Socjolog o przeciwnikach szczepień i podziałach związanych z certyfikatami Covid-19

2021-07-29 07:07:00(ost. akt: 2021-07-29 08:51:24)

Autor zdjęcia: Katedra Socjologii UWM

— Argumenty za tym, żeby się zaszczepić w coraz mniejszym stopniu oddziałują na emocje i wyobraźnię ludzi, a sam program szczepień stworzył kolejną okazję do naturalnej potrzeby dzielenia się - mówi dr Radosław Sierocki z Katedry Socjologii UWM w Olsztynie.
— Jak nazwałby pan i zdefiniował tych, którzy są zwolennikami szczepień na Covid-19 oraz tych, którzy są przeciwko?
— Zwolenników i przeciwników opisałbym za pomocą kategorii, którą paradoksalnie można określić jednym słowem: racjonalista. Ten pierwszy wierzy w naukę, uważa, że zachował się w sposób odpowiedzialny społecznie. Natomiast ten niezaszczepiony racjonalista także sądzi, że zachowuje się odpowiednio, ponieważ nie daje się zwieść ludziom robiącym jego zdaniem eksperymenty medyczne, dążącym do zmniejszenia populacji czy po prostu chcącym na tym zarobić. Podkreślam przy tym, że są to tylko hipotezy postawione z obserwacji obecnych zachowań społecznych. Nie prowadziłem w tej kwestii żadnych badań.

— Dlaczego ludzie tak postępują?
— Wśród ludzi od zawsze istniała potrzeba odróżniania się od innych. Budowanie tożsamości odbywa się poprzez poszukiwanie cech różnicujących. Podział na zaszczepionych i niezaszczepionych wpisuje się w kulturową potrzebę dzielenia się. Z jednej strony budujemy różne wspólnoty, a z drugiej poszukujemy tego, co nas różni - począwszy od aspektów biologicznych, aż do różnic klasowych.

— Czy pana zdaniem argument “zaszczep się dla innych, dla swojej rodziny, znajomych, kolegów z pracy” działa czy nie?
— Myślę, że tych, których miał przekonać, to już przekonał, a ci nieprzekonani dalej pozostaną po swojej stronie. W rezultacie mamy spór osób zaszczepionych z tymi, którzy nie chcą tego zrobić, a trzecią grupą są ci, którym jest wszystko jedno. W ostatnich tygodniach znacznie spadło zainteresowanie szczepieniami, na co ma pewnie wpływ spadek zakażeń. Pamiętamy, że na początku roku, gdy zaszczepić chcieli się niemal wszyscy, a niektórym nawet nieźle się oberwało, że zrobili to poza kolejnością. Argumenty za tym, żeby się zaszczepić w coraz mniejszym stopniu oddziałują na emocje i wyobraźnię ludzi. Przestały się wiązać ze strachem będącym konsekwencją tego, że jak zachoruję, to zarażę innych i może ktoś z mojej rodziny umrze. Teraz przerodziło się to raczej w strach przed szczepieniami, które w oczach przeciwników są niepotrzebne. Ta grupa dała się przekonać do niewłaściwych argumentów, że szczepionki są groźniejsze niż sam wirus Covid-19, że jesteśmy poddawani eksperymentowi medycznemu itd.

— Czy z socjologicznego punktu widzenia takie działania jak wpuszczanie do restauracji tylko osób zaszczepionych lub ograniczenia dla niezaszczepionych, którzy chcą wziąć udział na przykład w koncercie są dobre?

— Na te kwestie należy spojrzeć z wielu stron. Nie prowadzę na ten temat badań, nie zajmuję się tym konkretnie, ale jestem przekonany, że jakiekolwiek decyzje zostaną podjęte, to muszą być one konsekwentnie egzekwowane. Jeśli będzie powiedziane, że na przykład do jakiegoś miejsca będą mogli wejść tylko zaszczepieni, to tak rzeczywiście musi być, bo wówczas niezaszczepieni zobaczą, że zaszczepienie się rzeczywiście ułatwi funkcjonowanie w społeczeństwie. Amerykański socjolog Robert Merton powiedział, że najbardziej efektywnym sposobem na zmianę mentalności społeczeństwa jest zmiana prawa. Można na to spojrzeć jak na próbę zmiany mentalności społecznej dotyczącej szczepień przez zmianę przepisów. Jednak za tym idzie niebezpieczeństwo, że zostanie wprowadzone prawo, które doprowadzi do podziałów społecznych.

— Olsztyn oraz inne miejscowości regionu regularnie spadają w rankingach pod względem liczby zaszczepionych mieszkańców. Dlaczego?

— Myślę, że w takich regionach jak Warmia i Mazury czy Podlasie, gdzie jest mniej dużych miast, a więcej średnich i małych, większy skutek przyniosłoby bezpośrednie oddziaływanie na społeczności lokalne. Oznacza to powołanie konkretnych osób, które dotrą do lokalnej opinii publicznej. Ludzie z mniejszych miast i wsi niekoniecznie wierzą premierowi czy ministrowi zdrowia. Podobna sytuacja ma miejsce zawsze podczas wyborów prezydenckich czy parlamentarnych, gdzie kampanię wyborczą na tych terenach trzeba prowadzić w inny sposób.

Marta Wiśniewska