Henryk Drajer: Miniaturowa, ale wielka pasja [ROZMOWA]

2021-04-05 11:45:00(ost. akt: 2021-04-02 12:28:44)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Henryk Drajer z Olsztyna ma 73 lata. Od kilkunastu lat jest na emeryturze, która pozwoliła mu na powrót do marzeń z młodości. Dzięki swojej pasji... pomniejsza świat. Tworzy miniatury budynków Olsztyna i okolic.
— Skąd pomysł na to, żeby zająć się odwzorowywaniem budynków?
— Zainteresowałem się tym przez przypadek. Byłem kiedyś u architekta, który miał mnóstwo książek. Przeglądałem je, a później zabrałem się za rysowanie. Zrobiłem rysunek budynku, łącząc kilka stylów budowlanych tak, by to „grało”. Architekt był zachwycony, a ja poczułem do tego pasję. Choć bardzo mi się to spodobało, nie zajmowałem się tym przez lata.

— Miał pan inne rzeczy na głowie...
— Wcześniej zajmowałem się ogrodnictwem ekologicznym, ale nie było ono dochodowe. Kiedy jechałem na targ ze swoimi zbiorami, okazywało się, że ludzie z południa kraju mogli zaproponować dużo niższe ceny, bo ich zbiory były dojrzałe już dwa tygodnie wcześniej. Specjalizowałem się w pomidorach i papryce, ale sprzedawałem ledwo część tego, co pochodziło z mojej uprawy. Więcej do tego dopłacałem, niż miałem zysku. Zdecydowałem więc, że zajmę się hodowlą przepiórek i kur doświadczalnych. Miałem podpisaną umowę z uczelnią, ale prace zostały już napisane, więc i hodowla przestała być potrzebna. Zresztą, do decyzji o rezygnacji z tej działalności przyczyniła się ochrona środowiska, która w tym czasie prowadziła badania. To był stracony czas z punktu widzenia rozwoju hodowli, ale ja sam miałem go dla siebie więcej. I postanowiłem wrócić do tego, co mi się spodobało za młodu. W podobny sposób wykorzystałem też czas, który zyskałem, kiedy budowano drogę, a na moją działkę przed Stawigudą nie mogły przyjeżdżać wycieczki z przedszkoli i szkół.

Fot. Archiwum prywatne

— A te wycieczki to z jakiego powodu się u pana pojawiają?
— Kiedy zrezygnowałem z hodowli przepiórek, uznałem, że zajmę się ptactwem ozdobnym. Mam u siebie bażanty, pawie, gęsi, kaczki. Było ich więcej, ale tu też ochrona środowiska zdecydowała, że powinienem zmniejszyć hodowlę. Dodatkową atrakcją dla odwiedzających są więc teraz te budowle, które przygotowuję. Można też zrobić sobie tu ognisko.

— Ile modeli już pan wykonał?
— Kilkanaście. Część z nich wypożyczam do różnych miejsc. Jeden z budynków kupiło ode mnie Muzeum Przyrody w Olsztynie, a dla urzędu miasta zrobiłem model jeszcze mniejszy niż większość tych, które przygotowuję.

Fot. Archiwum prywatne

— Specjalizuje się pan w zabytkach, prawda?
— Tak. Zrobiłem dotąd m.in. Willę Beyera, Stary Ratusz, Wysoką Bramę, katedrę św. Jakuba i kilka inna kościołów. Czasem żartuję, że tyle ich już przygotowałem, że bez problemu dostanę rozgrzeszenie (śmiech).

— Kościołem dywickim w mediach społecznościowych pochwaliła się pańska synowa. Wiemy zatem, że rodzina jest dumna z pańskiej pasji, ale nie wiemy, czy to drogie hobby?
— Koszty są spore, bo za materiał do jednego takiego modelu muszę zapłacić kilka tysięcy złotych. Kiedy przygotowuję jakąś budowlę dla siebie, to staram się ograniczać wydatki i kupuję materiał gorszej jakości, ale kiedy przygotowuję coś na zlecenie, to korzystam już z pełnowartościowego PCV.

Fot. Archiwum prywatne

— Takie zlecenia się pojawiają?
— Tak, niedawno wszedłem we współpracę z gminą Stawiguda, dla której przygotowuję kilka modeli kościołów i kapliczek.

