Paweł Błoński, czyli rysownik, jego żona artystka i ich przygody na Mazurach [ROZMOWA]

2021-03-28 08:01:00(ost. akt: 2021-03-26 16:06:30)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Na Mazury przyjechali raz i... stracili dla nich głowę. Zdecydowali, że postawią wszystko na jedną kartę i to właśnie tu poszukają swojego miejsca na ziemi. W Wiknie nad jeziorem Omulew szukają inspiracji dla swoich kreatywnych dusz, uczą się wędkować i już planują rozwój Krainy 7 Osobliwości, której częścią się stali. Z Pawłem Błońskim, połową kreatywnego duetu importowanego pod Nidzicę z Podkarpacia, rozmawia Daria Bruszewska-Przytuła.
— Za panem i pana żoną przeprowadzka z okolic Przemyśla na Mazury. Czy to był przejaw szaleństwa?
— Nie, zupełnie nie. Decyzja dojrzewała w nas długo. Trudno nam było już żyć na Podkarpaciu, bo my dużo czasu spędzamy na łonie natury, chodzimy po lasach, co ma związek z tym, czym zajmuje się moja żona. Agnieszkę interesują legendy regionalne. Żeby dotrzeć do jakiegoś miejsca związanego z legendą, trzeba chodzić po terenach, na które ludzie na ogół nie trafiają. Na Pogórzu Przemyskim stawało się to powoli niemożliwe, bo pojawiło się tam sporo… niedźwiedzi.

— Czy to oznacza, że z Pogórza Przemyskiego przepędziły was właśnie one? (śmiech)
— W cudzysłowie można tak powiedzieć (śmiech). Choć zupełnie poważnie mówiąc, mieliśmy inne, ważniejsze, motywatory. To nie było miejsce dla ludzi mających taki styl życia, jak nasz. I dlatego szukaliśmy swojego miejsca. Wpadliśmy na pomysł, że jak się przeprowadzać, to na całego. A na Mazurach nigdy nie byliśmy.

Fot. Archiwum Pawła Błońskiego

— Nigdy?
— Nigdy. Agnieszka pracuje na uniwersytecie w Warszawie, więc pewnego razu, kiedy wracaliśmy ze stolicy, gdzie załatwiała jakieś sprawy służbowe, postanowiliśmy zmienić trasę i poszukać noclegu właśnie na Mazurach. Wylądowaliśmy wtedy w Jabłonce i kiedy obudziliśmy się rano, dotarło do nas, że jesteśmy „rozwaleni”. Przeszukaliśmy, także przez portale internetowe, całe Mazury w poszukiwaniu domu, ale niczego nie znaleźliśmy. Aż pojechaliśmy do pewnej miejscowości i zauważyliśmy budynek na sprzedaż. Jak go zobaczyliśmy, to powiedziałem, że nie wyjadę stamtąd, dopóki go nie kupię (śmiech).

— Udało się. Na dodatek trafiliście na dom, jak pisze pani Agnieszka na swoim blogu, wypełniony dobrą energią. Jego wcześniejszym właścicielem był Władysław Dzięgała, leśnik z duszą artysty.
— To prawda. Pan Władysław był niezwykłym człowiekiem. Opublikował kilka tomików poezji, z jego inicjatywy powstała też jedna z najpiękniejszych ścieżek edukacyjno-przyrodniczych w okolicach Nidzicy – Koniuszanka II. I właśnie to, że my także jesteśmy artystami, zadecydowało o tym, że spadkobiercy pana Władysława zdecydowali się powierzyć budynek w nasze ręce.

Fot. Archiwum Pawła Błońskiego

— A jak już zamieszkaliście w tej urokliwej okolicy, to przeżyliście szok kulturowy?
— Hmm… Może trochę. Ale bez przesady, oczywiście. Mieszkańcy Podkarpacia mają swoją mentalność, taką zbliżoną do góralskiej. Tu spotkaliśmy zupełnie innych ludzi: bardziej otwartych, bardziej uśmiechniętych, bardziej tolerancyjnych. Musieliśmy się do tego przyzwyczaić.

— Czym się zajmujecie na co dzień?
— Żyjemy z tego, co lubimy robić. Prowadzimy razem studio graficzne, w którym Agnieszka zajmuje się częścią merytoryczną, a ja graficzną. Dlatego czasem żartuję, że w naszym duecie jestem drukarką (śmiech). Przede wszystkim przygotowujemy komiksy edukacyjne i historyczne, ale nie unikamy także zleceń reklamowych. Teraz na przykład pracujemy nad komiksami, które mają tłumaczyć dzieciom, czym są różne choroby, np. angina. Agnieszka jest scenarzystką komiksową i pisarką. Jak już mówiłem, specjalizuje się w legendach regionalnych. Chodzi po ludziach i spisuje to, co jej mówią, rozmawia też z historykami.


