Andrzej Górski - pożegnanie

2020-08-01 09:00:00(ost. akt: 2020-07-31 21:41:22)
Andrzej Górski z synami

Andrzej Górski z synami

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Siedemnastego lipca 2020 r. zmarł Andrzej Górski, wieloletni pracownik Urzędu Miasta w Iławie. Jego śmierć rozwiązała worek ze wspomnieniami. Dzielą się nimi z nami: syn Karol, przyjaciel ze starych, żeglarskich czasów oraz dawni i obecni współpracownicy.
Andrzej Górski był synem kolejarza. Jego ojcu zależało na tym, żeby któreś z dzieci poszło w jego ślady. Andrzej wprawdzie maszynistą nie został, ale całe lata przepracował na kolei. Był świetnym organizatorem imprez żeglarskich i innych wydarzeń, choć bardzo chciał być... leśnikiem.


Andrzej Górski zmarł 17 lipca

Karol Górski, syn, żeglarz, organizator eventów żeglarskich:


Tata urodził się na Gajerku, we własnym domu. Dziadek i babcia, kiedy przyjechali do Iławy po wojnie, zajęli jeden z wolnych domów. I tu się urodził mój tata. Potem zamieszkał tu z własną rodziną, z żoną Elą i dziećmi. Dziadek mieszkał z nami aż do śmierci w wieku 91 lat. Był bardzo żywotny. Do końca jeździł na rowerze i pielił ogródek. Dziadek był tak samo uparty jak tata. Nie wolno mu było jeździć na rowerze, ale i tak jeździł, więc tata jechał za nim samochodem, żeby go pilnować. I tata tak samo: to, co sobie postanowił, tak musiało być. Nikogo nie słuchał. Tak było na sam koniec z Jego leczeniem. Tylko Prabuty. Po swojemu. Tłumaczyliśmy mu, że może spróbujemy jeszcze czegoś innego. Ale nie chciał. Był mistrzem w swojej upartości (uśmiecha się). Zbierał pomniki przyrody, na przykład jakieś ładne kamienie. Znalazł i mówi: „Zobacz, ale ładny!”. Potrafił zarazić. Zabrał go z lasu i przywiózł. A jeszcze częściej zwoził konary drzew, które miały ciekawy kształt. Szlifował je, lakierował i stawiał w ogródku lub na kominku. Ogródek na szczęście rodzice mają bardzo duży. Kochał przyrodę. Mówił, że się pomylił trochę z zawodem i że powinien być leśnikiem. Między innymi dlatego miał taki samochód – terenowy. W mieście. Kiedy z mamą chodzili do lasu, pokazywał jej: „Zobacz, to żuraw, a tu ślady jakiegoś zwierzęcia”. Pasjonował się tym, a wszystkie okoliczne tereny bardzo dobrze znał, szczególnie od strony wody. W zatoce Widłąg na przykład rodzice zbierali żurawinę i grzybki. A kiedy byliśmy z Pawłem mali, pływaliśmy razem na rejsy. W większej grupie, z dziećmi znajomych rodziców. Było bardzo ciepło, mam na myśli i temperatury, i to, że wszyscy się wszystkimi opiekowali. Wspominam to wspaniale! Chociaż pamiętam, że kiedyś przez tydzień padało. Staliśmy na Kradze. Tata nałowił ryb. Były tam wysokie drzewa, które nas trochę chroniły przed deszczem. Miało być ognisko... Ale jak to, nie będzie? Tata wziął kilka mokrych szczap drewna i rozpalił ogień bez użycia podpałek.
Rodzice wtedy pracowali na kolei. Mieli – z dzisiejszej perspektywy – sporo wolnego czasu. Zaczęli organizować rejsy wędrowne po Jezioraku, na jachtach typu "kaczorek”, w MOS-ie było sześć identycznych. Łącznie około 30 osób. Dorośli byli instruktorami, a uczestnicy – w większości to dzieci. Organizowali prawdziwe chrzty żeglarskie, ze smarowaniem się na czarno, chodzeniem po szyszkach i klapsami pagajami w tyłek. Tego się już teraz nie robi. Ognisko… szanty… Tak wyglądało moje dzieciństwo. A kiedy z bratem zaczęliśmy pływać sportowo… Tata, choć przyjacielski, to był oszczędny w pochwałach. To była męska miłość.
Był bardzo zaangażowany w pracę. Wiadomo, praca w ICK, letnie wydarzenia, to było absorbujące. Ale on to lubił. Lubił pracę z ludźmi, lubił ludzi. Dzieci wtedy były już wyrośnięte, nie odczuwaliśmy mocno, że go nie ma.
Miał wszystko poukładane. W papierach zawsze wszystko grało. Musiało być dopięte na ostatni guzik. Ale na ostateczność nie był przygotowany, jeśli chodzi o papiery. Chyba nie sądził… Nikt nie sądził… To zajęło pół roku. W grudniu 2019 r. dowiedział się o chorobie. Nie był na to gotowy. Wydaje mi się, że do końca miał nadzieję, że to się dobrze poukłada. Z tego co pamiętam, nigdy wcześniej nie brał urlopu chorobowego. Cieszył się dobrym zdrowiem. Do pracy jeździł rowerem, spędzał czas na żaglach, przy domu też było sporo pracy. Był dość aktywny. Ruszał się.
Miał jeszcze jedną pasję – robił zdjęcia. Dziś wszyscy je robimy, ale wtedy to było o wiele rzadsze zajęcie, nawet nie każdy miał aparat. Fotografował naturę. Sporo zdjęć mamy na slajdach.
Tata był organizatorem. Czy w kulturze, czy w sporcie. Przekładając to na współczesny język: był event menagerem. Można powiedzieć, że poszedłem w jego ślady (śmieje się).

