapać kontakt z grupą, która odtwarza te czasy, skorzystałem z tej możliwości, z czego jestem zadowolony.
— Zawsze interesowałem się początkami państwa polskiego. To był też okres wielkiej chwały naszych pierwszych Piastów. Dodatkowo odtwarzam skandynawskiego najemnika. Dzielność ludzi tego okresu, ich zaradność, rzutkość i pomysłowość zawsze mnie fascynowały. Gdy udało mi się złapać kontakt z grupą, która odtwarza te czasy, skorzystałem z tej możliwości, z czego jestem zadowolony.
— Z jaką dokładnością potrafimy dzisiaj odtworzyć życie Słowian w przedchrześcijańskiej Polsce?
— Możemy odtworzyć dosyć dokładnie życie materialne oraz aspekt militarny tamtych czasów. Problemem wciąż pozostaje kwestia wierzeń naszych przodków. W przypadku tradycyjnych wierzeń skandynawskich rzecz jest prostsza. Mamy dość dużo materiałów archiwalnych spisanych przez bardów islandzkich. Niestety w kwestii wierzeń słowiańskich opieramy się głównie na założeniach, przypuszczeniach i domniemaniach. Podejrzewam, że wiele się w tej kwestii nie zmieni ze względu na skąpe pisemne źródła na ten temat. Są one nieliczne i okrojone. Co innego materialne znaleziska i różne aspekty życia codziennego. Tę sferę poznaliśmy bardzo dokładnie.
— Na terenie Dalekiego Wschodu powstało wiele charakterystycznych sztuk walk np. karate, szermierka samurajska, różne warianty wu shu. Czy w omawianym przez nas okresie historycznym istniały sztuki walki, charakterystyczne tylko dla naszej kultury? Czy średniowieczni Słowianie mieli własne „kung fu”?
— Na to pytanie odpowiedź jest bardzo prosta. Brzmi ona — nie. Nie było czegoś takiego. W późniejszych wiekach pojawia się sztuka ni to zapasów, ni to zabawy, którą nazywano glima. Ale w X, XI nawet XII wieku czegoś takiego, jak słowiańskie sztuki walki, nie było. W tym okresie Europa walczyła mniej więcej w podobny sposób. Mamy tutaj mieszaninę sztuk militarnych pochodzących z upadającego Cesarstwa Rzymskiego i jego kontynuacji w postaci Cesarstwa Bizantyjskiego oraz napływy innowacji z czasów wędrówki ludów. Czyli z okresu mieszania się różnych europejskich narodowości, co w konsekwencji doprowadziło do tego, z czym mamy do czynienia w X i XI wieku na terenie Europy.
— Często mówi się, że średniowiecze, to wieki ciemne. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem?
— Nie. Na pewno nie zgadzam się z tym sformułowaniem. To nie były wieki ciemne. Określenie to pojawiło się, gdy porównywano czasy, które staramy się odtworzyć, do starożytności. Faktycznie, w wyniku najazdów na Cesarstwo Rzymskie i Bizancjum, utraciliśmy trochę tej wiedzy, jaką zgromadzono w okresie antycznym. Nie można jednak powiedzieć, że wieki które nastąpiły później były ciemne. Miały one kulturę na całkiem wysokim poziomie. Tamte czasy nie były też tak brudne i śmierdzące, jak się powszechnie sądzi. Na przykład w Skandynawii dbano o higienę, korzystano z sauny. Słowianie mieli swoje banie. Jest wiele aspektów, które dowodzą, że tamci ludzie wcale nie byli tak zacofani. Zamiłowani w starożytności ludzie renesansu, którzy uknuli pojęcie wieków ciemnych, mieli tak naprawdę niewielkie pojęcie na temat okresu między IX a XI wiekiem. Korzystali z przekazów historycznych, tworzonych przez kronikarzy zakonnych. Ci kronikarze opisywali głównie to, co działo się w kręgu kultury chrześcijańskiej. Pomijali albo bagatelizowali to, co działo się na terenach nie objętych jeszcze działaniem Kościoła.
— Wyobraźmy sobie, że ma pan do wyboru dwie opcje: żyć w X wieku, albo żyć w XXI wieku. Co by pan wybrał?
— Wybrałbym prostotę życia X wieku i medycynę XXI wieku. W X wieku życie pod wieloma względami było łatwiejsze. Praca była dużo cięższa, ale nie mieliśmy tylu problemów, ile mamy dzisiaj. Jednak gdybym miał iść do lekarza, to wybrałbym tego współczesnego.
— W waszej grupie macie zapewne doświadczonych wojowników. Czy mieliby oni szanse w starciu ze średniowiecznym wojem?
