Straciliśmy wszystko przez złych ludzi

2017-05-19 13:13:49(ost. akt: 2017-05-19 13:56:35)
Alicja i Jerzy Nowakowie z Sątop w gminie Bisztynek. Alicja Nowak: — Chodzi o spokój mojej mamy i elementarną sprawiedliwość

Alicja i Jerzy Nowakowie z Sątop w gminie Bisztynek. Alicja Nowak: — Chodzi o spokój mojej mamy i elementarną sprawiedliwość

Autor zdjęcia: Andrzej Grabowski

Alicja i Jerzy Nowakowie z Sątop w gminie Bisztynek prowadzili 36-hektarowe gospodarstwo rolne. Gdy w 2003 roku Alicja Nowak otrzymała kredyt na budowę obory i dojarni dla krów, nie spodziewała się, że wkrótce jej życie zamieni się w koszmar.
— Otrzymałam od mojej mamy, dziś 82-letniej, darowiznę w zamian za tzw. dożywocie. Było to 6,04 ha ziemi oraz 4 krowy, był to 1989 rok. Postanowiłam gospodarstwo rozwinąć. W 2003 roku byliśmy już właścicielami 36 ha ziemi i 25 sztuk bydła. Wówczas wzięłam kredyt w wysokości 217 tys. złotych na budowę obory i dojarni. Obora miała być przeznaczona na 60 krów — mówi Alicja Nowak.
Opowiada też jak przedsiębiorca budowlany, wskazany przez bank, który zobowiązał się do postawienia budynków, w pewnym momencie wycofał się z inwestycji, twierdząc, że pieniędzy z kredytu nie wystarczy na budowę i wyposażenie.

— W sierpniu 2003 r. zostawił nas ze ścianami, bez dachu na oborze i bez ścianek działowych. Za wykonane prace transzami płacił mu bank i szybko okazało się, że przedsiębiorca wziął ostatnią transzę, chociaż pieniądze miały zabezpieczyć całą inwestycję. Nie wiem, jak to było możliwe. Na prawników nie było pieniędzy, w sądzie przegraliśmy — mówi kobieta.
Małżeństwo postanowiło dokończyć budowę za własne oszczędności. Wykonali dach, ale nie starczyło pieniędzy na dokończenie całej inwestycji.

— Poszukiwałam firmy, która dokończy budowę za kwotę, którą pozyskałam z Unii Europejskiej, ale kolejny przedsiębiorca wziął kasę i również budowy nie dokończył — mówi Alicja Nowak. Wielu jej znajomych pytało ją, jakim cudem trafiają na tak nierzetelnych ludzi?
— W desperacji szukałam osoby, która przejmie ten obiekt za długi i myślałam, że taką znalazłam. Ten mężczyzna nawet uruchomił dojarnię, przywiózł tu 10 krów, pokazał nam fakturę. Z wielkim trudem zebraliśmy i pożyczyliśmy mu 20 tys. zł na zakup kolejnych. Wtedy okazało się, że za krowy nie zapłacił. A kredyt oczywiście trzeba było spłacać — opowiada Alicja Nowak.
Przyznaje, że inwestycja ich pogrążyła, ale najbardziej dlatego, że ci ludzie nie wykonali robót, za które wzięli pieniądze. Dzisiaj, już nie ma do nikogo większych pretensji. Uważa, że zbyt ufała ludziom. I nie trafiła na sędziego, który przyjrzałby się sprawie…

— To nie był koniec naszych kłopotów. W pewnym momencie pogodziłam się z tym, że stracimy gospodarstwo, co jest konsekwencją zadłużenia. Mieliśmy już dość kłopotów ze spłatą rat kredytu. Wiedzieliśmy, że sprawa trafi do komornika, nie pozwolono nam samodzielnie sprzedać nawet części gospodarstwa. Komornik chciał zarobić, a my nie mieliśmy sił walczyć — mówi kobieta. — Ale byłam przekonana, że pieniądze z licytacji tak dużego gospodarstwa starczą na spłatę długów i zakup mniejszego.

Dodaje, że wartość gospodarstwa oszacowana była na 1,5 mln zł, a długi z odsetkami i kosztami wynosiły niecałe 600 tys. zł. W 2013 roku odbyła się pierwsza licytacja części gospodarstwa Nowaków.
— Komorniczka z Biskupca usiłowała zlicytować całe gospodarstwo… za bezcen. Licytacja była „tajna”, bo ogłoszenie o niej nie pojawiło się ani na tablicy ogłoszeń w urzędzie w Bisztynku ani w internecie na stronie KRK, do czego zobowiązuje komornika prawo. Mało tego, o licytacji nic nie wiedzieli nawet nasi sąsiedzi, chociaż pisemnie prosili komornika o podanie jej terminu – mówi pani Alicja.
W sądzie Nowakowie nie wierzyli własnym oczom.
— Najpierw zobaczyliśmy, że w licytacji uczestniczyli tylko znajoma komornika i syn ówczesnego burmistrza Bisztynka — opowiada Alicja Nowak. — Sam ówczesny burmistrz Jan W. był też tam obecny — dodaje jej mąż Jerzy. Potem, pomimo protestów rolników, sprzedano prawie całą ziemię. Ponad 28 ha wartych ponad milion za… 300 tys. zł.

