Władysław Katarzyński, "Mój Olsztyn": A święta w tym roku będą smutne...
2020-04-05 10:33:20(ost. akt: 2020-04-03 20:43:17)
Siedzę sobie w domu i czytam w internecie o wprowadzeniu kolejnych restrykcji w związku z szalejącym na świecie koronawirusem. Na portalach społecznościowych są komentowane bardzo różnie: od słów potępienia do pełnego zrozumienia.
Ktoś pyta: Jak to jest, że nie wolno podczas przechadzki z żoną iść w odległości dalszej niż półtora metra od siebie (czy będzie to z metrem sprawdzała policja?), ale potem wraca się do domu i kładzie z połowicą do łóżka? Inny pisze, że pilnie pożyczy psa na spacer, jeszcze inny („małolat” w wieku niespełna 18 lat, którego rodzice pracują, a chce się przewietrzyć), że dziadka. W jednej z osiedlowych aptek pewna pani chciała zakupić termometr, ale wszystkie „wyszły”, nie mówiąc już o maseczkach, a nawet rękawiczkach. Leków też tam zaczyna brakować i niebawem zostanie tylko płyn do odkażania, którym zobowiązani są u wejścia dezynfekować się klienci.
Z drugiej strony czuję rodzaj dumy, że ja, senior, będę mógł w godzinach od 10 do 12 być obsługiwany w sklepach, a w tym czasie młodszym od kasy wara. Naród godzi się na ogół z restrykcjami i zabieraniu mu krok po kroku tej pozostałej odrobiny wolności, traktując to jako konieczność, a nawet nie opuszcza go poczucie humoru.
Grzebię w pamięci i próbuję sobie przypomnieć, czy w moim życiu, począwszy od wieku małolata, spotkałem się z podobną sytuacją, że trzeba było siedzieć dłuższy czas w domu i wychodzić tylko w sytuacjach potrzeb niezbędnych, ale chyba nie. Owszem, zdarzyło się, że w naszej podstawówce rozpanoszyła się wszawica i po odwszawieniu dano nam tydzień przerwy w zajęciach (czytaj laby). Cośmy robili wówczas, mimo restrykcji, żeby nie kontaktować się z rówieśnikami? Jakby nigdy nic graliśmy na podwórkach w nogę i paliliśmy ogniska na łące za blokiem.
Miałem też dłuższą przerwę w nauce, bo zachorowałem na szkarlatynę, ale zapełniłem sobie czas wolny, redagując gazetkę domową. Od czasu do czasu zamykano nam szkołę, bo na dworze mróz był siarczysty i nie dało się palaczom osiągnąć w kaloryferach więcej niż 13 obowiązkowych stopni plus. Siedzieliśmy więc w domach i graliśmy w szachy i chińczyka.
Wspominam też zimę stulecia, na przełomie 1978-1979 roku, kiedy zamknięto wszystkie szkoły, a moja w odległych od Olsztyna o 21 km Giławach, kiedy byłem tam dyrektorem, była czynna. Otóż wsiadałem, objuczony nartami do autobusu do Barczewa (szosa na Giławy była zasypana) i stamtąd na nartach do szkoły. Lekcji oczywiście nie było, bo inni nauczyciele ani myśleli wystawić nosa z domu, ale za to była czynna sala gimnastyczna i każdy mógł przyjść. Innym razem, grając jako zawodnik w „Warmii”, złamałem nogę, ale stawiałem się w szkole i prowadziłem wuef. Inspektor oświaty był pewien, że zwariowałem.
Tamtej zimy na nartach wybrałem się po wypłatę dla nauczycieli do gminy. Zaspy sięgały koron drzew. Nagle coś zazgrzytało. Pode mną stał autobus. Na szczęście pusty.
A wracając wspomnieniami do stanu wojennego... Wtedy też, jak pamiętacie moi rówieśnicy, były restrykcje. Nazajutrz wprowadzono „rozmowy kontrolowane”, a gromadzącym się na ulicy znajomym kazano się rozejść. Jak dzisiaj pamiętam taką sytuację. Byłem wtedy nauczycielem w Jarotach, tam też mieszkałem, ale od czasu do czasu zaglądałem na swoją starą „dzielnię”, czyli na Zatorze. Raz spotkaliśmy się w kilku kolegów przed blokiem a tu nagle radiowóz. Wychodzi „starszy” i prosi o dowody osobiste. Po czym pyta, co w życiu porabiamy. Okazuje się, że ten nie pracuje, ten nie pracuje, ten też. A wy? — pyta mnie. — Ja pracuję, jestem nauczycielem! — A co wy tutaj robicie, uczycie ich? — Nie, tak tylko spotkaliśmy się... – odpowiadam niepewnie. — To wy rozejść się, a nauczyciel wyp... do szkoły!
