Każdy zwierzak to inna historia. Poznaj kilka ze schroniska dla zwierząt w Olsztynie
2021-09-02 18:46:29(ost. akt: 2021-09-02 16:39:04)
Czasem trzeba stracić dom, żeby zyskać nowy. Czasem trzeba trafić do schroniska, które okazuje się być przystankiem, a nie końcem świata. Tylko jak to wytłumaczyć psu, kotu albo myszy? Schronisko dla zwierząt w Olsztynie ma prawie stu podopiecznych. A każdy podopieczny to inna opowieść. Tylko czy z dobrym zakończeniem?
Gdy przyjeżdżamy do schroniska dla zwierząt, z samochodu wysiada pan Sylwester, pracownik schroniska. Trzyma sporą klatkę przykrytą wilgotną ściereczką.
— Niosę Aspiranta — mówi. — Ktoś wystawił klatkę na śmietnik na ulicy Żurawskiego. W środku jest myszka, a że dali nam znać o tym policjanci, to będziemy mówić na nią Aspirant.
— Zaczął się rok szkolny. Może klatka stała na biurku i zajmowała miejsce? — przygląda się gryzoniowi Anna Barańska, dyrektor Schroniska dla Zwierząt w Olsztynie. — Kilka razy w roku zdarzają się takie sytuacje. Ludzie wyrzucają chomiki, króliki czy myszki właśnie. Niektóre gryzonie rosną większe niż się zapowiadało. Albo zaczynają chorować, starzeją się i pachną nie tak, jak chce właściciel. I raptem okazuje się, że taki zwierzak nie pasuje do wystroju wnętrza. A poza tym nowy królik, myszka czy chomik są tańsze niż leczenie.
To prawda.
Nowego zwierzaka można kupić za kilkadziesiąt złotych, a nawet… za złotówkę
Ostatnio jeden ze sklepów zoologicznych w Olsztynie miał taką promocję: przy zakupie wyprawki, zwierzak kosztuje tylko 1 zł. Można więc nie tylko wymienić gryzonia, ale również klatkę na nową.
— Ludzie częściej wyrzucają gryzonie niż je do nas przywożą — zauważa Anna Barańska. — A co z sumieniem? Jest czyste. Wyrzuca się zwierzaka na śmietnik i dzwoni na policję, żeby się nim zajęła. Zwierzak jest więc zaopiekowany i trafia do schroniska. Zresztą nawet jakby właściciel przyjechał do nas bezpośrednio, nie przyjęlibyśmy gryzonia od razu. Radzimy, żeby znaleźć mu nowy dom na własną rękę — na przykład dając ogłoszenie. Warto spróbować. Jeśli się okaże, że wszystko zawiodło, wtedy schronisko nim się zaopiekuje.
Myszka jest przerażona, ale gdy dostaje jedzenie, nabiera zaufania. Wiele zwierzaków staje tu na nogi. Dosłownie. Tak jest też z psem Rudzikiem, który przebywa w klatce przy biurze. Pracownicy chcą mieć go na oku, bo jest po operacji.
— Rudzik musi na razie siedzieć w drucianej klatce, żeby mieć ograniczony ruch. Został znaleziony 26 lipca w Olsztynie na ul. Pstrowskiego przy wjeździe na rondo. Wyglądał na potrąconego, bo miał problemy z chodzeniem. Okazało się, że ma uszkodzone kolano i staw biodrowy. Czyli przeżył kolizję — opowiada dyrektor schroniska. — Szukaliśmy lekarza, który wykona zabieg. Teraz jest dwa dni po zabiegu, ma jeszcze obrzęk, ale już zaczyna chodzić. Traktujemy go jakby był bezdomny, bo gdy ogłosiliśmy, że mamy takiego psa u siebie, nikt się nie zgłosił. Nie jest młody, ale nie jest też „dziadeczkiem”. To żywy, przyjazny piesek, który szuka kontaktu z człowiekiem. Będziemy szukali dla niego domu.
W schronisku zabiegi też są wykonywane, ale lżejszego kalibru. To najczęściej sterylizacja, ale wycinane są również guzki czy zszywa się rany. To około 40 zabiegów miesięcznie. Chwilę przed naszym przyjazdem została wysterylizowana suczka.
— Safi mieszkała na działkach na Karolinie, niedaleko Tracka. Gdy ugryzła dziecko, trafiła do nas. Jest bardzo przyjazna, kontaktowa, radosna i pełna energii. Trudno powiedzieć, dlaczego ugryzła. Sytuacje są różne, nie zawsze jednoznaczne. Nie można od razu mówić, że to zły pies — podkreśla dyrektor schroniska. — Prawdopodobnie właściciele zostawili Safi na działkach właśnie po tym ugryzieniu. Tłumaczyli się, że to nie ich pies, że on był u nich tylko na chwilę. Teraz piesek szuka domu na stałe.
W schronisku pojawiły się trzy nowe wybiegi. Wcześniej był tylko jeden, do którego psy ustawiały się w kolejce, żeby się wybiegać.
— To są takie place zabaw dla psiaków. Wiąże się z tym fantastyczna historia. Przyszedł do nas pewien pan, który obiecał sobie, że jak coś w życiu osiągnie, podzieli się dobrem. Zapytał nas, czego potrzebujemy. Odpowiedzieliśmy jak zwykle, że karmę i inne drobiazgi. Na to on stwierdził, że nie chce zrobić czegoś za 300 zł, ale za kilkanaście tysięcy. Myśleliśmy, że to żart — opowiada Anna Barańska. — Ale mężczyzna okazał się słowny. Padła więc propozycja jednego wybiegu. Ale on nie chciał jednego. Stwierdził, że zrobi takie trzy. Zagospodarowaliśmy więc wolną przestrzeń. I skoro pan zafundował psiakom te trzy place zabaw, prezes Stowarzyszenia św. Franciszka zdecydował, że sfinansuje wybudowanie wiat, które będą chronić w czasie złej pogody. Ale dobrych ludzi jest więcej. Jedna z wolontariuszek stwierdziła, że na tych wybiegach jest pusto. I kupiła nam 50 szybko rosnących krzewów, żeby dały trochę cienia. Dobro się mnoży, prawda?
Na jednym z wybiegów stoimy razem z Runnerem. To specjalista od ucieczek. I rzeczywiście pies znika.
— Potrafi wyjść z każdego boksu. W tej chwili mieszka w najbardziej pancernym, a i tak już próbuje je rozpracować — Anna Barańska pokazuje wygięte druty w boksie, którym mieszka Runner. — Rozgryzie każde ogrodzenie, wygnie albo wygryzie wszystko. Ale nie ucieka daleko. Idzie do biura, gdzie też ma swoje legowisko. Ciągnie do człowieka. Zdarza się jednak, że gdy jest w biurze, a pracownicy wyjeżdżają na interwencje, Runner zostaje w nim sam. Dlatego wygryzł nam już kilka drzwi. Mało tego, chodzi do kociego szpitalika i otwiera kotom klatki. Potrzebuje mieć kogoś przy sobie, żeby czuć się bezpiecznie.
Runner ma jeszcze jeden talent
— Przepowiada pogodę. Gdy idzie burza, a jeszcze jej nawet nie widać, daje nam o niej znać. Jest niespokojny i przestraszony — mówi dyrektorka schroniska. — Ta prognoza zawsze się sprawdza.
Czasem jednak trudno nawet wyobrazić sobie, co zwierzęta przeszły, zanim trafiły do schroniska.