Gdy sąd przystąpił do licytacji ostatniej działki zabudowanej domem, w którym mieszkała mama pani Alicji, ta nie wytrzymała. — Na kolejny mój zdecydowany sprzeciw, sędzia w końcu przerwał „tajną” licytację – relacjonuje pani Alicja.
Skontaktowaliśmy się z byłym burmistrzem z prośbą o komentarz w tej sprawie: — Po co pan chce o tym pisać? To nie ja kupowałem tę działkę — usłyszeliśmy.
Na pytanie, czy wywiesił wówczas w urzędzie ogłoszenie o licytacji nieruchomości państwa Nowaków, odmówił odpowiedzi. Z panią komornik nie udało się nam skontaktować, bo jest na zwolnieniu lekarskim.
— W tym czasie cena ziemi na naszym terenie kształtowała się na poziomie ponad 30 tys. zł za hektar, a tę sprzedano prawie cztery razy taniej — wyjaśnia Alicja Nowak. — Gdyby sprzedano ją za kwotę rynkową, nie mielibyśmy już żadnych długów, bylibyśmy nadal właścicielem części gruntów i domu, w którym mieszka moja mama.

Po upływie 18 miesięcy komorniczka z Biskupca zorganizowała kolejną licytację ziemi należącej do Nowaków. Dopiero na tej licytacji — po licznych protestach po wcześniejszej licytacji, o której sąsiedzi nie mieli pojęcia — pojawili się inni rolnicy. Ostatecznie ziemię sprzedano, ale już za cenę po 50 tys. zł za hektar, a więc ponad pięć razy drożej niż na „tajnej” licytacji. Nabywcą okazał się drugi syn byłego już burmistrza Bisztynka. Sześć hektarów zostało sprzedanych za 300 tys. zł, a więc za taką samą cenę, jak na wcześniejszej licytacji 28 ha!
Tym razem jednak komornik, sprzedając ziemię, sprzedał również dom, w którym mieszka mama pani Alicji jako nieruchomość niezabudowaną. 9-arowa działka z domem została sprzedana jako 4-arowa działka bez domu za 2240 zł.
Kwoty uzyskane w obu licytacjach nie wystarczyły na spłatę długów Nowaków. Odsetki urosły, komornik naliczył swoje wynagrodzenie w wysokości 120 tys. zł.
Zostali z dziurawą oborą i kilkoma arami ziemi. Nie mogli się pogodzić z niskimi cenami uzyskanymi w pierwszej licytacji, ale nie bardzo wiedzieli, co z tym zrobić. Do tego syn byłego burmistrza, wzywał ich do opuszczenia działki nr 47, na której stoi dom mamy pani Alicji.

— To przelało czarę goryczy. To jest dom rodzinny, w którym moja 82-letnia mama, zgodnie z umową dożywocia, ma prawo mieszkać do końca życia. Byliśmy jak w matni. Próbowałam rozmawiać z nowym właścicielem. Mediacje prowadził też prawnik. Usłyszałam tylko: "kupiłem niezabudowaną działkę 47 i chcę ją mieć!”. Szukałam pomocy.
— Zwróciłam się więc o pomoc do pani senator Lidii Staroń. Powinnam to zrobić znacznie wcześniej, ale uważałam, że w urzędach, a tym bardziej w sądzie zostanę potraktowana sprawiedliwie i po ludzku. Srodze się zawiodłam! — dodaje pani Alicja. — Dopiero, gdy problemem zajęła się pani Staroń, uwierzyłam, że można jednak zawalczyć i nie chodzi mi o ziemię. Ona i tak już przepadła. Chodzi o spokój mojej mamy i elementarną sprawiedliwość. Czy można tak bezkarnie krzywdzić innych?
kmb

 Senator Lidia Staroń: — To już kolejna sprawa, w której komornik z Biskupca dopuszcza się nieprawidłowości. W sprawie pani Alicji złożyłam do prokuratora generalnego zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez komornika, m.in. sprzedaży nieruchomości za rażąco niską cenę. Wystąpiłam także do ministra sprawiedliwości z wnioskiem o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego przeciwko komornikowi. Szczególnie bulwersuje fakt, że w postępowaniu egzekucyjnym sprzedano działkę, na której stoi dom i budynek użytkowy jako działkę niezabudowaną! W tym domu od lat mieszka 82-letnia mama pani Alicji. Teraz Bogu ducha winnej starszej kobiecie grozi utrata dachu nad głową. Nie można do tego dopuścić, a komornik musi ponieść odpowiedzialność za swoje działania.