— Mówi pan o życiu z pracy artystycznej, a ja tymczasem słucham i czytam, że twórcy komiksów nie zawsze są zadowoleni ze swoich zarobków.
— To bierze się chyba też z tego, że znakomita większość ludzi zajmujących się pracą kreatywną, robi piękne rzeczy, ale brakuje im podstawowej wiedzy marketingowej. Wydaje mi się też, że żeby żyć z komiksów w Polsce, trzeba porzucić myślenie o nich jako formie wyrazu artystycznego. To produkt komercyjny. Gdybym chciał robić tylko takie komiksy, które mam w głowie, same ambitnie historie, to pewnie bym z tego nie wyżył, ale kiedy tworzę z komiksu produkt — to się da. I dlatego ja sam o sobie nie mówię, że jestem artystą. Jestem rysownikiem komercyjnym. Rzemieślnikiem.

Fot. Agnieszka i Paweł Błońscy

— To jest fajne, zdroworozsądkowe podejście, ale przecież jesteśmy wychowani na tym micie artysty, który to powinien, z założenia, przymierać głodem.
— To prawda, to jest silnie zakorzenione w naszej mentalności, dlatego ja od kilku lat też prowadzę bloga „Przygody Rysownika”, gdzie młodym twórcom i osobom zainteresowanym życiem ze swojej pasji i z rysowania podpowiadam, ile kosztuje dana ilustracja, jakie są stawki, tłumaczę, czy godzina pracy rysowania w ogóle jest do wyceniania, czy nie. Branża kreatywna jest obrośnięta mitami, a ja stawiam na mówienie wprost. Jest tym spore zainteresowanie.

— No właśnie. Pomówmy o waszych blogach. Pani Agnieszka prowadzi stronę „Klawiatura zamiast pióra”, pan — wspomniane „Przygody Rysownika”.
— Wspieramy się w tworzeniu tych naszych stron, ale są one zupełnie różne. Agnieszka poświęca się tematom dydaktyczno-przyrodniczym, turystycznym. Jest bardziej „pisarski”. Mój blog jest bardzo wytargetowany, ukierunkowany na to, jak żyć z rysowania.


— Po przeprowadzce na Mazury, jak rozumiem, znaleźliście w sobie inspirację do zajęcia się tematem, który wcześniej był wam zupełnie obcy. Myślę o „Fikotach”, czyli rysunkach, na których pokazujecie życie wędkarzy.
— To nasza perełka! Faktycznie, przed przeprowadzką tutaj nie mieliśmy bladego pojęcia o wędkarstwie, ale kiedy wylądowaliśmy na Mazurach, poznaliśmy lokalną społeczność i przekonaliśmy się, że jest spora grupa zaangażowanych wędkarzy. Mają swoją etykę, swoją nomenklaturę, swój humor. Wciągnąłem się w to! Sąsiedzi się nawet ze mnie śmieją, że wrosłem w swój pomost, bo tyle czasu na nim spędzam z wędką. Stwierdziliśmy więc, że dołożymy coś od siebie. Zaczęliśmy tworzyć ilustracje satyryczno-edukacyjne poruszające zarówno ważne, jak i błahe sprawy z codziennego życia wędkarzy, jeziora i przyrody. Autorskimi ilustracjami rozśmieszamy, bawimy i skłaniamy do refleksji. Propagujemy także dobre praktyki obcowania z naturą i uczulamy na palące problemy, z jakimi borykają się Mazury. Wszystkie nasze ilustracje zamieszczany na profilu Fikoty na Facebooku.

— Inni wędkarze doceniają wasze ilustracje?
— Tak, profil cieszy się sporą popularnością. Podjęliśmy już nawet kilka współprac z tym związanych, ale nie chcę odkrywać jeszcze wszystkich kart. Chcemy rozwijać ten projekt, żeby stał się on, po pierwsze, rozpoznawalną marką satyryczną, a po drugie — miał także walor edukacyjny.

Fot. Agnieszka i Paweł Błońscy

— Oboje złapaliście bakcyl wędkowania?
— Tak. Dużo pływamy łódką po jeziorze i zdarza nam się wspólnie powędkować.

— Ale jeszcze siniaków na przedramionach nie macie? Takich od pokazywania, jaka duża była ryba? (śmiech)
— Nie, jeszcze nie (śmiech).

— Ktoś was wprowadzał w ten świat wędkowania? Macie jakiegoś mistrza?
— Tak, mamy własnego pana Miyagiego (śmiech). To on odkrył przed nami wiele kart wędkarstwa i pokazał nam tradycyjne wędkarstwo. A ponieważ ja jestem takim człowiekiem, który musi drążyć, to postanowiłem zapoznać się także z nowoczesnymi zasadami. Przy okazji odkryłem, że wielu moich znajomych też wędkuje, choć wcześniej się tym nie chwalili. I tak to poszło.

Fot. Archiwum prywatne

— Poszło i się wrosło. W pomost. Co sprawia, że wędkowanie jest takie fajne?
— Myślę, że wędkowanie ma w sobie coś z hazardu. Ryba nie bierze i nie bierze, ale może weźmie? (śmiech) A jak już się złapie tę jedną rybę, to tak, jakby się na jednorękim bandycie wygrało.