— Raczej tak. Oczywiście walczymy w trochę inny sposób, ograniczają nas zasady bezpieczeństwa. Jednak posługiwanie się mieczem, tarczą, walka w szyku, łucznictwo: to wszystko jest odwzorowywane na epoce. Nasi rekonstruktorzy to ludzie wyszkoleni. Wiedzą, jak się bronić, jak zaatakować. Jedyna różnica leży w kwestii nastawienia mentalnego. My walczymy raczej po to, żeby trafić, ale nie uszkodzić. Ludzie w tamtym czasie walczyli, żeby zabić. To jest w zasadzie jedyna różnica pomiędzy współczesną walką rekonstrukcyjną, a walką z X wieku. Współczesny wojownik raczej poradziłby sobie w realiach średniowiecznego pojedynku. Myślę, że szanse byłyby równe po obu stronach. Tym bardziej że obecnie ludzie są więksi, lepiej zbudowani. Współczesny wojownik miałby więc pewną przewagę fizyczną. Natomiast wojownik z tamtych czasów miałby troszeczkę więcej przewagi psychicznej. Był bardziej oswojony ze śmiercią.
— Możemy odtworzyć dosyć dokładnie życie materialne oraz aspekt militarny tamtych czasów. Problemem wciąż pozostaje kwestia wierzeń naszych przodków. W przypadku tradycyjnych wierzeń skandynawskich rzecz jest prostsza. Mamy dość dużo materiałów archiwalnych spisanych przez bardów islandzkich. Niestety w kwestii wierzeń słowiańskich opieramy się głównie na założeniach, przypuszczeniach i domniemaniach. Podejrzewam, że wiele się w tej kwestii nie zmieni ze względu na skąpe pisemne źródła na ten temat. Są one nieliczne i okrojone. Co innego materialne znaleziska i różne aspekty życia codziennego. Tę sferę poznaliśmy bardzo dokładnie.
— Na terenie Dalekiego Wschodu powstało wiele charakterystycznych sztuk walk np. karate, szermierka samurajska, różne warianty wu shu. Czy w omawianym przez nas okresie historycznym istniały sztuki walki, charakterystyczne tylko dla naszej kultury? Czy średniowieczni Słowianie mieli własne „kung fu”?
— Na to pytanie odpowiedź jest bardzo prosta. Brzmi ona — nie. Nie było czegoś takiego. W późniejszych wiekach pojawia się sztuka ni to zapasów, ni to zabawy, którą nazywano glima. Ale w X, XI nawet XII wieku czegoś takiego, jak słowiańskie sztuki walki, nie było. W tym okresie Europa walczyła mniej więcej w podobny sposób. Mamy tutaj mieszaninę sztuk militarnych pochodzących z upadającego Cesarstwa Rzymskiego i jego kontynuacji w postaci Cesarstwa Bizantyjskiego oraz napływy innowacji z czasów wędrówki ludów. Czyli z okresu mieszania się różnych europejskich narodowości, co w konsekwencji doprowadziło do tego, z czym mamy do czynienia w X i XI wieku na terenie Europy.
— Często mówi się, że średniowiecze, to wieki ciemne. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem?
— Nie. Na pewno nie zgadzam się z tym sformułowaniem. To nie były wieki ciemne. Określenie to pojawiło się, gdy porównywano czasy, które staramy się odtworzyć, do starożytności. Faktycznie, w wyniku najazdów na Cesarstwo Rzymskie i Bizancjum, utraciliśmy trochę tej wiedzy, jaką zgromadzono w okresie antycznym. Nie można jednak powiedzieć, że wieki które nastąpiły później były ciemne. Miały one kulturę na całkiem wysokim poziomie. Tamte czasy nie były też tak brudne i śmierdzące, jak się powszechnie sądzi. Na przykład w Skandynawii dbano o higienę, korzystano z sauny. Słowianie mieli swoje banie. Jest wiele aspektów, które dowodzą, że tamci ludzie wcale nie byli tak zacofani. Zamiłowani w starożytności ludzie renesansu, którzy uknuli pojęcie wieków ciemnych, mieli tak naprawdę niewielkie pojęcie na temat okresu między IX a XI wiekiem. Korzystali z przekazów historycznych, tworzonych przez kronikarzy zakonnych. Ci kronikarze opisywali głównie to, co działo się w kręgu kultury chrześcijańskiej. Pomijali albo bagatelizowali to, co działo się na terenach nie objętych jeszcze działaniem Kościoła.
— Wyobraźmy sobie, że ma pan do wyboru dwie opcje: żyć w X wieku, albo żyć w XXI wieku. Co by pan wybrał?
