W rodzinie mieliśmy prawie 30 szklarzy

2020-12-02 17:00:00(ost. akt: 2020-12-02 17:19:46)
Kiedy miał 13 lat stracił kawałek palca w maszynce do mielenia kitu. Mimo to, już wtedy wiedział, że zostanie szklarzem. Z Jackiem Lewalskim z Działdowa rozmawiamy o firmie, która funkcjonuje już od pięciu pokoleń.
– Od kiedy istnieje pana rodzinny interes?
– Roku nie pamiętam dokładnie, ale naszym protoplastą był pradziadek jeszcze przed ll wojną światową. On był założycielem firmy szklarskiej. Potem to przechodziło na syna, córkę (siostrę mojej babci) i jej męża, na mojego ojca i mamę, a potem na mnie, bo firma nie była dziedziczona w prostej linii. Dokładnie to było tak: pradziadek przekazał firmę na dwie gałęzie, na syna, córkę i jej męża czyli babci siostrę i jej męża, później szklarstwa wyuczył się mój ojciec, który z kolei wyuczył fachu moją mamę, bo siostra babci miła dwie córki, które poszły inną drogo zawodową, a ja przejąłem firmę po ojcu i mamie i teraz przyuczam do fachu mojego syna. To już czwarte i piąte pokolenie. W rodzinie było prawie trzydziestu szklarzy (żyjących i nie żyjących).

– Czemu akurat szklarstwo?
– Mogę tylko gdybać, że mając szlacheckie pochodzenie moi przodkowie wybrali szklarstwo, bo to szlachetny zawód wśród rzemiosła. Szklarstwo, to nie tylko okna, to też witraże, kolorowe szkło i ozdoby.

– Pamięta Pan swoje początki w pracy?
– W 1981 roku rozpocząłem naukę u moich rodziców. Wtedy obowiązkowe było zrzeszanie się rzemieślników. Moi rodzice należeli do Spółdzielni Inwalidów w Działdowie to było takie zastępstwo cechu, tam były lepsze warunki. Materiał był z przydziału, uczeń musiał być zarejestrowany. Pamiętam, że jak rozpocząłem praktykę u rodziców, to swoją gaże uczniowską odbierałem w kasie inwalidów. Nie płacili mi rodzice, tylko kasa inwalidów, jako instytucja nadrzędna. Do tej pory jest cech różnych rzemiosł, tylko już na innych zasadach. Byłem wychowany na szklarstwie. W wieku 13 lat ja już wiedziałem, że będę szklarzem, jeździłem z rodzicami pomagać im szklić szklarnie, mieliłem kit, podawałem szkło. Nawet kawałek palca straciłem w maszynce do mielenia kitu, właśnie gdy miałem 13 lat.

– Nie odstraszyło to pana?
– Nie! Ja to kocham, znam się na tym i wychowałem się do tego zawodu. W czasach, gdy się uczyłem, to chciałem iść do technikum budowlanego w Mławie. Tata był przeciwny, powiedział mi, że nie będę miał praktyki i gdy będę z nim tylko w soboty, to niczego się nie nauczę. Jedyną opcją było pójście do zawodówki. Wtedy do szkoły miałem olewający stosunek, bez uczenia się i odrabiania lekcji miałem dobrą średnią. Miałem jeden brulion, w którym zmieściłem wszystkie przedmioty (śmiech).

– Cały świat idzie do przodu, podejrzewam, że wiele od początku się zmieniło…
– Trzeba być elastycznym, gdy ja się uczyłem fachu, to nie było takich rzeczy, jak szyby zespolone, kolorowe grafiki na szkle, laminowane itd., to było w strefie marzeń. Słyszało się o takich rzeczach, ale nie wiedziało się, że takie coś za naszego życia wejdzie. Mimo że od wielu lat siedzę w fachu, to ciągle muszę się uczyć. Trzeba pogłębiać swoją wiedzę i poszerzać park maszynowo- sprzętowy.

– A jak było z pana synem - Bartkiem?
– Bartłomiej skończył liceum, później studiował bezpieczeństwo wewnętrzne półtora roku, ale odwidziało mu się. Następnie poszedł na prawo, nawet się ucieszyłem z tego. Po roku zaliczył wszystkie egzaminy sesyjne, ale przyszedł do mnie i powiedział: „Tato, to nie jest to, przyjdę do ciebie uczyć się fachu rodzinnego”. Udałem, że się gniewam, ale w głębi ducha się ucieszyłem (śmiech). Robię się coraz starszy, teraz robimy wiele rzeczy, nie tylko jakieś małe okienka, tylko duże, ciężkie szyby w drogich technologiach, dlatego bardzo się ucieszyłem. Bartek od małego przychodził do zakładu, interesował się fachem. Cokolwiek nie robiłem, to był przy mnie. Ma chłopak talent do tego – nie raz przerasta mnie, co ogromnie mnie cieszy!

– Jak w kilku zdaniach opisałby Pan swoją firmę?
– Zawsze się staramy robić wszystko najlepiej, jak potrafimy. Mogą o nas różnie mówić, jako o ludziach, ale majstrzy muszą być z nas dobrzy. Zawsze mamy na uwadze drugiego człowieka. Jakby ktoś przyszedłby i powiedział, że go nie stać na nową szybę w oknie, to ja mu tę szybę za darmo dam. Często pracujemy po 12 godzin dziennie. W zakładzie mamy łazienkę całą ze szkła, nie ma takiej drugiej na świecie. Zrobiliśmy ją razem z synem z odpadów, z kawałków szkła kolorowego. Większość zrobił Bartek, ale w trudniejszych fragmentach pomogłem mu.

– Aż mnie korci, żeby zadać pytanie o nietypowe zlecenia. Zdarzały się takie?
– Robiliśmy różne cuda. Jest pewien koszykarz, który wraz ze swoją drużyną któregoś roku wygrał Mistrzostwa Polski. Jego kobieta pochodząca z Działdowa przyszła do mnie i spytała, czy buty, w których ten koszykarz grał oszklę w gablotę. Oszkliłem je, jeden stał płasko a drugi pochylony, całość zrobiona hermetycznie. Szkliliśmy cały Kościół św. Wojciecha i parę innych. Bywają zlecenia, które potrafią zaskoczyć.

– Czy firma przetrwa do kolejnych pokoleń?
– Pewnie, że tak!

/kahu

Obrazek w tresci

oszklone buty
Obrazek w tresci

łazienka Lewalskich
Obrazek w tresci