— I co się z tą wygraną robi? Zabiera do domu czy wpuszcza do jeziora?
— Szarpnęła pani teraz czułą strunę… Muszę uczciwie przyznać: staram się łowić w trybie „Catch & Release”, czyli złowione ryby wrzucać z powrotem do jeziora, ale zdarza się i tak, że zabieram jakąś do zjedzenia. Jeżeli podchodzimy do wędkarstwa jak do sportu, to jednak nie możemy sobie pozwolić na zabieranie do domu, wszystkiego, co się złowi. Trzeba do tego podchodzić odpowiedzialnie.

Fot. Agnieszka i Paweł Błońscy

— To oddawanie wodzie złowionych ryb jest coraz powszechniejsze?
— Z tego, co udało mi się zaobserwować, zmiana ma charakter pokoleniowy. Ale nie chcę generalizować.

— Nie samym wędkowaniem żyje mieszkaniec Mazur. Czy pańskiej żonie udało się już upolować jakieś legendy do twórczego wykorzystania?
— Wychodzimy z założenia, że żeby dobrze przedstawić lokalne legendy, konieczne jest zagłębienie się w kulturę. Agnieszka zaczęła to już robić. Odwiedza ludzi i słucha ich historii.

[fbpost]https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=827811784444302&id=108789466346541[/fbpost

— Mam wrażenie, że dobrze odnajdujecie się w tej swojej nowej społeczności.
— Tak, zostaliśmy bardzo fajnie przyjęci. Jesteśmy zachwyceni swoimi sąsiadami. A że jesteśmy ludźmi, którzy lubią działać, nawiązaliśmy już np. współpracę z Towarzystwem Rozwoju Okolic Omulewa „Razem dla wszystkich”, które dba o tę Krainę 7 Osobliwości. A ponieważ jedna z tych osobliwości zniknęła, my chcemy ją zastąpić i stworzyć Mazurską Akademię Komiksu. Jak tylko minie ten „świrus”, to planujemy robić dla dzieciaków warsztaty plenerowe. Może stworzymy galerię leśną, gdzie będziemy wystawiać prace mazurskich rysowników, ilustratorów i twórców komiksów?
Wikno jest osadą letniskową, Jabłonka też jest bardzo turystyczna, więc jest tu wiele osób z importu, a mniej takich rdzennych lokalsów. Nie brakuje więc osób z inicjatywą. I tu nikt się nie dziwi, że chcemy coś robić, tylko się z tego cieszy.

Fot. Archiwum Pawła Błońskiego

— To nowość dla was?
— Trochę tak, bo tam, gdzie mieszkaliśmy, patrzono na nas jak na wariatów (śmiech).

— Zanim zaczniecie zapraszać do siebie ludzi, jakie macie państwo plany na przyszłość?
— Na pewno chcemy się skupić na Fikotach, bo z elementu, który miał być odskocznią, takim dodatkiem do naszej codziennej pracy, zrobiło się coś większego, a tego zupełnie się nie spodziewaliśmy. W tej chwili jest to projekt zupełnie niekomercyjny. Nie zarobiliśmy na tym dotąd ani grosza. Zależy nam jednak na tym, żeby to rozwijać, więc będziemy też się starać o to, żeby projekt zyskał jakieś wsparcie, ale nie chcemy stracić niczego z jego autentyczności. Musimy do tego podejść odpowiedzialnie.

— A skoro o tym mowa, to warto wspomnieć o tym, że na profilu facebookowym trwa właśnie konkurs, w którym odpowiedzialność gra pierwsze skrzypce. Zachęcacie do wymyślenia hasła zachęcającego do tego, by nad wodą zachowywać porządek.
— Zgadza się. Konkurs trwa do 31 marca. Na twórców najlepszych haseł czekają nagrody ufundowane przez Pawła Fishmaniaka.

Daria Bruszewska-Przytuła
d.bruszewska@gazetaolsztynska.pl

Fot. Agnieszka i Paweł Błońscy

Agnieszka Ostrowska-Błońska jest copywriterką i scenarzystką. Tworzy kreatywne teksty reklamowe, hasła, opowieści storytelling, a także bajki i wiersze edukacyjne dla dzieci. Wydała dwie książki dla dzieci i młodzieży: „Legendy Solnego Grodu” i „Legendy znad Dunajca i Białej”. Zajmuje się też prowadzeniem firmowych blogów i social mediów.
Jest autorką scenariuszy do komiksów edukacyjnych, reklamowych, szkoleniowych i brandingowych. Na co dzień prowadzi bloga: KlawiaturaZamiastPiora.pl , na którym opowiada o swoich pasjach: pisaniu, podróżowaniu i psach.

Paweł Błoński jest zawodowym rysownikiem i ilustratorem, a także projektantem grafiki. W branży artystycznej i reklamowej działa już ponad 15 lat. Stworzył tysiące ilustracji i grafik, zaprojektował setki logotypów i wizerunków marek, a także narysował dziesiątki komiksów edukacyjnych i reklamowych.
Prowadzi blog „Przygody Rysownika”, na którym zamieszcza recenzje sprzętów i porady dla rysowników i ilustratorów, a także ciekawostki branżowe.