Cezary Królik, przyjaciel z żeglarskich czasów:


Poznaliśmy się z Andrzejem w pracy, w latach 80., na kolei. To było podtrzymanie tradycji rodzinnej, bo Jego tata był maszynistą pierwszej klasy. Zawsze chciał, by ktoś z młodszego pokolenia został maszynistą. Andrzej został kierownikiem magazynu, zresztą bardzo dobrym. Zawsze miał porządek. Kiedyśmy się poznali, pracował na warsztacie, na lokomotywowni. Miał już wtedy wąsy (śmieje się). Wymienialiśmy poglądy na temat zainteresowań. „Ja – stary żeglarz, ty też”, mówię do Niego, „może byśmy pożeglowali?”. I tak się zaczęło. Długo razem pływaliśmy. Całymi rodzinami. Wówczas powstał klub kolejowy „Passat” w dawnym ośrodku kolejowym. Tam się regularnie, co piątek, spotykaliśmy przy pracy przy jachtach. Tak się rozpoczęła Jego przygoda żeglarska. Organizowaliśmy rejsy rodzinne. Zaczął się udzielać w nowopowstałym Stowarzyszeniu Sportów Wodnych przy MOS-ie. Tam działaliśmy razem z Wojtkiem Januszem, Zbyszkiem Rychlikiem. Całe to środowisko żeglarskie działało na rzecz dzieci.
To był bardzo fajny gość, otwarty na ludzi. Prowadził obozy żeglarskie, na których wyszkolił gros ludzi. Część z nich prowadzi nadal działalność blisko żeglarstwa. Eventy, szkolenia dla żeglarzy itp. Zresztą jak Jego syn, Karol. Dzięki Andrzejowi nasze dzieci dalej uprawiają żeglarstwo. Zostały wtedy zarażone tą miłością. Andrzej wyszkolił całe rzesze zakochanych w żeglarstwie. Nieraz spotykam, na przykład w Siemianach, tę „młodzież”. Zapytają, co słychać, mówią, że pamiętają Andrzeja. On też prowadził obozy w stowarzyszeniu. Mam miłe wspomnienia z którychś Regat o Błękitną Wstęgę Jezioraka, kiedyśmy się z Andrzejem na nie wybrali. Andrzej chciał koniecznie pływać regatowo (śmieje się). Wzięliśmy Jego starszego syna, Pawła. Miał z 13 lat. Płyniemy elegancko na spinakerze, zadowoleni. Nagle Paweł mówi: „Panie Czarku, coś nam opada na pokład”. Zaczęły puszczać nity od masztu. Maszt nam opadł w środek łódki. Zrobiliśmy wielkie oczy i nie dopłynęliśmy do mety. Miłe wspomnienia mam też z rodzinnego pływania po kanałach.
Nasze drogi rozeszły się w latach 2000. Choć tak nie do końca, bo ja byłem komendantem straży, a on – pracował w zarządzaniu kryzysowym, widywaliśmy się przy okazji narad. To były wspaniałe czasy. Zmienił klub, przeszedł do Politechniki, ale nadal bardzo się lubiliśmy. Zawsze zwracał się do mnie „komendant”. Pamiętam, że zawsze go namawialiśmy, żeby rzucił papierosy. Ileśmy się nawalczyli! Dziś go widzę w głowie… zawsze z papierochem. Widziałem go ostatnio, gdy nie mógł rowerem pod górkę podjechać. To było dziwne, bo zawsze objeżdżał całą Iławę, sprawdzając, co by tu jeszcze podszepnąć burmistrzowi w kwestiach bezpieczeństwa. Czułem wtedy, widząc go, że nie będzie już dobrze.


Dawid Kopaczewski, burmistrz Iławy:


Krótko mieliśmy okazję ze sobą współpracować, rok zaledwie, zanim pan Andrzej poszedł na zwolnienie lekarskie. To była pozytywnie nastawiona osoba, życzliwie podchodząca do wszystkiego, co się działo wokół niego. Miał dystans do trudności, to musiało wynikać z Jego żeglarskiej natury. Rozsiewał wokół siebie przyjazną aurę.

Bernadeta Hordejuk, obecnie przewodnicząca sejmiku warmińsko-mazurskiego:


Poznaliśmy się w pracy, w Centrum Sportu, a pracowaliśmy ze sobą od 1996 r. do 2004 r. Instytucja ulegała przekształceniu, ale nadal współpracowaliśmy. To był bardzo ciepły człowiek. Jeśli chodzi o stronę zawodową, nigdy nie widział żadnych przeszkód, których nie można by rozwiązać. Nie odmawiał nigdy współpracy. Na spokojnie analizował wszelkie możliwości. Nie liczył dni ani godzin. Nie oddzielał skrupulatnie życia zawodowego od prywatnego. Zawodowe sprawy były na pierwszym miejscu. Często, kiedy czarterowaliśmy statek Ilavia, a brakowało drugiego załoganta, płynął osobiście, żeby tylko mieszkańcy lub turyści mogli popływać. A prywatnie miał dwie pasje. Pierwszą była rodzina. Był bardzo dumny z synów, ale podchodził z ogromną pokorą do ich sukcesów sportowych. Kiedy wyjeżdżali na zawody, widać było jego skupienie. Jeśli nawet wyniki były troszeczkę słabsze, jak to w sporcie bywa, nigdy na nic nie narzekał, nikogo nie obwiniał. Nie miał pretensji, tylko uważał, że trzeba dalej pracować. Drugą Jego ogromną pasją były: żeglarstwo i przyroda. Każdą wolną chwilę temu poświęcał, zaraziwszy żonę i synów. Był zarówno z dzieci, jak i wnuczek, bardzo dumny. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy. Uważał też za swój sukces ich dobre wychowanie.
Poznaliśmy się na tyle, że mogłam sobie pozwolić na ciągłe żartowanie z Jego wąsów. Namawialiśmy go, by je trochę przyciął (śmieje się). Organizowaliśmy sobie spotkania integracyjne. Na jednym z nich wrócił temat wąsów. Powiedział, że nie obetnie, chyba że ktoś to zrobi. Wzięłam nożyczki i ciach! Trochę mu obcięłam, ale już musiał po mnie wyrównać.


Wojciech Żmudziński, obecnie dyrektor Iławskiego Centrum Sportu, Turystyki i Rekreacji:


Przyszliśmy do pracy w Iławskim Centrum Sportu i Rekreacji, a konkretnie na stadionie, bo tam się mieściła siedziba Centrum, właściwie w tym samym tygodniu. To był 1998 r. Dyrektorem był wówczas Jerzy Sawicki. Pracowaliśmy biurko w biurko. Kiedyś we dwóch z Andrzejem zrobiliśmy w dwa dni lodowisko na płycie stadionu.
Potem pracowaliśmy razem w Iławskim Centrum Kultury i Sportu. To trwało do 2014 r., kiedy nastąpiło rozdzielenie sportu i kultury. Andrzej postanowił zostać w kulturze, piastował stanowisko kierownika administracyjnego. Cały czas współpracowaliśmy, nawet kiedy przeszedł do ratusza, do wydziału obrony cywilnej. Najbliżej w ostatnich latach pracowaliśmy razem przy organizacji Lotniczej Majówki. Andrzej był zapalonym żeglarzem, był odpowiedzialny przez jakiś czas za organizację Błękitnej Wstęgi. Zawsze się z nim dobrze pracowało, był rzetelny i sumienny.


Andrzej Górski
żeglarz
kolejarz
organizator
ojciec, mąż i dziadek
urodził się 1 września 1955 r., zmarł 17 lipca 2020 r.
Msza św. pogrzebowa odbyła się 21 lipca w kościele p.w. św. Brata Alberta w Iławie. Ciało Zmarłego złożono na cmentarzu przy ul. Ostródzkiej.


Edyta Kocyła-Pawłowska