Lata wojny i okupacji Polaków z Ziemi Lubawskiej – ocalić od zapomnienia (część 2)

2021-05-23 10:05:00(ost. akt: 2021-05-22 23:31:08)
 Miejsce wiecznego spoczynku 334 polskich dzieci, zamordowanych w „Szmalcówce”

Miejsce wiecznego spoczynku 334 polskich dzieci, zamordowanych w „Szmalcówce”

Autor zdjęcia: archiwum Jana Falkowskiego

Pracując nad Sagą rodu E. J. Falkowskich z Torunia, ale pochodzących z pięknej i świętej Ziemi Lubawskiej, w pewnym momencie chciałem przypomnieć lata wojny i okupacji, na bazie dostępnych jeszcze źródeł i materiałów, a także swojej pamięci – napisał do nas prof. Jan Falkowski.
To druga część artykułu, który może zainteresować czytelników "Głosu Lubawskiego", przede wszystkim tych jeszcze żyjących i pamiętających lata wojny i okupacji, nawet lepiej ode mnie, pisze profesor. Ale też myślę, dodaje, o młodym pokoleniu, które na szczęście nie zna bezpośrednich konsekwencji wojny i może tak do końca nie wierzy też w opowieści swoich dziadków. Zapraszamy do lektury.

Wielu autorów zajmujących się historią okresu wojny i okupacji podaje, że z Pomorza (w tym z Ziemi Lubawskiej) wysiedlono 120-170 tys. mieszkańców, a na ich miejsce sprowadzono ok. 120 tys. niemieckich osadników (np. W. Jastrzębski, J. Sziling 1979, s. 50-55). Wysiedlanie ludności polskiej odbywało się w nieludzkich warunkach. Moja pamięć dziecka, wzmocniona wspomnieniami mojej mamy – Salomei Falkowskiej (Żuralskiej) oraz szwagra – Mieczysława Sendobrego z Targowiska Dolnego potwierdza tą sytuację. Wysiedlanie rolników z ich gospodarstw we wsi Targowisko Dolne zaczęło się już 11 listopada 1941 r. Moja rodzina (wg Zaświadczenia z Archiwum Państwowego w Bydgoszczy z 23.I.1991 r.) została wysiedlona 12 listopada 1941 r. do Obozu Centrali Przesiedleńczej w Toruniu. Moja mama ten moment tak wspominała. Późnym wieczorem 12 listopada 1941 r. przyszli Niemcy i kazali zabrać najpotrzebniejsze rzeczy na wywóz, nie mówiąc dokąd. Wysiedlono całą naszą rodzinę. Dziadkowie – Helena i Antoni Kotewicz, którzy z racji podeszłego wieku, zostali wyrzuceni do tzw. „długiej budy” w Targowisku Dolnym (czyli do dawnego domu dla służby folwarcznej), i zamieszkali tutaj razem z kilkoma rodzinami wysiedlonymi ze swoich gospodarstw. Natomiast moja mama mająca 26 lat, razem ze swoją siostrą Hildegardą Kotewicz (22 lata), ze mną mającym 3,5 roku oraz moją 2,5 letnią siostrą Salusią, otrzymaliśmy ok. 3 godzin na zabranie najbardziej potrzebnych rzeczy. Następnie jeden ze służących u treuhendra w naszym gospodarstwie, zabrał nas na wóz i zawiózł na punkt zborny jakim był stadion sportowy w Nowym Mieście Lubawskim. Była mroźna noc, która z czasem dawała znać o sobie coraz bardziej, gdyż nie mogliśmy zabrać więcej rzeczy a tylko ok. 30 kg na osobę dorosłą i 20 kg na dziecko. Z tutejszego dworca kolejowego zostaliśmy załadowani do pociągu jadącego do Iławy. Dalej jechaliśmy koleją z Iławy do Torunia. Na dworcu Mokre w Toruniu (Banhof Thorn-Mocker), obecnie dworzec Wschodni, dokonano podziału wysiedleńców. Część pojechała dalej, jak się okazało do obozu pracy przymusowej w Potulicach, natomiast druga część (w tym nasza mama z nami) po wyjściu z dworca została eskortowana przez esesmanów do pobliskiej „Szmalcówki”, czyli dawnej, założonej w 1930 r. fabryki smalcu i rafinacji olejów jadalnych „Standard”). Droga z dworca do fabryki, zamienionej teraz w obóz przesiedleńczy wynosiła ponad 2 km. Około północy dotarliśmy do obozu. I, jak wspominała nasza mama, szliśmy pieszo przy oświetleniu księżyca w mroźną noc, i tylko śnieg chrupał pod naszymi stopami. Wokół było słychać ujadanie psów, które razem z eskortującymi nas policjantami i esesmanami, towarzyszyły nam do pierwszego miejsca naszego dłuższego pobytu.

Nasz pobyt w obozie przesiedleńczym „Szmalcówka” w Toruniu

Niemiecki obóz przesiedleńczy w Toruniu, tzw. Szmalcówka (w północnej dzielnicy Mokre), istniał od listopada 1940 r. do lipca 1943 r. Z założenia obozu wynikało, ze umieszczani w nim Polacy mieli przebywać 4-5 dni, a następnie kierowani do pracy w głąb III Rzeszy i do Generalnej Guberni, do różnych obozów koncentracyjnych oraz do tzw. obozów zniemczania. Od marca 1941 r. ten obóz stał się obozem stałym, nastawionym na wykorzystanie uwięzionych do przymusowej pracy. Obóz (w mojej pamięci utrwalony jako lager), zajmował 4 budynki (hale) i ich podpiwniczenia. W jednej hali przebywało z reguły ok. 400-500 osób. W szczytowym momencie w całym obozie przebywało 3,5 tys. osób, a łącznie przez cały czas trwania obozu więziono w nim (wg różnych źródeł od 12 do 20 tys. osób). Znam historię 7 osobowej rodziny, z której mąż i troje dzieci zmarło w Szmalcówce, natomiast żona po likwidacji tego obozu została skierowana do pracy w majątku w Turznie, a dwójkę jej dzieci zabrano do Potulic. Historię niemieckiego obozu przejściowego „Szmalcówki” w Toruniu, w latach 1940-1943, opisał w 2011 r. dr T.S. Ceran.
Z pobytu w „Szmalcówce” nie wiele pamiętam. Ale jeden moment zapamiętałem na całe życie. To była śmierć mojej siostry – Salki. Warunki pobytu w „Szmalcówce” były straszne. Leżeliśmy w dużej fabrycznej hali na betonie, lekko przykrytym starą słomą. Szczęściem, że nasza mama zabrała do podręcznego bagażu jakiś koc, którym przykrywaliśmy się w trójkę leżąc w swoich ubraniach. Mimo to było nam zimno, a jednocześnie w zimowe miesiące były bardzo wilgotnie. Panował brud i głód (dzienne racje żywnościowe były symboliczne, zarówno dla dorosłych jak i dzieci: kubek czarnej kawy zbożowej (lury), kromka lub dwie chleba, czasem ze śladowymi ilościami marmolady lub margaryny, na obiad zupa z brukwi lub kapusty. Powszechnie pleniło się robactwo (wszy i pluskwy). Brak lekarstw, żywności oraz zaduch latem, a zimą mróz – to była codzienna rzeczywistość obozowa. W tych warunkach łatwo było zachorować, zwłaszcza na zapalenie płuc, tyfus lub dyzenterię. Tej gehenny nie przeżyła moja siostra Salomea Falkowska, podobnie jak 334 dzieci (głównie poniżej 10 lat) w czasie istnienia obozu oraz ok. 600 dorosłych. Pamiętam dzień, kiedy zobaczyłem moją siostrę martwą wśród jeszcze kilkoro dzieci umieszczonych w drewnianych skrzyniach przed budynkiem, w którym przebywaliśmy. Pokazała mi ją nasza mama jak martwa leżała jeszcze z inną dziewczynką. Jako trzyletni chłopiec byłem wstrząśnięty. Chociaż tak do końca wszystkiego nie rozumiałem.
Obecnie przy wjeździe do dawnego obozu, a więc przy ul. Grudziądzkiej, znajduje się pomnik w formie fragmentu muru z tablicą informującą, że: „W tym miejscu w latach 1940-1943 był niemiecki obóz przesiedleńczy dla Polaków z Torunia i okolic Umwandererzenrallager – Thorn zwany „Szmalcówką”. Przez obóz przeszło blisko 12 tys. osób, zmarło ok. 1000 osób, w tym ok. 400 dzieci i niemowląt. Pochowani są na pobliskim cmentarzu przy ul. Grudziądzkiej 141”. U dołu tablicy, powyższa informacja jest też w j. angielskim i j. niemieckim.
Już później dowiedziałem się, że wszystkie zmarłe osoby – dorosłe i dzieci, były wynoszone na pobliski pagórek, znajdujący się po drugiej strony ulicy, i prawdopodobnie przez więzione w tym obozie osoby – wrzucane do dużego rowu. Obecnie to Cmentarz Komunalny II Torunia, znajdujący się przy ul. Grudziądzkiej 141. Obok głównej alejki stoją małe nagrobki z takimi dowodami pamięci jak: pluszowe misie, lalki, zabawki i kwiaty. Na 8 granitowych tablicach z nazwiskami zmarłych w obozie dzieci nie ma dat urodzenia i śmierci, natomiast jest informacja o długości ich życia: kilka miesięcy, dwa, trzy lub pięć lat. Przy nazwisku mojej siostry jest informacja, że żyła 3 lata i 1 miesiąc. Przychodzimy tutaj od czasu do czasu, razem z żoną i córką, aby zadumać się nad okropnościami wojny i okupacji oraz aby pomodlić się za te niewinne istoty, które z rąk niemieckich szaleńców utraciły tak szybko swoje życie.

Moja mama, znająca pracę na roli, od pierwszego dnia pobytu była przeznaczona do pracy w pobliskim majątku ziemskim w Łysomicach, wówczas zajętym przez jakiegoś Niemca. Z jej relacji wynikało, że codziennie rano maszerowali tam do tej pracy pieszo – 3-5 km, w jedną stronę, w zależności od miejsca, w którym była praca na roli w tym majątku, liczącym ok. 500 ha. Praca na roli była ciężka, ale jej pozytywną stroną było przebywanie na świeżym powietrzu. Inne osoby ze „Szmalcówki” pracowały w różnych fabrykach Torunia. Część uwięzionych pracowała w pobliskich lasach (np. starsi bracia mojego szwagra: Józef i Alojzy Sendobry z Targowiska Dolnego). Spora grupa więźniów została wkrótce wywieziona do „Hansen Werk” w Pile, zakładów zajmujących się remontami i modernizacją niemieckich samolotów typu: Messerschmitt Me 410 i Focke-Wulf Fw 189 (np. siostra mojej mamy – Hildegarda Kotewicz i Alojzy Sendobry – mający wówczas po ok. 20 lat). Ciężkie warunki pracy, stałe przebywanie w bardzo wilgotnym środowisku (przy myciu i konserwacji samolotów), spowodowały u mojej cioci Hildegardy reumatyzm, który nasilał się coraz bardziej i w konsekwencji doprowadził ją krótko po wojnie do śmierci (w wieku zaledwie trzydziestu lat). W „Szmalcówce” byłem z mamą do lipca 1943 r., czyli 2 lata i 8 miesięcy.

Nasz pobyt w obozie przesiedleńczym i pracy w Potulicach

12 lipca 1943 r., po likwidacji obozu w Toruniu, zostałem z mamą przetransportowany do obozu pracy w Potulicach (AP Bydgoszcz, 23.I. 1991 r.). Jechaliśmy koleją ze stacji: Toruń-Mokre do Bydgoszczy, a następnie do Nakła. Z Nakła, nasza kolumna więźniów maszerowała do pobliskiego, nowo wybudowanego (w 1941 r.) obozu w Potulicach, ok. 7 km. Teraz szedłem już tylko z mamą, lub w odrębnej kolumnie dla dzieci. Pomimo, iż to było duży i nowo wybudowany rękami więźniów obóz (30 drewnianych nieogrzewanych baraków drewnianych, a dawny pałac zamieniony został na kuchnię, a na piętrze w jadalnię dla esesmanów), warunki zamieszkania i życie więźniów, nie wiele się różniły od tych w Szmalcówce. Najpierw powitała nas brama wejściowa, wieże strażnicze oraz podwójne wysokie płoty z kolczastego drutu otaczające cały obóz.


Ciąg dalszy nastąpi

Jan Falkowski
red. eka