— Wybrałbym prostotę życia X wieku i medycynę XXI wieku. W X wieku życie pod wieloma względami było łatwiejsze. Praca była dużo cięższa, ale nie mieliśmy tylu problemów, ile mamy dzisiaj. Jednak gdybym miał iść do lekarza, to wybrałbym tego współczesnego.
— W waszej grupie macie zapewne doświadczonych wojowników. Czy mieliby oni szanse w starciu ze średniowiecznym wojem?
— Raczej tak. Oczywiście walczymy w trochę inny sposób, ograniczają nas zasady bezpieczeństwa. Jednak posługiwanie się mieczem, tarczą, walka w szyku, łucznictwo: to wszystko jest odwzorowywane na epoce. Nasi rekonstruktorzy to ludzie wyszkoleni. Wiedzą, jak się bronić, jak zaatakować. Jedyna różnica leży w kwestii nastawienia mentalnego. My walczymy raczej po to, żeby trafić, ale nie uszkodzić. Ludzie w tamtym czasie walczyli, żeby zabić. To jest w zasadzie jedyna różnica pomiędzy współczesną walką rekonstrukcyjną, a walką z X wieku. Współczesny wojownik raczej poradziłby sobie w realiach średniowiecznego pojedynku. Myślę, że szanse byłyby równe po obu stronach. Tym bardziej że obecnie ludzie są więksi, lepiej zbudowani. Współczesny wojownik miałby więc pewną przewagę fizyczną. Natomiast wojownik z tamtych czasów miałby troszeczkę więcej przewagi psychicznej. Był bardziej oswojony ze śmiercią.
— Jakie cechy charakteru kształtujecie u adeptów? Czy wiedza wyniesiona z zajęć i inicjatyw organizowanych przez państwa grupę przydaje się w XXI wieku?
— Staramy się zaszczepić naszym uczniom pewność siebie i dociekliwość. Motywować do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi na interesujące ich kwestie. Nie wszystko podajemy na talerzu. Mogę cię naprowadzić, ale musisz działać sam. Staramy się też, żeby osoby, które trenują, nauczyły się poczucia obowiązku, czy systematyczności. Te nawyki jak najbardziej przydają się w życiu współczesnym. Właściwie są one ponadczasowe. W drużynach rekonstrukcyjnych ludzie uczą się też rzemiosła. Spora część uczestników zaczęła tę wiedzę, nabytą u nas lub w innych grupach, wykorzystywać w ramach działalności gospodarczej. Rękodzieło staje się coraz bardziej popularne. Czy to praca w glinie, czy to praca w metalu, ozdoby, biżuteria. Dla niektórych takie rzemiosło stało się źródłem dochodu. Wytwarzają oni rękodzieło dawnymi metodami i z tego żyją.
— Staramy się zaszczepić naszym uczniom pewność siebie i dociekliwość. Motywować do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi na interesujące ich kwestie. Nie wszystko podajemy na talerzu. Mogę cię naprowadzić, ale musisz działać sam. Staramy się też, żeby osoby, które trenują, nauczyły się poczucia obowiązku, czy systematyczności. Te nawyki jak najbardziej przydają się w życiu współczesnym. Właściwie są one ponadczasowe. W drużynach rekonstrukcyjnych ludzie uczą się też rzemiosła. Spora część uczestników zaczęła tę wiedzę, nabytą u nas lub w innych grupach, wykorzystywać w ramach działalności gospodarczej. Rękodzieło staje się coraz bardziej popularne. Czy to praca w glinie, czy to praca w metalu, ozdoby, biżuteria. Dla niektórych takie rzemiosło stało się źródłem dochodu. Wytwarzają oni rękodzieło dawnymi metodami i z tego żyją.
Paweł Snopkow
Kalendarium
- W 2004 roku powstaje olsztyński oddział Braniewskiej Drużyny Wikingów Nidhogg;
- W 2007 roku oddział olsztyński DW Nidhogg usamodzielnia się dając początek Drużynie Wojów Bolesławowych „Białozór”;
- Od momentu powstania grupa co roku bierze udział w Festiwalu Słowian i Wikingów na Wolinie. Bierze także udział w festiwalu w niemieckim Neustad-Glewe „Burgfest”. Działacze drużyny byli założycielami kilku sojuszy drużyn wczesnośredniowiecznych — Sojuszu Truso oraz Sojuszu Ilfing. Ponadto drużyna „Białozór” jest jedną z drużyn założycielskich międzynarodowego Sojuszu Red Wing — Armia Bolesława.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez