Zęby mnie bolą, gdy słyszę "proszę panią"

2017-10-30 15:56:27(ost. akt: 2017-10-30 15:57:05)
Elżbieta Lenkiewicz

Elżbieta Lenkiewicz

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Z Elżbietą Lenkiewicz, która przez 35 lat pełniła funkcję kierownika literackiego w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, a obecnie opiekuje się cyklem „Teatr przy stoliku”, rozmawia Marta Wiśniewska.
— Pani Elżbieto, dlaczego teatr możemy nazywać świątynią języka polskiego?
— Teatr z samego założenia kultywuje sztukę słowa i tego od teatru oczekuje widz. Niechętnie, co obserwuję od dawna, akceptuje wulgaryzmy czy nadmierną kolokwializację języka, chociaż w uzasadnionych przypadkach, na przykład zgodności wypowiedzi bohaterów ze środowiskiem, z którego się wywodzą, jest to wręcz nieodzowne. Ja to rozumiem i wyrażam zgodę, ale też mam świadomość, że widz oczekuje, iż nawet postać z tzw. marginesu powinna ze sceny mówić polszczyzną piękną i poprawną. Trudno z tym dyskutować, albowiem teatr kojarzy się odbiorcy ze słowem wysublimowanym i tak już pozostanie.

— Jak kwestie dbałości o poprawność i czystość języka wyglądały w teatrze w przeszłości?
— Jak pokazuje historia teatru, czystość języka, jego podniosły ton, cyzelowana fraza i wydobywana przez aktorów właściwa akcentacja oraz sensy w dobrze podanych puentach, w tym międzywyrazowych, przypisane są szlachetnej dramaturgii teatru greckiego. W teatrze rzymskim, czyli w kulturze hellenistycznej, dopuszczano do głosu mowę ulicy, zwłaszcza w komediach. Z kolei Szekspir, znakomicie indywidualizując język środowisk swoich bohaterów, inaczej wyposażał w słowa frazy Makbeta, Króla Leara czy Ryszarda III, a inaczej Podszewkę i jego plebejskich towarzyszy ze „Snu nocy letniej” — w zwroty kolokwialne, co rozumiał znakomity translator Barańczak, ale już niekoniecznie nieomal kanoniczny Paszkowski czy Ulrich, obaj dbający o językową poprawność. Teatr się rozwija, dogania swój czas i musi uwzględniać zmieniający się język. Nie powinien jednak epatować mową ulicy. To droga do samozagłady sztuki słowa w przybytku zwanym „świątynią”.

— Jakie są najczęstsze błędy, które w posługiwaniu się językiem polskim popełniają młodzi ludzie, którzy pragną w przyszłości zostać aktorami?
— W ogóle nie przywiązują wagi do czystości i poprawności języka, a zwłaszcza mówienia pełnymi zdaniami. Posługują się skrótowcami, co jest oczywiście nieszczęśliwą konsekwencją nieustannego korzystania z internetu. Te wszystkie niepotrzebnie skracane wyrazy typu: spoko”, w porzo”, „nara”... Czy doprawdy aż tak dużo czasu zajmuje wypowiedzenie słów: „na razie”, „spokojnie”? Tego typu zwroty wchodzą w obieg i stają się modne, a posługiwanie się skrótami powoduje, że nie słyszy się końcówek wyrazów. Młodzi ludzie nie przykładają także wagi do odpowiedniego akcentowania wyrazów. Zęby mnie bolą, gdy słyszę: matemaTYka zamiast mateMAtyka, informaTYka zamiast inforMAtyka. Bardzo łatwo przyswajają też anglicyzmy, nie zdając sobie sprawy, że język polski jest bardzo bogaty i przekalkowane „dokładnie” można zastąpić słowami: no właśnie, oczywiście, właśnie tak. Przykładów, niestety można mnożyć.

— Dobra dykcja, o czym wspomniała pani na początku rozmowy, jest nieodzownym atrybutem każdego aktora. Proszę powiedzieć, w jaki sposób się jej nauczyć?
— Dobrą dykcję można wypracować żmudnymi ćwiczeniami. Tego uczą się studenci szkół aktorskich, ale też osoby działające w przestrzeni publicznej, doskonalące swój aparat mowy w cyklu praktycznych warsztatów. Jednakże ćwiczenia ćwiczeniami, a praktyka szybko je weryfikuje. Aktor znakomicie zdający egzamin z dykcji, na scenie musi tak wypowiadać kwestie, aby był słyszalny w jedenastym rzędzie. Nie mówiąc już o drugim balkonie. To jest dopiero prawdziwy sprawdzian jego dobrej wymowy! Niestety, niechlujstwo dykcyjne rozlewające się z dzisiejszych teatralnych scen to smutny skutek uwikłania młodego pokolenia w bylejakość serialowych produkcji.

— Rola i status nauczycieli są w dzisiejszych czasach takie same jak dawniej? Czy może relacja uczeń- nauczyciel nabrała innego wymiaru?
— Muszę przyznać, że ze smutkiem obserwuję powszechne zjawisko zaniku autorytetu nauczyciela pedagoga na wszystkich szczeblach kształcenia. Z jednej strony znam moje młodsze koleżanki polonistki, które rozbudzają zainteresowania młodych szeroko pojętą kulturą humanistyczną, co oni zresztą od razu doceniają, z drugiej jednak słyszę, jak inne do uczniów czy studentów zwracają się tak tragiczną polszczyzną, w której występują zwroty typu: „proszę panią”, „wyłanczam”, „znaczy się”, iż trudno się dziwić, że taka osoba traci autorytet. Też bym jej nie zaufała, ale poradziłabym obcowanie z dobrą literaturą. Ona, poza wszystkim, oswaja z pięknem i bogactwem języka.