Nazajutrz rano po ogłoszeniu stanu wojennego w całej Polsce wprowadzono restrykcje w postaci zakazu podawania w knajpach alkoholu. Alkohol podawano tylko w Domu Środowisk Twórczych i to nie po znajomości. Wieści głosiły, że zmęczona pracą szefowa bufetu nocowała w klubie, przez co o wprowadzonych restrykcjach nie słyszała. Tego dnia DŚT był oblężony. Potem wprowadzono „prikaz”, że na jednego klienta przypada tylko 50 gram alkoholu, ale jakoś — kiedy urodziny miał pan Władysław (nie ja) — klubowicze sobie z tym poradzili. Ustawiano się mianowicie w kolejce po tę nieszczęsną pięćdziesiątkę. Pan Władysław przelewał alkohol do termosu, po czym kolejka do bufetu ustawiała się znowu.
A wcześniejsze restrykcje w postaci do setki wódki serek pamiętacie? Serek był przechodni, nikt go nie konsumował, więc sprzedawano ten sam dla kilkunastu klientów.
A godzinę milicyjną, kiedy należało wrócić do domu przed godziną 22, kolejny przykład restrykcji, pamiętacie? Pisarz Henryk Panas miał zwyczaj o tej porze uprawiać jogging i zawsze napotykał patrol. Patrol udawał, że nie widzi starszego pana i pisarz biegł dalej. A potem to już mu nawet salutowano. Ja sam po jakiejś szkolnej potańcówce dla rodziców w Giławach, na sylwestra w stanie wojennym, pozostawiając towarzystwo pod opieką miejscowego nauczyciela, o godz. 21 stawiłem się na przystanku, bo wtedy pojawiał się ostatni autobus do Olsztyna. Niestety, nie przyjechał.
Czekałem na zimnie, poziom alkoholu imprezowiczów nie pozwalał mnie im odwieźć do domu i już zastanawiałem się, jak wytłumaczyć się żonie, bo wszak sama sylwestra „nie obejdzie”, kiedy nagle szosą od pobliskiej żwirowni nadjechała ciężarówka. Miałem szczęście w nieszczęściu. Okazało się, że kierowca złapał kapcia i zanim zmienił na mrozie koło, upłynęło sporo czasu. Do Olsztyna dojechaliśmy tuż przed 22. Przemykałem się przez działki.
Niebawem święta... Smutne będą w tym roku. Ale nie damy się. Wszystko, co nieprzyjemne, musi kiedyś minąć.
Władysław Katarzyński
Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w czwartek i piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.
Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl
W weekendowym (4-5 kwietnia) wydaniu m.in.
W zasadzie to spieramy się o wszystko
Gdzieś na pograniczu, daleko od Warszawy jest nasz dom — mówią Anna Dziewit-Meller i Marcin Meller, których połączyła pasja do książek. Nam opowiadają o ucieczce od miasta, felietonach pisanych na łące i przy biurku w sypialni.
Czy branża beauty przetrwa kryzys?
Atelier Fryzjerskie Marty Babij cieszy się dużą popularnością nie tylko wśród elblążanek. Jego właścicielka i fryzjerka z ponad 25-letnim doświadczeniem opowiada, jak salon i jego pracownicy radzą sobie w czasie pandemii.
Koronawirus bije w kobietę!
Co ta zaraza z nami od kilku już miesięcy wyrabia — to przechodzi ludzkie pojęcie… Zabija ludzi, zmusza do pozostawania w domu, nadwyręża budżety firm i państw… Ale ten wirus to zjawisko, które czasem przewartościowuje, a czasem obnaża problemy społeczne…
Komentarze (4) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Gosia #2900859 | 83.28.*.* 5 kwi 2020 22:38
Panie Władku, piękne dzięki za świetne teksty - wspomnienia, wreszcie coś dobrego i wartego [poczytania w GO...
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz
karlik #2900702 | 79.219.*.* 5 kwi 2020 17:55
Władysławie, proszę pisz, bo my to czytamy. Patrzymy w dawne czasy , które są nam tak bliskie.
Ocena komentarza: warty uwagi (7) odpowiedz na ten komentarz
wiłła #2900641 | 88.156.*.* 5 kwi 2020 16:13
Władziu ten solenizant to nie był W.K.
Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz
zdzich #2900505 | 79.163.*.* 5 kwi 2020 12:09
mieszkam na wsi koło lasu , nie mogę do niego wejść, ale jutro do pracy mogę jechać
Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (1)