— Z tego, co wiem, rodzina panu nie tylko kibicuje, ale też konkretnie pana wspiera w tej pasji?
— To prawda, kiedy ostatnio przygotowywałem właśnie ten kościół w Dywitach, o którym pani wspomniała, mój syn zrobił mu dronem wiele zdjęć, dzięki czemu mogłem przyjrzeć się szczegółom. Jedna z moich wnuczek, Weronika, zainteresowała się tym, co robię, a że jest uzdolniona plastycznie, bo skończyła studia na Wydziale Sztuki UWM, to wspólnie wymyślamy, jak te moje modele upiększyć. Co ważne, to ona też zajmuje się sprawą dokumentacji, pomaga mi w obliczeniach. Jestem jej bardzo wdzięczny, bo to trudne i bardzo ważne zadanie. Wsparcie okazują mi też pozostali członkowie rodziny: na przykład żona z wyrozumiałością podchodzi do mojej pasji, a synowa udostępnia zdjęcia w Internecie. Ja na korzystanie ze wszystkich dobrodziejstw komputerów i Internetu jestem jeszcze za młody (śmiech).

Fot. Archiwum prywatne

— Mówi pan o wnuczce i jej artystycznych zdolnościach. Czyżby oznaczało to, że to sprawa genów?
— Jak pani słyszy, mam niemieckobrzmiące nazwisko. Ojca nie pamiętam, bo zaraz po wojnie, zgodnie z zasadą „Niemcy do Niemiec”, wyjechał. Matka się na to nie zgodziła i została ze mną tutaj. Nie mogę więc powiedzieć na pewno, po kim mam ten talent, ale muszę przyznać, że moje wnuczki są uzdolnione plastycznie. Jak się zejdziemy, to mamy, o czym rozmawiać. Ja uczę się od nich, a one ode mnie.

— A skoro o nauce mowa: to chyba przy takiej pasji trzeba nauczyć się cierpliwości, prawda?
— Tak, stworzenie takiej miniaturki budynku trwa nawet siedem miesięcy. Najwięcej czasu poświęciłem na kościół w Gietrzwałdzie. Chodzi między innymi o to, że klej, którego używa się do konstrukcji, potrzebuje czasu na to, by dobrze związać poszczególne elementy. Bywa czasem, że coś mi nie wychodzi, że muszę coś na nowo przemyśleć, poszukać innego rozwiązania. Szukam i znajduję. Próbowałem kilka razy podpytywać innych, prosić specjalistów o radę, ale kończyło się to najczęściej propozycją, żebym złożył u nich zamówienie. A to nie o to chodziło.

Fot. Archiwum prywatne


— Czy nie ma pan czasem pokusy, żeby trochę wyhamować?
— Ale co miałbym robić? Siedzieć i stękać? Wolę się poruszać. I lubię spędzać czas tutaj, na swojej działce. Popatrzeć na zwierzęta, które czasem - nawiasem mówiąc - robią nam trochę szkód, ale poza tym cieszą oko.

— Całe życie mieszka pan w Olsztynie?
— Oboje z żoną tu się urodziliśmy i tu się wychowaliśmy. Jeszcze przed ślubem pracowałem w Katedrze Meteorologii. To była ciekawa praca, ale niezbyt dobrze płatna. Zatrudniłem się więc w OZOS-ie W pewnym momencie, za namową mojej mamy, zdecydowaliśmy o przeprowadzce do Wrocławia. Zarabialiśmy tam lepiej, miasto było piękne, ale nie czuliśmy się tam dobrze. Dzieci chorowały. A że zdrowie jest najważniejsze, postanowiliśmy wrócić do Olsztyna. I wtedy na dobre zaczęła się moja praca w ogrodnictwie. Po jakimś czasie kupiłem ziemię i dzieliłem swój czas pomiędzy pracę w Pozortach i pracę u siebie. W końcu musiałem się na coś zdecydować. Skończyłem więc, jak to się mówi, pracę państwową i zacząłem harówkę prywatną.

Fot. Archiwum prywatne

— Dzięki emeryturze pan trochę odetchnął?
— Wie pani, wydaje mi się, że przyzwyczaiłem się do tego, co mam i na siłę nie dążę do tego, żeby mieć więcej. Chcę czerpać przyjemność z życia. I właśnie dlatego, między innymi, przygotowuję te miniatury. One odrywają mnie od codzienności, bo skupiam się na tych, które mam do rozwiązania w związku z projektem. To mnie odpręża.

— A ma pan jakieś marzenia związane ze swoją pasją?
— Tak, bardzo chciałbym zorganizować u siebie park stworzonych przeze mnie miniatur zabytków Warmii i Mazur. Mam nadzieję, że uda mi się osiągnąć ten cel.

Daria Bruszewska-Przytuła
d.bruszewska@gazetaolsztynska.pl

Fot. Archiwum prywatne