— Kilka dni temu pani znalazła wycieńczonego psa na ul. Zięby. Był ślepy i wiekowy, a co najgorsze, miał wielką obrożę i łańcuch na szyi. Prawdopodobnie komuś się urwał. Tylko że on nie mógł mieć aż tyle siły, aby tak urwać się z łańcucha. Może ktoś go odpiął i wypuścił albo z tym łańcuchem chodził dłużej i w końcu opadł z sił — zastanawia się Anna Barańska. — Trudno mu było odnaleźć się w schronisku. Do tej pory ma z tym problemy Łobuz, którego ktoś wyrzucił do kontenera na śmieci. Bardzo to przeżył. Do dziś to dzikus, który nie wychodzi z klatki. Na szczęście opiekuje się nim pan Roman. I tak jak Łobuz nie może wychodzić do świata, tak dzięki Romanowi świat przychodzi do niego. W boksie ma nawet zasadzony mech.
Czasem trzeba jednak psa odebrać właścicielowi. Dzieje się tak, gdy żyje w fatalnych warunkach. Waleria nie miała szczęścia do swojego pana. Gdy trafiła do schroniska, była wychudzona.
— Waleria ważyła 16 kilogramów, a teraz przytyła. Pewnie waży już około czterdziestki. W końcu ma jedzenie — zauważa Anna Barańska. — Poza tym, że ma apetyt, jest bardzo miłą suczką. Czeka na nowego właściciela. Myślę, że sprawdzi się w domu z ogródkiem. Lubi sobie potuptać. Ale jeśli zaprzyjaźni się z właścicielem, może też odnaleźć się w mieszkaniu. Znam przypadki, że pies, który był na łańcuchu, dobrze czuje się teraz pod dachem i szczęśliwy leży na kanapie. Myślę, że z Walerią może być podobnie.
A skąd to wiadomo? Wszystkim psom w schronisku przygląda się nie tylko weterynarz, ale też behawiorysta.
— Odkąd u nas pracuje, zwroty adopcji są bardzo rzadkie — podkreśla Anna Barańska. — Pani Agata pomaga wprowadzić zwierzę do domu. Mówi, czego można się po nim spodziewać. Gdyby ktoś chciał adoptować Walerię, nie dostanie jej przy pierwszej wizycie w schronisku. Czasy się zmieniły. Kiedyś bywało, że pies wychodził z ludźmi po pierwszym spacerze w schronisku. Wtedy jednak mieliśmy na stanie ponad 300 zwierząt, dziś jest ich około dziewięćdziesięciu. Gdy oceniliśmy kogoś, że będzie dobrym właścicielem, pies znajdował dom. W tej chwili inaczej podchodzimy do adopcji. Mamy bardziej świadome społeczeństwo. Wie, czego chce. A każdy zwierzak ma przecież swoją historię…
Nie zawsze jednak psa trzeba zabierać do domu. Pani Róża jest świetnym przykładem na to, że kochać psy można na miejscu, w schronisku. Gdy przeszła na emeryturę, zajęła się wolontariatem.
— Codziennie wyprowadzam 27 psów. One są całym moim życiem — uśmiecha się Róża Olszewska, wolontariuszka. — Przychodzę codziennie rano i często wychodzę po ośmiu godzinach. I jestem szczęśliwa. Te psy dają mi więcej niż ja im daję. W schronisku jest tyle pozytywnej energii, że nawet gdy wrócę do domu zmęczona, jestem szczęśliwa. Tu jest tyle potrzebujących pieseczków, że jest tu co robić całą dobę.
Bywa że w ciągu miesiąca przyjeżdża tu nawet czterdzieści porzuconych lub bezdomnych zwierząt. Najgorzej jest w wakacje i przed świętami. Jaki będzie wrzesień? Gdy wyjeżdżamy ze schroniska, ktoś przywozi znalezionego kotka. Jest wystraszony i nie wie, jaka czeka go przyszłość.
— Wiele zwierząt w schronisku jest leczona i przyjmuje leki. Ale gdy znajduje nowy dom, zdrowieje — podsumowuje Anna Barańska. — Dobry dom czyni cuda. A schronisko powinno być tylko przystankiem zwierząt.
ADA ROMANOWSKA
a.romanowska@gazetaolsztynska.pl
a.romanowska@gazetaolsztynska.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez