Wziąć łajbę i ruszyć przed siebie
2021-04-30 12:19:55(ost. akt: 2021-04-30 12:41:21)
Zaczyna się wyczekiwana majówka. Pogoda raczej kiepska, ale dla miłośników żeglarstwa — niestraszna. Kim są ludzie, którzy właśnie teraz zdecydowali się na zdobycie patentu żeglarskiego?
Przy jednym z pomostów dryfują jakby jeszcze skulone z wyziębienia i przytulone do siebie kolorowe samochodziki — rowery wodne. Przy drugim bujane przez wodę kołyszą się przycumowane do kei jachty…. "Mistral", "Passat", "Monsun" — ich nazwy pochodzą od wiatrów. Spacerowicze na olsztyńskiej plaży miejskiej mimo słonecznego dnia owijają się jeszcze szczelnie szalikami, zimne podmuchy nie zachęcają do plażowania. Gdzieniegdzie liże się lody, choć raczej w rękach odpoczywających królują jeszcze ciepłe gofry. Mało kto decyduje się na wypożyczenie prężących swe boki leżących na plażowym piasku kajaków.
Na wodzie niewiele się dzieje, od strony Słonecznej Polany w Olsztynie kręci się kilka dziecięcych Optymistek, gdzieniegdzie przemknie jakaś mała rybacka łódka, przeleci pojedynczy kormoran. Ooo jest! Na dwa dni przed majówką, widać też już pierwszą dorosłą żaglówkę. Sunie dziarsko przez niezmąconą taflę, zakręca, robi kółka, napina żagle. W niej trzech śmiałków, którzy do patentu żeglarskiego zaczęli się przymierzać już w marcu. Niewykluczone, że nadchodząca majówkę też już spędzą na wodzie.
Powoli wracają do pomostu, z oddali słychać komendy.
— Przygotować się do zrzucenia foka, przygotować się do zrzucenia grota.
— Grot i fok zrzucony — krzyczy do instruktora zwijająca żagiel na bomie kursantka.
— Grot i fok zrzucony — krzyczy do instruktora zwijająca żagiel na bomie kursantka.
— Odpalamy silnik, upewnij się że jest na luzie i [i]ciągniesz — instruuje jednego z kursantów prowadzący. — [i]Nie, nie! Absolutne bez ssania! — poucza jeszcze. Są już coraz bliżej.
— Przygotuj cumę dziobową, przygotuj cumę rufową — pada znów z ust instruktora. Po chwili dobijają do molo sprytnie chroniąc przed solidnym walnięciem o deski silnik. Teraz jeszcze tylko zaknagować, sklarować i do domu.
— Oj najcięższe było to, żeby załapać i przestawić się na te dla mnie egzotyczne żeglarskie nazwy. Szekle, relingi, wanty. Ciężko to pojąć laikowi — zauważa pan Grzegorz, który w mijającym tygodniu zaliczył swój pierwszy raz na wodzie.
— Tak i jeszcze skoordynować to z jakimiś działaniami i to często szybko po sobie następującymi „Rób to i to, teraz i teraz” wszystko w jakiś dziwnym języku, a ty stoisz i się zastanawiasz, gdzie prawa burta gdzie lewa, gdzie początek łódki, a gdzie koniec jej — śmieje się reszta załogi.
Wieje wiatr, szumi woda, mało słyszysz, dookoła rozlewa się- zupełnie inaczej wyglądająca z łajby niż z lądu — przestrzeń, co chwilę tylko przechyły i przechyły. I bądź tu mądry.
— No dziś to faktycznie bujało porządnie, proszę spojrzeć na ten wiatr. Nieźle też zmarzliśmy — mówi pani Ewelina schodząc z łodzi w podekscytowaniu.
— Tak. Człowiek zaczyna czuć respekt do pogody i sił natury. Wsiadasz na łódkę, jest miło: delikatne słoneczko, lekki wietrzyk, wypływasz i może zaraz przestać być tak „różowo”, a ty się przecież już nie cofniesz— potakuje kolejny z odważnej trójki: pan Mariusz
Dlaczego w takim razie zdecydowali się wyjść na wodę już teraz, skoro dla niektórych — zwłaszcza tegoroczny kwiecień — nie różni się prawie niczym od środka zimy?
— W związku z tym, że każdy z nas pracuje i ma sporo różnych innych zajęć, teorię na kursie zaczęliśmy już w marcu, praktykę teraz, żeby na wakacje, kiedy już wszystko się rozkręci móc wziąć upragnioną łajbę i ruszyć przed siebie. Proszę za nas trzymać kciuki już piątego czerwca! — informują. I jakoś nie wyobrażają sobie prawdziwej nauki i zdawania egzaminów w szczycie sezonu. — Ciasno, niebezpiecznie. A teraz cała woda praktycznie dla nas!— zauważa
Pan Grzegorz nie ma jeszcze konkretnych planów, gdzie gdy dostanie uprawnienia będzie pływał.
Pan Grzegorz nie ma jeszcze konkretnych planów, gdzie gdy dostanie uprawnienia będzie pływał.
— Na kurs zapisałem się m.in. dlatego, żeby trochę lepiej poczuć i zrozumieć moje własne miasto i własny region. Tyle czasu spędza się nad tymi naszymi jeziorami, są na wyciągnięcie dłoni, a wciąż tak mało o nich wie. Chciałem trochę zmienić perspektywę, rozszerzyć sobie świat. Ale może w tym sezonie ten Ukiel wystarczy?— zastanawia się mężczyzna.
Mimo że pilnie się uczy i prawdopodobnie wkrótce będzie miał żeglarskie prawko, nie wie czy będzie się już czuł na siłach żeby wziąć łódkę i samemu gdzieś podryfować.
— To jest jednak o wiele trudniejsze niż się wydaje. Naprawdę sporo trzeba wiedzieć. Do patentu trochę namawiała mnie koleżanka— już sterniczka z niezłym stażem. Może najpierw z nią popływam? — zastanawia się.
Pani Ewelina, tegoroczna kursantka zaczęła pływać już dawno temu jako dziecko. Na wodzie przeżyła nawet słynny biały szkwał na Wielkich Jeziorach Mazurskich 21 sierpnia 2007 roku, który na zawsze zabrał ze sobą wtedy kilkanaście ludzkich żyć.
— Byłam wtedy mała, płynęłam z bratem i tatą, było słonecznie, ciepło i pięknie. Nic nie zapowiadało tragedii. I nagle dosłownie w sekundę zaczęło robić się ciemno i bardzo złowrogo. Mój ojciec nie zwlekał ani chwili, w popłochu znaleźliśmy jakieś zaciszne miejsce i przycumowaliśmy. Mocno wiązaliśmy liny, a żaglówką bujało jakby oszalała. Chyba nie zdawaliśmy sobie powagi z sytuacji, dopóki nie dowiedzieliśmy się jak wiele osób zginęło — wspomina.
Nie zniechęciło jej to jednak do pływania. Zasiane wiele lat temu przez ojca ziarno, kiełkowało dość długo, ale w końcu przyszedł czas, by żeglarstwem zająć się „na poważnie”. Robi więc patent. Jakieś plany na ten sezon?
— Oczywiście mazurskie! Tylko takie gdzie nie trzeba kłaść masztu, żeby płynąć, przeciskać się pod mostami. To dość skomplikowana operacja, w tym sezonie nie będę się na to porywać — zaznacza. Grupa zastanawia się gdzie w takim razie dziewczyna mogłaby popłynąć w dłuższą trasę. Może z Mikołajskiego na Śniardwy i dalej na Bełdany? — trwają ustalenia.
Tak jak bywają niedzielni kierowcy, tak pan Mariusz do niedawna czuł się „niedzielnym" żeglarzem.
— To były takie pojedyncze męskie wyprawy. Koledzy zabierali ze sobą na imprezę. Do tej pory zawsze w roli załoganta, ale teraz kilka lat minęło, poczułem przypływ mocy i mam ochotę trochę już teraz na łajbie „porządzić” i być dzielnym, a nie niedzielnym — śmieje się mężczyzna.
Pandemia mocno zmieniła w całej załodze sposób myślenia o świecie, przestrzeni, żywiołach i wakacjach.
— Pokazała jak ważne jest mieć własny „kąt”, swój własny oswojony kawałek świata lub podłogi, gdzie możesz swobodnie przebywać. Masz działeczkę — jesteś ktoś, masz łódeczkę — też super.
Nie musisz być zdany na łaskę hoteli, nie musisz wystawać w wielkich kolejkach na Gubałówkę. Nie musisz wszędzie podlegać ścisłej obserwacji i kontroli. Bierzesz zaufaną ekipę i płyniecie w wielką wodę przed siebie czując się wolnymi ludźmi — zauważa pan Grzegorz.
Całej trójce w uwagą podczas rozmowy przypatruje się Radek, ich instruktor. Młody chłopak z kilkunastoletnim już żeglarskim stażem.
— Ciekawie tak posłuchać z boku jak oni to wszystko czują, jak ten wspaniały sport już teraz, na początku swej sterniczej przygody postrzegają — zauważa.
Radek kilkanaście lat temu zaczynał w olsztyńskim Pałacu Młodzieży jako mały szachista, szybko się jednak przebranżowił.
— Nudziły mnie te szachy, pewnego dnia spojrzałem przez uchylone drzwi do kolejnej sali. A tam cuda! Jakieś stateczki namalowane na tablicy, jakieś opowieści o wodzie i wietrze. Urzekło mnie to, do szachów już nie wróciłem — mówi. Chłopaka motywował tata, który uwielbiał pływać jednak na więcej niż rolę zwykłego „majtka” nigdy się nie odważył.
— Od czasu do czasu ktoś mu dał potrzymać rumpel czy przedłużacz i tyle, dlatego już dla syna wymarzył sobie owocniejszej żeglarskiej kariery — śmieje się młody instruktor.
Na marzeniach się nie skończyło. Chłopak zaczął zdobywać najwyższe trofea, wiele lat pływał jako reprezentant kadry narodowej. Ale w końcu urósł i w związku że zaczął studia, kilka lat temu rzucił zawodowstwo i zaczął w wolnych chwilach szkolić ludzi.
— Bardzo ciekawe przeżycie: otwiera oczy i wiele spraw stawia w nowym świetle. Chyba każdy sportowiec od czasu do czasu powinien popracować jako trener, instruktor. To wielka nauka — zauważa mężczyzna.
A czego uczy samo żeglarstwo? Pokory, cierpliwości i spokoju, bo to nie jest tak, że wiatr nas popycha, a my tylko sobie czasem w lewo lub w prawo łaskawie skręcamy — jak to czasem może wyglądać z brzegu. I płynie się samo….
— Samo się się nic nie dzieje, tak w żeglarstwie jak i w całym życiu. Trzeba więc uważnie obserwować skąd pomyślne wiatr wieją i odważnie chwytać za ster — zauważa Radek.
— No i mocno te liny ciągnąć, żeby wszystko pracowało jak trzeba. Zaskakująco silnym trzeba być. To też chyba zupełnie jak w życiu — uśmiecha się na odchodne pani Ewelina.
Agnieszka Porowska
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez